Piotr Chmielewski: Referendum? Czemu NIE (komentarz)
Wypowiadanie się przeciwko jakiemukolwiek referendum jest ryzykowne - jakże łatwo natknąć się na zarzut forsowania rozwiązań uzgodnionych "za zamkniętymi drzwiami". A jednak trzeba to wreszcie powiedzieć: w przypadku traktatu lizbońskiego, głosy za referendum są zupełnie chybione.
Rzecz staje się tym pilniejsza, że w sytuacji zamieszania wokół traktatu lizbońskiego z jaką mamy obecnie do czynienia w Polsce, zarówno jego przeciwnicy jak i zwolennicy - z zupełnie różnych powodów - skłaniają się ku temu rozwiązaniu.
Niektóre argumenty za referendum wydają się chwytliwe: twierdzi się, że gdyby do niego nie doszło, byłby to wybieg zastosowany dla przeforsowania rozwiązań odrzuconych wraz z traktatem konstytucyjnym. Rzeczywiście: traktat lizboński jest odświeżoną wersją „Konstytucji UE” . Oznacza to też, że podobna byłaby debata publiczna nad zawartością obu dokumentów. A ta – tak w przypadku „Konstytucji” jak i nowego traktatu - w żadnym z krajów, nie koncentruje się na ich zawartości.
Głównymi elementami obu dokumentów są m.in: ujednolicenie procedur legislacyjnych i podejmowania decyzji w niektórych obszarach, reforma wspólnej polityki zagranicznej, nadanie Unii osobowości prawnej i przekształcenie jej w jednolitą organizację międzynarodową. Kogo jednak emocjonuje kwestia „uwspólnotowienia” materii trzeciego filaru, czy roli parlamentów krajowych we wspólnotowym procesie decyzyjnym? Kto zamierza toczyć boje o kompetencje Wysokiego Przedstawiciela do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa? Tak naprawdę zawartość traktatu interesuje niewielu, o ile częściej przy tej okazji rozmawiamy zatem o suwerenności, „superpaństwie” i małżeństwach homoseksualnych, czyli o kwestiach, z którymi ma on wspólnego niewiele bądź zupełnie nic.
Nie ma sensu pomstować na fakt, że debata nad dość zawiłymi, prawniczymi tekstami - szczególnie gdy, tak jak traktat lizboński, mało dotyczą "przeciętnego obywatela" - omija sedno. Pytanie brzmi czy warto takie debaty prowadzić. Z samej natury traktatu wynika, że nie może być on dokumentem prostym i przejrzystym. Powstał przecież nie po to by wiecować w jego sprawie ale po to by reformować mechanizmy i instytucje UE.
Co więcej, wobec nowego projektu reformy można mieć wiele zastrzeżeń. Nawet ten sceptycyzm da się jednak pogodzić ze sprzeciwem wobec referendum. Linia podziału przeciwników i zwolenników poddania umowy międzyrządowej pod głosowanie przebiega bowiem gdzie indziej - jest nią linia zdrowego rozsądku. Warto by politycy znaleźli sobie inne poletko do międzypartyjnych przepychanek.