Miłosz J. Zieliński: 20 lat polsko-litewskiego dialogu dyplomatycznego
Po pierwsze, konferencji nadano dość wysoką rangę. Oprócz gospodarz, ambasador Lorety Zakarevičienė, obecni byli wiceministrowie spraw zagranicznych Polski, Grażyna Bernatowicz, oraz Litwy, Egidijus Meilūnas (przez sześć lat pełniący funkcję ambasadora Litwy w RP), a także wiele osobistości związanych ze stosunkami polsko-litewskimi, jak profesorowie Jan Widacki i Alvydas Nikžentaitis. Ich wypowiedzi, częstokroć szczere i pozbawione zawoalowania, spowodowały, że dyskusja była wielowymiarowa i stymulowała do zastanawiania się nad przyczynami obecnych problemów i sposobami ich przezwyciężenia.
Po drugie, obecny stan stosunków dwustronnych pozostawia dużo do życzenia, więc można było oczekiwać, że Litwini albo postarają się to zamaskować korzystając z okazji do ocieplenia swego wizerunku, albo postarają się stworzyć miejsce odpowiednie dla szczerego dialogu sąsiadów, często niezgadzających się w fundamentalnych kwestiach, ale skazanych na współistnienie. Uważam, że zwyciężył drugi wariant.
Uczestnicy konferencji, nawet ci pełniący funkcje państwowe, nie starali się tuszować niesnasek i zamalowywać poważniejsze problemy. Owszem, mówili oględnie o konieczności współpracy i podkreślali osiągnięcia minionych dwóch dekad (skądinąd imponujące, zwłaszcza w dziedzinie handlu), lecz nie uciekali także od dyskutowania o sprawach trudnych. Dwukrotnie podczas dyskusji pojawiła się np. kwestia postrzegania sporu o Wilno czy sytuacji mniejszości polskiej na Litwie. Co dość niezwykłe, nie zdominowały one jednak debaty - bardziej niż nurzać się w przeszłości, wolano wspomnieć o konieczności rozwijania współpracy gospodarczej czy zwiększenia wymiany młodzieży. To, co dla mnie było szczególnie ważne w kontekście rozważań nad źródłem obecnych napięć w stosunkach bilateralnych, to dobitne stwierdzenie, że emocje i sentymenty to jedno, a litera prawa to drugie. Jeżeli ktokolwiek ma pretensje do Litwinów, że podchodzą do sprawy pisowni polskich nazwisk w sposób niewłaściwy, powinien przeczytać traktat o sąsiedztwie i współpracy, a wtedy dowie się, że jego twórcy założyli, iż powyższe zagadnienie zostanie uregulowane za pomocą odrębnej umowy (to słowa prof. Widackiego). Wielu polskich polityków, a przede wszystkim polskie MSZ, czasami sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie byli świadomi takiego zapisu! Nie mam wielkich pretensji do parlamentarzystów, bo oni zazwyczaj nie grzeszą wiedzą, lecz w przypadku Litwy chyba każdy z nich uważa się za znawcę - przecież Litwa to Wilno, Ostra Brama, Mickiewicz i ostatni zajazd. Gdyby spytać o Basanavičiusa, Maironisa czy Baranauskasa, mogliby mieć trudności nie tyle z powiedzeniem czegokolwiek sensownego na ich temat, ile z zapamiętaniem tych nazwisk (nie zdziwiłbym się, gdyby wcześniej nigdy ich nie słyszeli).
Po trzecie, wśród kilkudziesięciu osób obecnych na konferencji, na palcach jednej ręki (naprawdę!) można było policzyć osoby poniżej 30. roku życia! Być może przyczyniły się do tego wakacje i urlopy, być może trwająca sesja poprawkowa nie pozwala studentom oderwać się od książek i skryptów. Sądzę jednak, że główny powód jest smutniejszy - mało kto interesuje się Litwą. Niewielu młodych ludzi przejawia chęć, by przełamać stereotypowe myślenie o naszym północno-wschodnim sąsiedzie. Zamiast czytać Mickiewicza czy Sienkiewicza, warto by sięgnąć po Miłosza czy Venclovę, by choćby zasmakować innego spojrzenia - zarówno polskiego, jak i litewskiego! W przeciwnym wypadku minąć będzie musiało wiele lat, zanim wyrośnie pokolenie świadome nowoczesnej Litwy i nieobciążone balastem myślenia wprost z dwudziestolecia międzywojennego. Pocieszające jest jedynie to, że podczas konferencji zaprezentowano raport nt. stanu stosunków Polski i Litwy. Jego autorzy to osoby młode, które nie dość, że osobiście wolne są od bagażu trudnej przeszłości obydwu narodów, to dodatkowo - ze względu na rzetelność zawodową - musiały podejść do zagadnienia w sposób analityczny i bezstronny,. Sprawia to, że wskazane w raporcie problemy i przeszkody stojące na drodze ku zmianie stanu, który "Tygodnik Powszechny" nazwał "papierowym sojuszem", zostały przedstawione w sposób rzetelny.
Prof. Bogdan Szlachta zauważył, że dyskusja o stanie relacji między Warszawą a Wilnem jest częstokroć przemieszaniem dwóch płaszczyzn - tej odnoszącej się do państwa narodowego jako specyficznego tworu społecznego, który wciąż odgrywa decydującą rolę we współczesnych stosunkach międzynarodowych, oraz tej związanej z jednostką i jej sytuacją. Sfery te w polskiej publicystyce są niemal nigdy nierozgraniczane, co jest to łatwe do zrozumienia zważywszy na liczną mniejszość polską na Litwie. Czy to jednak oznacza, że polscy politycy mają być zakładnikami myślenia anachronicznego? Wypacza to obraz Litwy i powoduje, że przeciętny Polak myśli o stosunkach Polski z innym, niepodległym państwie jako o iście feudalnej zależności. Owszem, państwo polskie musi dbać o osoby czujące więź z kulturą polską, ale nie powinno zapominać, że droga do kompromisu w polityce nie zależy od sentymentów, ale od chęci porozumienia i dużej wyobraźni, popartych solidnymi instrumentami. Będąc zakładnikami myślenia prezentowanego przez najkrzykliwszych działaczy polskich z Wileńszczyzny, w pełni dobrosąsiedzkie ułożenie stosunków z Litwą po myśli Polski będzie trudne do zrealizowania.
Uważam zatem, że polska polityka wobec Litwy powinna biec dwoma torami: jeden to sprawa mniejszości, o której nie można zapomnieć, lecz należy postępować tak, by nie ingerować w wewnętrzne sprawy Litwy; drugi tor to realizacja polskich interesów, przede wszystkim gospodarczych. Polskie przedsiębiorstwa mogą i powinny być obecne w Litwie w jak największej liczbie. Historia wielokrotnie pokazała, że takie więzi, w połączeniu z rozwojem relacji na poziomie międzyludzkim, mogą zdziałać dużo dobrego.