Miłosz J. Zieliński: Tusk pojechał do Kubiliusa. Było o czym rozmawiać
Kwestia oświaty jest solą w oku dla litewskich konserwatystów. Przez 20 lat niepodległości mniejszości etniczne w Litwie mogły w miarę swobodnie rozwijać nauczanie swych ojczystych języków i przedmiotów ogólnych, takich jak historia, w ramach państwowego systemu edukacji (a więc za państwowe pieniądze; jest to pozostałość po czasach sowieckich, kiedy obecność mniejszości narodowych w Litewskiej SRS była dużym atutem dla Kremla). Obecnie jednak sytuacja ulega zmianie. Pod pretekstem poprawy jakości nauczania języka litewskiego (który ma status języka państwowego, zgodnie z treścią konstytucji), nowa ustawa wprowadza zmiany, które w sposób oczywisty faworyzują istniejące szkoły uczące tylko po litewsku w miejscach, gdzie mniejszość stanowi większość. Ustawa nie dotyka tylko Polaków, ale także Rosjan czy Białorusinów. Polacy jednak zamieszkują zwarty obszar, posiadają dość silne organizacje na czele z Akcją Wyborczą Polaków na Litwie, więc ich protest jest najgwałtowniejszy i najbardziej słyszalny, co budzi ostre komentarze polityków, ekspertów i dziennikarzy litewskich.
Kęstutis Girnius stwierdził: "wizyta premiera Tuska na Litwie nie jest uzasadniona i wykracza poza granice dyplomacji". Nazwał on podróż Tuska "pospieszną wizytą" i "wyprawą krzyżową". Odniósł się przy okazji do ostrych komentarzy płynących ze strony Radosława Sikorskiego (głównie za pomocą Twittera).
Girnius powtarza te same argumenty na obronę nowej ustawy oświatowej, które przywoływane są przez czołowych polityków, w tym prezydent Grybauskaite i premiera Kubiliusa: ustawa nie zabrania nauczania w języka mniejszości, pomaga jej przedstawicielom lepiej opanować język państwowy i nawiązuje do standardów obowiązujących w całej Europie. Te słowa pokazują, jak wybiórcza jest retoryka państwa litewskiego.
Po pierwsze, Litwini od dawna trzymają się jednej taktyki - tam, gdzie standardy litewskie wykraczają ponad europejską średnią, należy je zrównać do dołu, a wtedy nikt nie powinienem mieć pretensji. Jeśli podniosą się głosy, że komukolwiek uszczupla się prawa, to argument o obowiązywaniu podobnych regulacji w państwach zachodnich powinien wystarczyć. Ani słowem nie wspomina się jednak, że podstawowym standardem w krajach uważających się za demokratyczne jest nieuszczuplanie praw mniejszości narodowych. Z kolei w kwestiach, w których Litwa wlecze się w ogonie i bliżej jej do Białorusi niż np. Finlandii, najwygodniejsze jest milczenie lub, gdy np. Sikorski i Tusk upominają się o słuszne prawa litewskich Polaków, najlepiej jest podnieść larum, że obce siły ingerują w wewnętrzne sprawy Litwy.
Nie dziwię się, że Litwini trzymają się powyższej linii postępowania, zwłaszcza wobec Polski i swych obywateli narodowości polskiej. Przez kilkanaście lat w imię wyższych racji, w imię współczucia i chęci pomocy uciskanej przez pół wieku Litwie, polskie władze przymykały oko na konsekwentne upośledzanie tych spośród swoich obywateli, którzy nie są etnicznymi Litwinami. Kwestii, które nie zostały wystarczająco nagłośnione przez Warszawę, było wiele: zwrot ziemi prawowitym właścicielom wywłaszczonym przez Sowietów, zmiana granic administracyjnych Wilna tak, by uniemożliwić polskim gospodarzom powrót na swoje dawne włości, dwujęzyczne nazwy miejscowości i ulic... Teraz, gdy polskie MSZ zdecydowało się na ostrzejszy kurs (nota bene, dość chaotyczny, lecz w końcu generalnie odpowiadający powadze sytuacji), Litwa czuje się zaszczuta, a prawicowi politycy mogą obwieścić 80% swoich rodaków, że bronią małego narodu przed 40 milionami agresywnych zaborców. Jakby tego było mało, tak idiotyczne wybryki jak zamalowanie litewskich napisów w Puńsku (brak mi słów,żeby opisywać kretynizm czynu i jego sprawców), to woda na młyn dla antypolskiej retoryki. Przy okazji, władze litewskie twierdzą, że Litwini w Polsce mają znacznie mniejsze prawa niż niż Polacy w Litwie. Nie wiem, jak można porównywać kilkunastotysięczną mniejszość, która z własnej woli chce uczyć się z polskich podręczników, z 200-250 tysiącami ludzi wyraźnie przeciwnych zmianom. Najwyraźniej trzeba świadomie skrzywiać własną percepcję, by dochodzić do podobnych wniosków. Przy okazji warto zauważyć, że nowa litewska ustawa oświatowa tworzy zupełnie nową jakość, bo faworyzuje szkoły litewskie w tych miejscach, gdzie funkcjonują placówki mniejszości narodowych. Wcześniej starano się stosować inne metody, by zachęcić rodziców do posyłania dzieci do szkół z litewskim językiem nauczania (czy to przypadek, że szkoły mniejszości mają problemy z pozyskaniem na remonty i rozbudowę własnego zaplecza, a obok nich znajdują się placówki z nową salą gimnastyczną, basenem, sauną i pracownią komputerową?).
Głosów świadczących o rozsądku przynajmniej części litewskich środowisk opiniotwórczych jest niewiele. Mečys Laurinkus, był ambasador RL w Gruzji zauważa, że coraz intensywniejsze szermowanie hasłami patriotycznymi i nacjonalistycznymi jest związane z przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi (szczerze mówiąc, nie mam złudzeń, że Tusk i Sikorski również pragną pokazać, jak zdecydowany jest polski rząd właśnie teraz, podczas kampanii). Laurinkus zwraca uwagę na jeszcze jedno - im więcej niesnasek pomiędzy Warszawą a Wilnem, tym lepiej dla Moskwy. Nie wiem, ile jeszcze czasu musi upłynąć, żeby litewski establishment zrozumiał, że droga do ostatecznego zakotwiczenia Litwy w Europie wiedzie przez Polskę. W tym kontekście to znamienne, że Tusk spotka się w Kubiliusem w Połądze. Zachęcam do odwiedzenia tego miasta. Zabawne, że powiewa tam bodaj więcej rosyjskich flag niż litewskich, ale nikt nie stara się tego zmienić... Jeśli ktoś byłby tak szalony, mógłby mieć duże problemy.