Cezary Kowanda: Flandria/Walonia - stare (nie)dobre małżeństwo
Il n'y a pas de Belges, mais des Wallons et des Flamands (Nie ma Belgów, tylko Walonowie i Flamandowie) - to słynne zdanie zawarł w swoim liście otwartym do belgijskiego króla w 1912 r. waloński socjalista, Jules Destrée. Na ironię zakrawa fakt, że dziś pod tym zdaniem podpisałoby się więcej Flamandów niż Walonów. Belgia wstrząsana jest wzajemną nieufnością zamieszkujących ją francusko- i flamandzkojęzycznych obywateli od lat. Jej egzystencję ratują kolejne reformy, zwiększające znaczenie federalnego charakteru państwa. Jednak jak długo jeszcze starczy cierpliwości obrońcom Belgii, nieustannie atakowanym przez zwolenników pójścia drogą nieboszczki Czechosłowacji?
Rys historyczny
Powstała w 1830 r. Belgia, choć od początku etnicznie podzielona, przez wiele lat była państwem politycznie jednolitym, w którym zdecydowanie wiodącą rolę odgrywał język francuski. Z czasem Flamandowie zaczęli uważać się za stronę poszkodowaną, której język i kultura są wyraźnie dyskryminowane. Do legendy przeszły twierdzenia, że wielu Flamandów zginęło na frontach pierwszej wojny światowej, ponieważ nie rozumieli wydawanych im po francusku rozkazów. Mimo że taka wersja wydarzeń była wielokrotnie uznawana za niedorzeczną, z pewnością przyczyniła się do rosnącego niezadowolenia zachodnich części Belgii.
Dominacja francuskiego języka towarzyszyła ekonomicznej dominacji Walonii. Na przełomie stuleci stawała się ona jednym z najbardziej zindustrializowanych regionów Europy, odnosząc niebywały sukces gospodarczy. Dzięki intensywnej eksploatacji węgla, a także rozwojowi innych gałęzi przemysłu ciężkiego, Walonia szybko się bogaciła, zostawiając w tyle ubogą, rolniczą Flandrię. Miasta takie jak Liege i Charleroi były ważnymi centrami ówczesnego przemysłowego świata i czyniły z niewielkiej Belgii jednego z ważniejszych graczy na arenie europejskiej. Centrum kraju znajdowało się zdecydowanie tam, gdzie mówiono po francusku.
Po drugiej wojny światowej sytuacja zaczęła powoli, ale diametralnie się zmieniać. Walonia, niegdyś jako jedna z pierwszych doświadczająca sukcesu industrializacji, była też w pierwszym szeregu obszarów przechodzących w fazę postindustrialną ze wszystkimi fatalnymi konsekwencjami tej zmiany. Poważnym problemem stało się masowe bezrobocie, z którym niegdyś kwitnące metropolie jak Liege czy Charleroi do dziś nie potrafią sobie poradzić. Tymczasem dla zaniedbanej Flandrii nadeszły lepsze czasy. Nowa era usług okazało się dla niej błogosławieństwem. Bezrobocie przestało być tu poważnym problemem, jakość życia zaczęła rosnąć, a flandryjskie miasta odzyskały swój blask i przyciągają tłumy turystów. Wreszcie Flandria cieszyć się może również ze stałego zwiększania się liczby ludności (obecnie już ponad 6 mln), szczególnie w kontraście z wyludniającą się Walonią (dziś poniżej 3,5 mln). Jeśli do tego dodamy tętniący życiem port w Antwerpii i tłumy wczasowiczów na belgijskim wybrzeżu, znajdującym się w całości na terenie Flandrii, sukces jest godny pozazdroszczenia. Nieco upraszczając, można by określić Flandrię jako wygraną, a Walonię jako przegraną procesu globalizacji.
Problemy
Pierwszym i najczęściej podnoszonym problemem we flamandzko-walońskich relacjach jest kwestia pozycji języków flamandzkiego (w rzeczywistości niderlandzkiego) oraz francuskiego (walońska odmiana różni się w dość niewielkim stopniu od standardowego francuskiego). Postulat płynący z Flandrii zawsze dotyczył ustanowienia obu języków urzędowymi w obu częściach, a zarazem maksymalnego ograniczenia znaczenia francuskiego we Flandrii. Ponadto dość bolesną kwestią była zawsze dla Flamandów zdecydowana przewaga francuskiego na belgijskim dworze królewskim.
Chyba najbardziej obciążająca wewnętrzne belgijskie stosunki jest sprawa transferów pieniężnych. Dziś Walonia jako część znacznie biedniejsza, nękana poważnymi problemami strukturalnymi, otrzymuje rocznie od Flandrii kilka miliardów euro różnymi kanałami. Z jednej strony taka pomoc w imię solidarnej jedności państwa wydaje się czymś oczywistym. Jednak wielu Flamandów krytykuje te transfery, nie chcąc wspierać drugiej strony. Poważnym argumentem przemawiającym na ich korzyść są kolejne skandale korupcyjne w Walonii oraz liczne raporty pokazujące spore marnotrawstwo publicznych pieniędzy w tej części Belgii.
Ze sprawą finansowych transferów ściśle wiąże się kwestia kompetencji poszczególnych regionów i ich usytuowania względem rządu federalnego w Brukseli. To strona flamandzka była przez lata orędownikiem zmiany charakteru państwa belgijskiego z jednolitego na federalny, a następnie opowiadała się i wciąż opowiada za zwiększaniem znaczenia Flandrii, a siłą rzeczy również Walonii, kosztem uprawnień rządu centralnego. Dotyczy to bardzo różnych dziedzin - związanych między innymi z kulturą, edukacją czy transportem.
Punktem zapalnym pozostaje również od lat status stolicy państwa. Bruksela niegdyś zamieszkana była w większości przez ludność flamandzkojęzyczną, jednak dziś jest w znacznym stopniu (ok. 80%) zromanizowana. Historycznie leży na terenie Flandrii, co pozwala tamtejszym nacjonalistom wysuwać postulat włączenia jej w granice niepodległej Flandrii po ewentualnym rozpadzie Belgii. Oficjalnie Bruksela pozostaje dwujęzyczna, jednak trudno nie zauważyć absolutnej dominacji języka francuskiego. Pochodną problemów ze stolicą jest sprawa osiedlania się licznych rodzin francuskojęzycznych pochodzących z Brukseli na terenie sąsiednich gmin, mających status flamandzkojęzycznych.
Reformy
Flamandzka walka o wpływy zaczęła po drugiej wojnie światowej przynosić efekty. W 1962 r. doszło po raz pierwszy do oficjalnego określenia granic między obszarami językowymi Belgii. To wówczas zdefiniowano terytorialnie trzy obszary monojęzykowe - Flandrię, Walonię oraz "Belgię niemiecką" (niewielki region przy granicy z Niemcami z przewagą ludności niemieckojęzycznej), a także dwujęzyczną Brukselę.
Federalny charakter państwa ukształtowała seria pięciu głębokich reform, z których pierwsza została uchwalona w 1970 r., a jak na razie ostatnia weszła w życie w 1993 r. Stworzyły one, przede wszystkim na skutek presji flamandzkiej, wyjątkowo skomplikowany i niezmiernie kosztowny mechanizm biurokratyczny, mający zapewniać kruchą równowagę między skłóconymi społecznościami. Opiera się on na trzech zasadniczych szczeblach:
1. Rząd federalny z siedzibą w Brukseli
2. Trzy wspólnoty językowe (Wspólnota Flamandzkojęzyczna, Wspólnota Francuskojęzyczna, Wspólna Niemieckojęzyczna)
3. Trzy regiony (Flandria, Walonia, Bruksela)
Wspólnot językowych, odpowiedzialnych między innymi za kulturę i edukację, nie można mylić z regionami, do kompetencji których należy na przykład transport. Wspólnota Flamandzkojęzyczna obejmuje całą Flandrię oraz niewielką część mieszkańców Brukseli. Wspólnota Francuskojęzyczna to zdecydowana większość mieszkańców Brukseli oraz prawie cała Walonia. Wspólnota Niemieckojęzyczna natomiast pokrywa niewielki fragment Walonii z Eupen jako głównym miastem.
Olbrzymie koszty funkcjonowanie tego systemu są ceną płaconą za utrzymywanie jedności Belgii. Jedności sztucznej, prezentowanej bardziej na pokaz, bo wewnątrz dość trudno ją dostrzec. Jednak szczególnie strona flamandzka zgłasza wciąż postulaty kolejnych reform, mających jeszcze bardziej wzmocnić wspólnoty i regiony. Większość reprezentantów Walonii protestuje przeciwko takim pomysłom, głośno obawiając się dalszej dezintegracji państwa.
Nacjonaliści
W tym artykule celowo unikam określania Flamandów i Walonów mianem narodów, bo jest to kwestia na tyle kontrowersyjna, że zasługuje na zupełnie osobną debatę. Gdyby jednak zapytać nacjonalistów z obu stron, ci nie mieliby wątpliwości. Po stronie francuskojęzycznej tamtejszy Front Narodowy (nazwa trafnie oddaje program partii, gdy ma się w pamięci bliźniacze ugrupowanie Jeana Marie Le Pena we Francji) ma dość słabą pozycję, nie osiągając wielkich sukcesów ani w wyborach lokalnych, ani federalnych.
Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się po stronie flamandzkiej. Tamtejszy Vlaams Belang (Interes Flamandzki, do niedawna pod nazwą Blok Flamandzki), wielokrotnie oskarżany o rasizm i zapędy faszystowskie, otwarcie deklaruje chęć jak najszybszego stworzenia z Flandrii niezależnego państwa. Jest to ugrupowanie o największej dziś sile w tej części Belgii. Wygrało zdecydowanie ostatnie wybory lokalne, choć nie osiągnęło postawionego sobie celu, jakim było zdobycie absolutnej większości w swoim tradycyjnym bastionie, Antwerpii. Do tej pory Vlaams Belang nie uczestniczył nigdzie w sprawowaniu władzy, ponieważ pozostałe partie stosują wobec niego "kordon sanitarny", nie wchodząc z nim w żadne koalicje. Warto jednak zauważyć, że dzieje się tak nie z powodu jego żądań niepodległościowych, ale z uwagi na rasistowski program. Istnieją również mniejsze partie flamandzkie, nie tak kontrowersyjne, które nie widzą sensu utrzymywania belgijskiej fikcji. Tradycyjne ugrupowania , jak socjaliści, liberałowie czy chadecy flamandzcy nie są co prawda za szybkim rozpadem Belgii, ale również chętnie wypisują na sztandarach postulaty federalistyczne.
Perspektywy
W roku 2005 Belgia uroczyście świętowała 175. rocznicę powstania (to dla tych, którzy wciąż wierzą w sens jej istnienia) oraz 25. rocznicę federalizmu (to zaś dla tych, którzy uważają obecne modus vivendi za pozytywny przykład rozwiązywania wewnątrzpaństwowych problemów). Złośliwi twierdzili, że świętować trzeba, bo kolejnej okazji może już nie być. Z pewnością szkoda, że tak wiele czasu i energii wielu Belgów poświęca na roztrząsanie często bardzo błahych problemów językowych czy kulturowych zamiast zająć się redukcją wciąż gigantycznego długu publicznego państwa czy wyrównywaniem różnic w poziomie życia między poszczególnymi regionami. Z drugiej strony trudno dziwić się tym, którzy, nie znając już często nawet języka drugiej strony, a za jedyne spoiwa uważając belgijską kolej i rodzinę królewską, mówią o utrzymywaniu fikcji, bardzo zresztą kosztownej.
Nie sposób dziś przewidzieć, czy i kiedy trudne małżeństwo Flamandów i Walończyków zakończy się rozwodem. Optymistycznym akcentem całej dość skomplikowanej i raczej smutnej historii może być fakt, że mimo wielu różnic, starych i nowych urazów oraz rozbieżnych interesów ekonomicznych, obie strony są w stanie prowadzić między sobą przez dziesiątki lat pokojowy dialog. Nie wszystkim państwom wieloetnicznym (lub - jeśli ktoś woli - wielonarodowym) w Europie udawała się w ostatnim stuleciu taka sztuka.
Na podstawie:
www.monde-diplomatique.fr; www.lemonde.fr; www.lalibre.be; www.lesoir.be; www.zeit.de; www.wikipedia.org; www.sncb.be