Wizytówka - najmniejszy autoportret
- Ewa Pernal
Największe triumfy bilety wizytowe święciły w epoce, którą znamy już tylko z literatury. Dzień przyjęć pani domu, wytworne towarzystwo, srebrna taca przy wejściu. Niektórzy goście wchodzą, inni ograniczają się tylko do "rzucenia" biletu wizytowego lub posłania go przez lokaja. Zagięcie lewego rogu oznaczało, że został doręczony osobiście. Przesłanie biletu mogło zastąpić kurtuazyjną wizytę. Oblężonym światowcom zwyczaj ten pozwalał ograniczyć nudnawe obowiązki towarzyskie bez naruszania reguł etykiety.
Ponieważ bilet reprezentował właściciela, przykładano wagę do jego formy. Jak zwykle, gdy chodzi o rzeczy prawdziwie eleganckie, prostota z odrobiną konserwatyzmu była w najwyższej cenie. Przesada świadczyła natomiast o złym lub niewyrobionym guście. Proust w sławnej scenie "z czerwonymi pantofelkami" opisuje nauczkę, jakiej udzieliła księżna Guermantes rozpoczynającej salonową karierę młodej hrabinie Mole. Gdy ta zostawiła jej bilet ekstrawaganckich rozmiarów, wielka dama zrewanżowała się, przesyłając nowicjuszce ogromną, podpisaną swym nazwiskiem kopertę po fotografiach w charakterze wizytówki.
Choć świat dokoła zmienił się, bilet wizytowy pozostaje nadal znakiem naszej osoby Ma też zdolność przywracania pamięci, rekonstruowania twarzy i sytuacji i mimo swego niewielkiego formatu zadziwiająco dużo potrafi powiedzieć o swym właścicielu.
Przeglądam własne etui z wizytówkami. Niektóre rzeczywiście robią wrażenie. Grubo wytłaczany papier, złocone brzegi, dwa rodzaje manierystycznego liternictwa. Niewielki kartonik zdaje się streszczać historię burzliwie rosnącej fortuny, dla której potwierdzenia właściciel szuka dopiero formy. Stąd pewnie bogactwo ornamentów, jak w gmachach operowych nad Amazonką powstałych w dżungli w dniach kauczukowego boomu.
Inna wizytówka, należąca do wysokiego rangą wojskowego. Czegóż tam nie ma! Historia sił zbrojnych dla maluczkich. Obrazki, którymi ozdobiono bilet, nie zostawiają skrawka wolnego miejsca. Nawet nazwisko gubi się pośród mnogości emblematów. Tę wizytówkę, będącą głównie komunikatem dotyczącym osobowości właściciela, pozostawmy do odczytania psychologom.
Trzecia należy niewątpliwie do człowieka gospodarnego. Jak należy sądzić z wizytówki, odniósł on sukces w wielu dziedzinach. Małe, z trudem widoczne literki składają się na nazwy szacownych instytucji, których jest dyrektorem, prezesem, członkiem honorowym. Trzeba by biletu wielkości afisza teatralnego, aby pomieścić wszystkie te zaszczytne tytuły. Tymczasem współczesne, praktyczne obyczaje każą dostosować wielkość biletu do rozmiarów kart kredytowych, a więc mniej więcej 8,5x 5,5cm. Na małym formacie informacje tłoczą się, spychają, jedne unicestwiają drugie - znów cel został chybiony. Może trzeba było z czegoś zrezygnować lub zamówić sobie kilka rodzajów wizytówek?
O innych uchybieniach nie ma co wspominać, tak są oczywiste. Nietrudno zgadnąć, jaki obraz właściciela tworzy wizytówka pomięta, z nieaktualnymi informacjami, pokreślona. Zatłuszczona nie wywrze dobrego wrażenia nawet na producentach oleju.
Ponieważ obecnie posługujemy się biletami wizytowymi przede wszystkim w życiu zawodowym, ich skazy psują nasz profesjonalny image. Bywa to boleśniejsze niż uszczypliwa, ale dyskretna riposta księżnej Oriany.