Tańczący z Wilkami
Jest połowa XIX wieku. W Stanach Zjednoczonych trwa w najlepsze wojna domowa między niewolniczym południem a stanami północy. Pewien porucznik, któremu grozi amputacja nogi, postanawia popełnić samobójstwo. Nie chce żyć jako kaleka. Przypadek sprawia, że zostaje bohaterem. W nagrodę ratują mu kończynę i dają możliwość wybrania placówki, w której chciałby służyć.
Johnowi J. Dunbarowi marzy się zobaczyć dziki zachód póki istnieje. Dostaje więc przydział do zagubionego wśród prerii wojskowego fortu. Tak zaczyna się przygoda, która odmieni jego życie. Pozna dziką przyrodę, zamieszkujących prerię Indian i w końcu także samego siebie.
Film wpisuje się w serię obrazów ukazujących północnoamerykańskich Indian w korzystnym świetle. I może to być paradoksalnie największa wada tej superprodukcji. Indianie, a dokładniej grupa Dakotów, z którymi fraternizuje się główny bohater, przedstawieni są w sposób chyba zbyt polukrowany. Może to szukanie dziury w całym, ale nie można wykluczyć, że niektórym widzom będzie ten fakt przeszkadzał. Ukazani w filmie pierwotni mieszkańcy Ameryki mogą ze swoją mentalnością wydać się trochę zbyt współcześni. O wiele lepiej wypada pod tym względem taka na przykład ”Czarna Suknia”. Jeżeli więc komuś zależy, by zobaczyć prawdziwych Indian, może niech lepiej sięgnie po ten ostatni film… .
Poza tym jednym i może nieco naiwnym, opisanym wcześniej, początkiem oraz niezbyt mądrym zakończeniem, film się udał. To mimo wszystko kawał dobrego epickiego kina. Widz śledzi los Dunbara, który splata się coraz bardziej z losem obozującej nieopodal grupy Indian. Jego udziałem stają się przygody porucznika, który stopniowo traci zainteresowanie cywilizacją białych ludzi, by stać się w końcu Tańczącym z Wilkami. Póki nie upomni się o niego świat, który zostawił, będzie miał okazję doświadczyć bardzo wiele.
Gra aktorska w filmie jest na satysfakcjonującym poziomie. Costnerowi udało się znaleźć wystarczającą liczbę dobrych aktorów o indiańskim pochodzeniu, więc nie rażą postacie wymalowane na czerwono, czy z perukami imitującymi indiańskie fryzury. Uszanowano po prostu inteligencję widza i jego poczucie estetyki. Wiele dobrego można powiedzieć też o zdjęciach i muzyce. Piękne obrazy bezkresnej prerii na długo zostają w pamięci, a wyśmienita ścieżka dźwiękowa subtelnie podkreśla toczącą się akcję.
Wyidealizowani Indianie i naiwny początek przeszkodzą tylko tym, którzy lubią szukać dziury w całym. Nieprzemyślane zakończenie wielu może nie przypaść do gustu. Jednak suma summarum ”Tańczący z Wilkami” jest filmem bardzo dobrym, który z pewnością zasłużył na swoje Oskary.