Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Polska Maciej Łukaszewicz: Polowanie na czarownice, czyli polityka kadrowa MSZ

Maciej Łukaszewicz: Polowanie na czarownice, czyli polityka kadrowa MSZ


15 maj 2007
A A A

Zmiana i dobór współpracowników jest przywilejem nowej władzy. To oczywiste, podobnie jak fakt, że w dyplomacji nie komentuje się decyzji personalnych.  Ale, jeśli za zmianami na stanowiskach nie idzie poprawa jakości funkcjonowania polityki zagranicznej, a wręcz przeciwnie, to warto się zastanowić nad sensownością i skutecznością działania rządu w tej dziedzinie.

Od początku objęcia urzędu MSZ przez Annę Fotygę, a nawet jeszcze przed jej nominacją, nieustannie pojawiały się doniesienia o szerokich i kontrowersyjnych zmianach kadrowych w gmachu przy alei Szucha. Po odejściu ministra Stefana Mellera najbardziej prawdopodobnym kandydatem na szefa resortu był Paweł Zalewski.  Powołanie Anny Fotygi, osoby „słabo znanej” w środowisku dyplomatów wywołało zdumienie i burzliwe komentarze wielu dziennikarzy i specjalistów. Podobnie jak jej późniejsze decyzje personalne. Założenia polityki kadrowej w MSZ zostały sformułowane przez premiera Jarosława Kaczyńskiego i samą minister, gdy mówili o „odzyskaniu MSZ z rąk korporacji Geremka i Skubiszewskiego” oraz „zmianie mentalności w MSZ”.

Wkrótce potem nastąpiły zmiany, które na długo wpłynęły negatywnie na funkcjonowanie ministerstwa. W liczącej ok. 2500 pracowników instytucji rozpoczęto roszady na 70 istniejących stanowiskach dyrektorskich, z których 15 uważa się za kluczowe. Rozpoczęły się także zmiany na placówkach dyplomatycznych pod kryptonimem „Rotacja 2007”. Problemem nie jest jednak sam fakt zmian, ale styl ich przeprowadzenia, dramatycznie opisywany w prasie. Najpierw zmiana dyrektora generalnego w MSZ – Jerzy Pomianowski został zastąpiony, bez obiecanego konkursu, przez Piotra Wojtczaka. Tomaszowi Lisowi, który został odwołany ze stanowiska dyrektora departamentu konsularnego, minister Anna Fotyga zaproponowała inne stanowisko, aby po kilku godzinach zmienić zdanie. Inny urzędnik został powołany na wicedyrektora jednego z departamentów, by o 11 wieczorem dowiedzieć się, że minister Fotyga rozmyśliła się i jednak stanowiska nie dostanie. Ze stanowiska dyrektora departamentu Ameryki Północnej został zwolniony Henryk Szlajfer, były opozycjonista i uczestnik Marca 68 roku. Miał zostać ambasadorem w USA, lecz w czerwcu 2005 r. w Wiadomościach TVP pojawił się zarzut, że współpracował z SB. Szlajfer zaprzeczył i chciał oczyszczenia przed sądem lustracyjnym. Sąd odmówił, jednak ponieważ nie pełnił funkcji podlegającej lustracji. Zwolniony został Stanisław Stebelski, dyrektor departamentem ONZ, były ambasador w Helsinkach, który w 2000 r. najlepiej i jako jeden z nielicznych zdał egzaminy na urzędnika służby cywilnej. Zwolniony został też znakomity arabista Krzysztof Płomiński, dyrektor departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu. Odchodzi dyrektor departamentu Europy – Jerzy Marganski, a także wybitny dyrektor departamentu UE Paweł Świeboda oraz dyrektorzy departamentu prawno-traktatowego - Remigiusz Henczel i strategii i planowania polityki zagranicznej - Jarosław Bratkiewicz.

Nie trudno przewidzieć, jaki to miało wpływ na psychologię funkcjonowania urzędu. Można sobie wyobrazić urzędników zamkniętych w swoich gabinetach, nerwowe oczekiwanie na informacje: awans czy degradacja? Nikt nie chciał podejmować trudnych decyzji, a zarządzanie pionowe i struktura poleceń służbowych została zerwana, bo przecież nie wiadomo czy obecny dyrektor będzie nim następnego dnia. Stąd powstało nawet nowe określenie na gmach przy alei Szucha – „czarna dziura”, gdyż wiele ważnych decyzji przepadło w oczekiwaniu na akceptację.

Kolejnym problemem MSZ były i są długotrwałe wakaty w kilkunastu ambasadach, w tym na placówkach tak ważnych jak ta przy UE w Brukseli. Najważniejsze z punktu widzenia ochrony polskich interesów placówki w Moskwie, Berlinie czy przy UE zostały w końcu powierzone ludziom spoza bezpośredniego kręgu PiS ale po nieprzyzwoicie długich i szkodliwych wakatach. Z urzędów związanych z polityką zagraniczną odeszli także profesor Władysław Bartoszewski i prof. Roman Kuźniar. Potwierdza to podnoszone wielokrotnie tezy o krótkiej ławce kadrowej PiS lub niechęci wielu kompetentnych urzędników i specjalistów do współpracy z rządzącą koalicją.

Niezwykle dużo zamieszania wprowadziła niezgrabnie przeprowadzona w MSZ lustracja. Najpierw nazwiska kilku ambasadorów pojawiły się w kontekście podejrzeń o działania przestępcze w raporcie o likwidacji WSI, w tym nazwisko ambasadora RP w Kuwejcie Kazimierza Romańskiego. Warto tutaj zauważyć, że polska ambasada w Kuwejcie pełni funkcję punktu kontaktowego NATO w tym regionie. W raporcie o WSI pojawiły się także nazwiska ambasadorów: Grzegorza Michalskiego z Turcji oraz Marka Jędrysa w Wiedniu. Nie trzeba chyba mówić w jakiej sytuacji postawiło to dyplomatów. Po wezwaniu na konsultacje do Warszawy zostali oni odwołani a ich stanowiska do dziś pozostają nieobsadzone.

Z kolei znowelizowana ustawa lustracyjna zobowiązała dyplomatów do złożenia oświadczeń o współpracy ze służbami wywiadowczymi. Okazało się, że w świetle prawa taki obowiązek dotyczy także aktywnych współ- lub pracowników wywiadu przebywających na placówkach dyplomatycznych. Konsekwencją realizacji tego prawa byłaby dekonspiracja. Dokonano, zatem prawnej woltyżerki i aktywni oficerowie wywiadu muszą teraz składać dwa oświadczenia: jawne-nieprawdziwe i tajne-prawdziwe… Zaiste trudno nadążyć za taką logiką. Wizerunek Polski bardzo na tym ucierpiał a zagraniczna prasa od kilku miesięcy ze zdumieniem i dużą dozą krytyki opisuje dys-funkcjonowanie polskiej dyplomacji.

Tych, co odeszli mieli zastąpić nowi. Jak na razie jednak, i w tej dziedzinie nie ma wielu osiągnięć. W styczniu br. przeprowadzono nabór do zasobu kadrowego służby zagranicznej. Do dziś dnia nie ma danych, co do jego efektu. Trwają wakaty w kilkunastu placówkach dyplomatycznych. Zaskoczyła także wielka nieobecność przedstawicieli wysokiego szczebla na konferencji bezpieczeństwa w Monachium czy forum ekonomicznym w Davos. Ogłoszone plany stworzenia urzędu do spraw wizerunku RP za granicą odeszły w zapomnienie. Kontrowersje wzbudziła nominacja prof. Mariusza Muszyńskiego na stanowisko pełnomocnika MSZ do kontaktów polsko-niemieckich. Muszyński w przededniu wizyty w Polsce kanclerz Angeli Merkel ocenił w Berliner Zeitung politykę niemiecką jako „narodową, w swojej istocie egoistyczną, niezbyt przyjazną wobec Polski”, a wcześniej zasłynął pomysłem renegocjacji traktatów polsko-niemieckich z początku lat 90.

O tym jak doskonale funkcjonująca jest nowa ekipa MSZ świadczy grono najbliższych współpracowników minister Anny Fotygi. Oprócz tego, że opuścił je m.in. Stanisław Komorowski, ostatnio sekretarz stanu w ministerstwie, wcześniej ambasador w Londynie cieszący się bardzo dobra reputacja i opinią, to wśród większości zasadniczo młodych wiekiem i stażem sekretarzy i podsekretarzy stanu, duch pracy zespołowej wydaje się mocno podupadać. Trudno uwierzyć w zaufanie minister Fotygi do swoich współpracowników skoro cofnęła najpierw zgodę na ich oficjalne podróże zagraniczne a potem cofnęła upoważnienie do podpisywania dokumentów w jej imieniu. Ostatnia ostra wymiana zdań na zebraniu szefostwa MSZ między rzecznikiem Andrzejem Sadosiem a podsekretarzem stanu Rafałem Wiśniewskim zakończyła się przejściem Andrzeja Sadosia do kancelarii premiera a do odejścia z resortu przymierza się inny podsekretarz stanu Paweł Kowal.

Być może nowa ustawa o służbie zagranicznej uporządkuje zasady wprowadzania zmian kadrowych oraz tę nerwową i chaotyczną sytuację w ministerstwie. I to zapewne tylko z powodu nawału obowiązków pracowników MSZ, tych, którzy jeszcze pozostali na alei Szucha, ustawę przygotowuje kancelaria premiera. Oceniając dotychczasowe zmiany w MSZ trudno przyznać, iż wpłynęły one na poprawę działania ministerstwa. Zapewne w trakcie 50 lat narzuconego reżimu i penetracji obcych służb, polska dyplomacja nie pozostała nienaruszona i wkradło się wiele nieprawidłowości. Ale czy warto w takiej sytuacji rozpalać wszędzie stosy i polować na czarownice według zasad praktykowanych przez inkwizycję, która wobec osób podejrzanych posługiwała się logiką: jak zginie na stosie to znaczy, że niewinna i jej dusza będzie oczyszczona, a jak przeżyje to znaczy, że jest uwikłana w podejrzane działania i należy ją zgładzić innymi sposobami?