Aleksander Kobyłka: Satelita zestrzelony, pytania pozostają
Przez kilka dni stycznia tematem elektryzującym polskie środki masowego przekazu była kwestia wyboru lokalizacji dla trzeciego elementu amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Oferta powstania stacji radarowej w Czechach oraz wyrzutni rakiet na terytorium Polski spowodowała ożywioną, choć niezbyt merytoryczną dyskusję na temat udziału naszego kraju w powstającym systemie. Pomimo chwilowego zwiększenia zainteresowania rakietową tematyką, sprawa, która przez ostatnie tygodnie wywołała spory oddźwięk na świecie, u nas przeszła raczej bez echa.
Wydarzeniem tym było zestrzelenie przez Chiny własnego satelity meteorologicznego przy użyciu rakiety balistycznej średniego zasięgu. Próba została przeprowadzona 11 stycznia 2007 roku. Rakieta wystrzelona z centrum kosmicznego Xichang zdołała trafić w satelitę Feng Yun 1C orbitującego na wysokości ponad 800 kilometrów nad Ziemią. Było to pierwsze tego typu wydarzenie od ponad dwudziestu lat. Tym samym Chiny dołączyły do Stanów Zjednoczonych i byłego Związku Radzieckiego, które w latach osiemdziesiątych przeprowadziły udane próby zniszczenia obiektu znajdującego się na orbicie ziemskiej.
Według ekspertów, technologia użyta przez Chiny nie jest zbyt wyrafinowana. Zdaniem Laury Grego, analityka bezpieczeństwa przestrzeni kosmicznej z Union of Concerned Scientists w Cambridge, „każdy kraj, który może umieścić satelitę na orbicie, jest również w stanie wystrzelić broń, która go zniszczy”. Porównuje ona użycie rakiety balistycznej do „rzucania w kogoś kamieniem”. Jednak prawdziwym wyzwaniem jest trafienie tym „kamieniem” w obiekt o średnicy 1,5 metra poruszający się z prędkością kilku kilometrów na sekundę. Według Grego, śledzenie pozycji satelity z powierzchni Ziemi nie jest wystarczająco precyzyjne, zaś rakieta powinna mieć dodatkowe urządzenia naprowadzające: np. kamerę wspomagającą te namiary oraz silniki modyfikujące kurs. Istnieje również podejrzenie, iż Chiny pracują nad dużo bardziej wyrafinowaną technologią laserową, której mogłyby użyć dla osiągnięcia analogicznych celów.
Zakończona powodzeniem próba zestrzelenia satelity została przeprowadzona w całkowitej tajemnicy. Zawczasu nie zostały o niej poinformowane ani Stany Zjednoczone, niekwestionowany lider w technologicznej rywalizacji o użytkowanie przestrzeni kosmicznej, ani Rosja wciąż mająca na tym polu wiele do powiedzenia, ani też pozostałe państwa posiadające swoje obiekty na ziemskiej orbicie. Co ważniejsze, nawet po zakończeniu próby, Chiny nie wydały żadnego oficjalnego komunikatu, nie przekazały również żadnych informacji przy użyciu kanałów dyplomatycznych. Wobec takiej sytuacji świat nie mógł pozostać obojętny.
Bazując na informacjach swojego wywiadu, Stany Zjednoczone zwróciły się do Chin z prośbą o wyjaśnienie powodów zestrzelenia swojego satelity. Jednakże wobec przedłużającego się milczenia Chin, urzędnicy prezydenckiej administracji zaczęli coraz głośniej wyrażać swoje wątpliwości oraz zaskoczenie niemożnością uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi. Po ponad tygodniu od zdarzenia Stany Zjednoczone publicznie zażądały otrzymania wyjaśnień. Rzecznik Departamentu Stanu Tom Casey powiedział, iż strona amerykańska chce „szczegółowo dowiedzieć się, jakie były intencje Chin”. W oficjalnych komentarzach płynących z Białego Domu, pojawiło się przekonanie, iż rozwijanie takiej broni jest sprzeczne z duchem współpracy w cywilnym wykorzystywaniu przestrzeni kosmicznej oraz niechęć do jej militaryzacji.
Również inne kraje zwróciły się do Chin z prośbą o wyjaśnienia. Na pierwszy plan wysunęły się obawy związane z groźbą wywołania nowego wyścigu zbrojeń w przestrzeni kosmicznej. Zaniepokojenie wyraziły m.in. Wielka Brytania, Kanada, a także Japonia i Australia. W przypadku dwóch ostatnich, posunięcie Chin wywołało również obawy związane z możliwością naruszenia delikatnej równowagi sił w regionie Azji Wschodniej. Po latach podkreślania przez Chiny polityki pokojowego rozwoju, zestrzelenie satelity było postrzegane jako najbardziej prowokacyjne działanie militarne od czasu ostrzelania wód terytorialnych Tajwanu ponad dziesięć lat temu. Co ciekawe, międzynarodowego zaniepokojenia nie podzieliła Rosja. Rosyjski minister obrony Siergiej Iwanow stwierdził, iż mówienie o zestrzeleniu satelity przez rakietę balistyczną jest „mocno przesadzoną plotką”.
Ostatecznie na oficjalny komunikat trzeba było czekać aż do 23 stycznia, a zatem pojawił się on prawie dwa tygodnie po przeprowadzeniu próby. W oświadczeniu wygłoszonym przez rzecznika ministerstwa spraw zagranicznych Liu Jianchao Chińczycy potwierdzili, iż dokonali „zakończonego sukcesem testu nowej broni antysatelitarnej”. Jednocześnie pojawiły się zapewnienia, że działania te nie są wyrazem chęci rozpoczęcia wyścigu zbrojeń w przestrzeni kosmicznej. Jak głosiło oświadczenie, „test nie był skierowany przeciwko jakiemukolwiek krajowi i nie zawiera żadnej ukrytej groźby”.
Przy okazji skorzystano również z okazji, by potwierdzić chińską politykę pokojowego rozwoju. „Co należy podkreślić, Chiny zawsze będą bronić pokojowego użycia przestrzeni kosmicznej, przeciwstawiać się jej militaryzacji i wyścigu zbrojeń”, głosi oświadczenie. Ta ostatnia kwestia została podkreślona kilkakrotnie, przecząc wyrażanym powszechnie obawom. Liu, zapytany o przyczynę tak dużego opóźnienia oficjalnego komunikatu, powiedział, iż Chiny nie mają nic do ukrycia, a zainteresowane kraje otrzymały bezzwłoczną odpowiedź na swoje wątpliwości.
Oświadczenie było zatem pełne górnolotnych frazesów o niechęci wobec wyścigu zbrojeń i militaryzacji przestrzeni kosmicznej oraz dyplomatycznych deklaracji pokojowej współpracy. Jednak tak naprawdę, nie rzuciło ono więcej światła na zaistniałą sytuację. Dwa podstawowe pytania, które rodziły się po całym tym zamieszaniu, nadal pozostawały bez odpowiedzi. Po pierwsze, jaki były intencje tajemniczego zestrzelenia meteorologicznego satelity? Po drugie, dlaczego tak długo trwała cisza między zdarzeniem a chińskim komentarzem?
Istnieje kilka teorii starających się udzielić wyjaśnień dotyczących pierwszej kwestii. Jedna z nich sugeruje, iż działanie Chin jest odpowiedzią na amerykańską przewagę nuklearną, wskazując na wrażliwość najdelikatniejszego elementu systemu, jakim są satelity. Kolejna teoria stara się połączyć wizję rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi z delikatną groźbą pod adresem Tajwanu. Wreszcie trzecia sugeruje zakamuflowany nacisk na Stany Zjednoczone w celu uzyskania ich zgody na podpisanie układu o niemilitaryzacji przestrzeni kosmicznej. I to właśnie ta ostatnia wydaje się najbardziej prawdopodobna, choć nie jest wykluczone, że Chiny chciały w ten sposób upiec trzy (a może i więcej) pieczenie na jednym ogniu.
Zaczynając od końca i pokrótce przedstawiając trzecią teorię należałoby cofnąć się co najmniej do 2002 roku. Wtedy to Chiny wraz z Rosją zaproponowały podpisanie układu zabraniającego używania broni w przestrzeni kosmicznej. Stany Zjednoczone sprzeciwiły się jednak powstaniu umowy, która wiązałaby im ręce i nie pozwalała na rozwój tego typu technologii. O jakie koncepcje chodziło dokładnie, można było dowiedzieć się chociażby z wydanego przez Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych w 2004 roku dokumentu „Transformation Flight Plan”, który przewidywał stworzenie szerokiego wachlarza ofensywnej i defensywnej broni kosmicznej (m.in. laserowej broni antysatelitarnej).
Chiny i Rosja nie ustały jednak w zabiegach stworzenia tego typu dokumentu. Pomysł powrócił m.in. na zeszłorocznej konferencji Organizacji Narodów Zjednoczonych w Genewie dotyczącej użytkowania przestrzeni kosmicznej. Państwa te zbierały wówczas poparcie innych krajów, argumentując, iż przestrzeń kosmiczna jest wspólnym dziedzictwem ludzkości, a jej militaryzacja spowoduje powstanie nowego obszaru wyścigu zbrojeń. W tle leżała zapewne również obawa przed dominacją Stanów Zjednoczonych, które pozostają w tej dziedzinie o co najmniej kilka kroków przed swymi rywalami.
Odpowiedzią prezydenta Busha było oświadczenie z 31 sierpnia 2006 roku, w którym sprzeciwił się rozwijaniu nowych środków prawnych lub innych restrykcji, które zmierzają do zakazu lub ograniczenia dostępu Stanów Zjednoczonych do użytkowania przestrzeni kosmicznej. Jest to podstawa nowej amerykańskiej polityki kosmicznej, która ma zachować „prawa, możliwości oraz wolność działania w przestrzeni kosmicznej”. Bush ogłosił także, iż Stany Zjednoczone zastrzegają sobie prawo użycia siły wobec krajów, które będą próbowały zaszkodzić amerykańskim satelitom.
Styczniową próbę można zatem odczytać jako działanie mające skłonić Stany Zjednoczone do rozpoczęcia rozmów nad postulowanym przez Chiny układem. Jest jasnym sygnałem, że nie tylko Amerykanie posiadają środki, by zmilitaryzować przestrzeń kosmiczną. Chiny, zdając sobie sprawę z technologicznej przewagi Stanów Zjednoczonych, nie chcą otwierać nowego, niezwykle kosztownego frontu rywalizacji, jednak nie mogą sobie pozwolić na zupełne pozostawienie im wolnej ręki. W tym układzie, postawa psa ogrodnika, byłaby dla Chin niezwykle korzystna.
Potwierdzeniem tej tezy jest oświadczenie chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych z 30 stycznia, a więc wydane w tydzień po oficjalnym przyznaniu się do zestrzelenia satelity. Chiny ponownie wezwały w nim do stworzenia międzynarodowej umowy, która zapobiegłaby militaryzacji przestrzeni kosmicznej i nowemu wyścigowi zbrojeń.
Część ekspertów postrzega jednak chińskie działanie jako element szerszej strategii, której celem jest utrzymanie militarnej równowagi pomiędzy amerykańskim supermocarstwem a aspirującymi do tej roli Chinami. Wojskowi z Armii Ludowo-Wyzwoleńczej z wielką uwagą studiowali wykorzystanie satelitów przez Stany Zjednoczone w wojnach w Zatoce Perskiej, Afganistanie czy aktualnych działaniach w Iraku. Dobrą lekcją jest również współpraca wywiadowcza w ramach śledzenia północnokoreańskiego programu nuklearnego. Zdają sobie oni sprawę, iż satelity są niezwykle ważnym, kluczowym wręcz, elementem amerykańskiej machiny wojskowej używanym m.in. do komunikacji, nawigacji, wywiadu czy naprowadzania bomb i rakiet.
Chińscy eksperci są świadomi amerykańskiej przewagi w wyposażeniu i wyszkoleniu wojska. Wiedzą również, iż chiński potencjał nuklearny jest wystarczający, by ochronić się przed jakimkolwiek uderzeniem wyprzedzającym. Ich obawy budzi jednak rozwijanie amerykańskiej tarczy antyrakietowej, która może zakłócić panującą równowagę. Jako że jej istotnym elementem będzie sieć satelitów, zagrożenie amerykańskiej infrastruktury na orbicie okołoziemskiej może jednocześnie zniwelować obydwie przewagi Stanów Zjednoczonych.
Posiadanie broni, która mogłaby unieszkodliwić lub zniszczyć amerykańskie satelity, jest postrzegane jako element nieoficjalnej chińskiej doktryny walki asymetrycznej. Dzięki tym wysoce szkodliwym środkom, Chiny mogłyby sparaliżować lub przynajmniej poważnie zakłócić działanie amerykańskich sił w razie potencjalnego konfliktu z USA. Oczywiście takie działania byłyby odebrane jako zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i niechybnie zakończyłyby się wojną między tymi dwoma potęgami. Według Chin, rozwój broni antysatelitarnej jest sposobem na zachowanie nuklearnej równowagi, pomimo rozwoju tarczy antyrakietowej. Zgodnie z tą teorią, styczniowe zestrzelenie było sygnałem dla Amerykanów, iż ich satelity wcale nie są do końca bezpieczne.
Trzecia próba wyjaśnienia sytuacji jest pewnego rodzaju rozwinięciem i skonkretyzowaniem poprzedniej tezy. Wskazuje ona na Tajwan – miejsce, w którym scenariusz potencjalnego chińsko-amerykańskiego konfliktu mógłby się ziścić. Chiny traktują wyspę jako zbuntowaną prowincję, która prędzej czy później musi wrócić do macierzy. Nie wykluczają przy tym również użycia siły. Przyjęta w marcu 2005 roku Ustawa Antysecesyjna głosi, iż Chiny zastrzegają sobie prawo użycia siły przeciwko Tajwanowi, jeśli wyspa formalnie ogłosi niepodległość.
Jednocześnie Stany Zjednoczone są największym dostawcą broni dla Tajwanu, a w przypadku wewnątrzchińskiego konfliktu, prawdopodobnie wsparłyby militarnie obrońców wyspy. Sytuacja w regionie w dużej mierze opiera się właśnie na niedopowiedzeniach, gdyż tak naprawdę wybuch wojny dla każdej strony byłby niekorzystny ze względu na potężne powiązania gospodarcze pomiędzy wszystkimi trzema podmiotami. Chiny nie są przekonane czy Amerykanie rzeczywiście wystąpiliby w obronie Tajwanu, jednak sprawdzenie tego mogłoby okazać się zbyt ryzykowne. Stany Zjednoczone zdając sobie sprawę ze swej sytuacji, od lat popierają politykę zachowania status quo.
Amerykańskie satelity czuwające nad Tajwanem mogłyby odegrać istotną rolę w koordynowaniu działań obronnych przeciwko ewentualnej inwazji z kontynentu. Chińscy generałowie zdają sobie sprawę, że wsparcie Stanów Zjednoczonych byłoby mocno utrudnione, gdyby udało się zniszczyć sieć wspomagających satelitów. Taka możliwość nie może pozostać bez znaczenia dla tajwańskich decydentów. Stąd część ekspertów uważa, iż zestrzelenie satelity było elementem działań wymierzonych przeciwko potencjalnemu ogłoszeniu niepodległości przez wyspę. Miało ono pokazać Tajwańczykom, że nie mogą być do końca pewni wsparcia Stanów Zjednoczonych i ostrzec przed podejmowaniem niechcianych w Pekinie decyzji.
Rozważając możliwe scenariusze wyjścia z tajwańskiego pata warto pamiętać o słowach byłego chińskiego prezydenta Jiang Zemina, który odchodząc z funkcji przewodniczącego Centralnej Komisji Wojskowej powiedział, iż wojna z Tajwanem jest nieunikniona. Na pamiątkę zaś wręczył każdemu członkowi CKW figurkę Zheng Chenggonga, generała dynastii Ming, który wypędził z Tajwanu holenderskich osadników w połowie XVII wieku.
Drugim obszarem wątpliwości powstałych po styczniowym teście jest kwestia tajemniczego, przeciągającego się braku odpowiedzi Chin na wpierw nieoficjalne, a następnie również publiczne zapytania Stanów Zjednoczonych oraz innych krajów. Można powiedzieć, iż sytuacja ta pokazuje w jak dużej izolacji działa bardzo szybko modernizująca się chińska armia. Podlega ona jedynie prezydentowi Hu Jintao, będącemu jednocześnie szefem Partii oraz zwierzchnikiem sił zbrojnych.
Eksperci próbujący wyjaśnić długotrwałą ciszę sugerują, iż Hu mógł nie przewidzieć tak silnej międzynarodowej reakcji na test. Być może nie miał on przygotowanego stanowiska na wypadek zakończenia próby sukcesem lub też nie spodziewał się, że Amerykanie podzielą się informacjami swojego wywiadu z sojusznikami. W obliczu coraz sprawniej i aktywniej działającej chińskiej dyplomacji, wyjaśnienia te mogą brzmieć dość nieprawdopodobnie. Warto jednak przypomnieć sobie inną kryzysową sytuację. Kiedy w kwietniu 2001 roku, amerykański samolot szpiegowski został zmuszony do lądowania na terytorium Chin, podobnie trzeba było czekać kilka dni na oficjalne stanowisko Pekinu.
Pojawiły się również inne spekulacje, wyrażane m.in. przez Stephena Hadley’a, doradcę prezydenta Busha ds. bezpieczeństwa narodowego, sugerujące, iż Hu nie do końca zdawał sobie sprawę z planów zestrzelenia satelity lub nie wiedział, kiedy miały one być zrealizowane. Byłby to niezwykle niepokojący scenariusz oznaczający, że Hu nie do końca panuje nad sytuacją, a spór dotyczący wyboru drogi chińskiego rozwoju między pragmatycznie nastawionym otoczeniem prezydenta a twardogłowymi wojskowymi, wszedł w fazę zaostrzenia. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy wewnątrz pozornie jednomyślnego partyjnego monolitu dochodzi do różnic zdań, jednak perspektywa, iż jednym z jej elementów mogłoby być wykorzystywanie rakiet balistycznych, nie jest zbyt optymistyczna.
Pomimo licznych teorii trudno jest jednoznacznie stwierdzić, co kryje się za chińskim testem. Być może spraw ma jeszcze inne dno, którego nie będzie nam dane poznać. Jonathan Pollack, ekspert ds. Chin z Naval War College w Newport zwraca uwagę, iż dotychczas Pekin działał bardzo ostrożnie w sprawach związanych z poprawą zdolności strategicznych (rakiety dalekiego zasięgu, broń nuklearna) tak, aby nie wywoływać zaniepokojenia Stanów Zjednoczonych. Styczniowa próba zdaje się jednak przeczyć tej logice.
Prawdopodobnie reakcją administracji Busha będzie podjęcie działań mających na celu przeciwdziałanie chińskiej broni antysatelitarnej. Mówi się o próbach „wzmocnienia” delikatnych satelitów poprzez poprawę ich manewrowości tak, aby mogły one skuteczniej unikać wciąż jeszcze topornych chińskich pocisków, a także o stworzeniu systemu zapasowych satelitów, które stosunkowo szybko mogłyby być wystrzelone, w celu zastąpienia zniszczonych odpowiedników na orbicie. Część ekspertów sugeruje również potrzebę zwrócenia większej uwagi na szybko rosnące wydatki Chin na modernizującą się armię. Według oficjalnych danych, w budżecie na 2006 rok wzrosły one o 14,7 proc. (szybciej niż przyrost PKB) i osiągnęły poziom 36,3 mld dolarów. Jednak zeszłoroczny raport Pentagonu szacuje, iż w rzeczywistości są one dwu, trzykrotnie wyższe i wskazuje na potrzebę większej przejrzystości, która pozwoliłaby uniknąć międzynarodowych napięć.
Pekin oddala podobną krytykę argumentując, że ma pełne prawo do zwiększania swej potęgi militarnej potrzebnej do ochrony globalnych interesów rosnących wraz z błyskawicznym rozwojem gospodarczym. Uwagi Waszyngtonu nazywa „polityką siły” wynikającą z obaw przed rosnącym potencjałem swego rywala, przypominając jednocześnie o prowadzonej polityce pokojowego rozwoju.
Pomimo tych deklaracji, wielu postrzega rosnący potencjał militarny Chin z dużymi obawami. Osnuty tajemnicą test broni antysatelitarnej z pewnością nie przyczyni się do ich rozwiania. Jeśli przyjąć, że był on środkiem nacisku na Stany Zjednoczone, aby te rozpoczęły rozmowy dotyczące układu o niemilitaryzacji przestrzeni kosmicznej, to wydaje się, że było to chybione posunięcie. Waszyngton raczej nie zgodzi się na dobrowolne związanie rąk w tak strategicznie ważnej dziedzinie, zwłaszcza w momencie, w którym podkreślane jest zagrożenie ze strony tzw. państw zbójeckich jak np. Korea Północna. Trudno byłoby również nadzorować Chiny, czy faktycznie przestrzegałyby umowy, a nie zyskiwały dodatkowy czas na dogonienie swego rywala. Wobec tego wydaje się, że Stany Zjednoczone, świadome swej przewagi technologicznej, blokując tego rodzaju rozmowy, mogą de facto zgodzić się na kosmiczny wyścig zbrojeń.
Jeśli zaś postrzegać działanie Chin jako element gry o strategiczną równowagę, wówczas trudno mieć o to do nich pretensje. Stany Zjednoczone muszą się pogodzić, że na kontynencie azjatyckim powstają nowe gospodarcze potęgi, które mają prawo posiadać adekwatną siłę militarną. Ze względu na istniejące systemy polityczne, dużo łatwiej przychodzi to Chinom niż Indiom. Dużo większą zagadką jest Państwo Środka, którego intencje nadal pozostają wielką niewiadomą. Czy chodzi wyłącznie o odzyskanie międzynarodowej pozycji należnej państwu takiego formatu i zapewnienie dostatniego życia jednej piątej ludzkości, czy też kryje się za nimi coś więcej? Tego typu pytania z pewnością będą nas nurtować przez najbliższe lata, a od odpowiedzi na nie w dużej mierze zależy obraz świata XXI wieku.