Kraina Mojżesza, Jezusa i Dany International, czyli.... wakacje w Izraelu!
- Jan Kraśniewski
Gdyby wprowadzić ranking państw, które najczęściej pojawiają się w doniesieniach prasy światowej, Izrael znalazłby się chyba w ścisłej czołówce. Dobrze nagłośniony medialnie konflikt izraelsko-palestyński zdążył już znużyć niejednego wytrawnego znawcę stosunków międzynarodowych, a stacjom telewizyjnym zapełnia ramówkę w każde święta Wielkanocne i na Boże Narodzenie komunikatami w rodzaju: spokojne Boże Narodzenie /Wielkanoc w Betlejem/ Jerozolimie.
Izrael w oczach przeciętnego człowieka jawi się jako przedziwne połączenie przypowieści biblijnych i telewizyjnych migawek ze strefy Gazy, ewentualnie wspomnień z katolickich pielgrzymek. Nie jest to jednak prawdziwy obraz Ziemi Ludzi Księgi, o czym można się przekonać zwiedzając Erec Israel.„Powiedz, kim jesteś, a powiem Ci, czego szukasz”, czyli Ziemia Obiecana krainą różnorodności
Włoski pielgrzym spragniony religijnych przeżyć? Ortodoksyjny chasyd z nowojorskiego Brooklynu? A może spragniony słońca i śródziemnomorskiego klimatu Norweg leczący depresję po długiej nocy polarnej?
Izrael ma coś do zaoferowania dla każdego. Na obszarze nieco większym od Dolnego Śląska znajdziemy trzy morza, pustynię, cztery “strefy klimatyczne” i święte miejsca trzech religii. Dodając do tego historie narodów zamieszkujących tę ziemię, otrzymamy stymulujący intelektualnie koktajl, który, wraz z poznawaniem Izraela, zmusi nas do weryfikacji poglądów na temat tego państwa.
W co się bawić?...... czyli kosmopolityczny i wyzwolony Tel Aviv
Czy czterystutysięczne miasto można porównać z powszechnie znanym Big Apple? Wydawałoby się, że to niemożliwe, a jednak! Pomimo swych niewielkich rozmiarów to właśnie Tel Aviv jest kulturalną stolicą Izraela, magnesem dla wszelkiej maści artystów, aktorów i dziwaków nie umiejących znaleźć sobie miejsca na stałe. Niektórych przyciągają piękne plaże Morza Śródziemnego, innych nęci perspektywa zarobienia wielkich pieniędzy w najwyższych w Izraelu wieżowcach zachodnich korporacji, jeszcze innych wyjątkowa jak na Izrael swoboda obyczajowa – Tel Aviv znany jest ze swej tolerancji dla mniejszości seksualnych. Genius loci tego pulsującego życiem miasta tkwi w jego historii, a w zasadzie w historii jednej z jego dzielnic, Neve Tzedek, odpowiednika londyńskiego Soho. Od początku była siedzibą artystów, w latach 60-tych stworzono w niej pierwsza komunę hippisów w Izraelu, mekka dla wielbicieli clubbingu i rozrywki wraz z Bulwarem Rotschilda tworząca izraelską 5th Avenue. To miejsce, gdzie dwupiętrowe domki sąsiadują z drapaczami chmur, a wpisane na listę UNESCO budynki z lat 30 są pokryte banerami z logo McDonald's (koszernego oczywiście). Spotkać można tam każdego, od chasyda po drag queen, a na pobliskim bazarze, jakby żywcem wyjętym z „Baśni Tysiąca i jednej nocy”, można kupić wszystko – nawet jeśli zamarzy się o jarmułce z Myszką Miki (Harry Potter, Diabeł Tasmański i inni bohaterowie kreskówek również są dostępni). Tu chyba każdy jest u siebie, pod warunkiem, że odpowiada mu szybkie życie nadmorskiej metropolii. Kto na pierwszym miejscu stawia duchowość, temu spodoba się...
Jerozolima - miasto Ludzi Księgi i niewytłumaczalnego syndromu
Ziszczony koszmar ateisty. 300 procent religijnej normy. Miejsce pielgrzymek i modlitwy. Jerozolima (Jeruszalaim) to jedna z najstarszych i najważniejszych metropolii świata. Wyznawcy trzech religii przez stulecia przelewali krew, by ją zyskać bądź odzyskać. Meczet Al Aksa, Ściana Płaczu i Bazylika Grobu Pańskiego – najważniejsze miejsca islamu, judaizmu i chrześcijaństwa są tu położone niebezpiecznie blisko siebie, a pokojowemu współistnieniu na pewno nie sprzyja niesprecyzowany do dziś status prawny tego miasta. W rezultacie miejsc świętych strzegą uzbrojeni po zęby żołnierze, którzy bez ogródek pytają o wyznanie – zupełnie zresztą słusznie, gdyż Żyd zwiedzający meczet mógłby stać się zarzewiem intifady. Chyba w żadnym innym miejscu na świecie religia nie znaczy tak wiele. A to wszystko zapewne za sprawą syndromu jerozolimskiego, który najbardziej lapidarnie zdefiniowała moja izraelska znajoma:
“Tu, na co drugim rogu stoi taki, który czuje się królem Dawidem bądź Jezusem Chrystusem, zależnie od wyznania. Musisz bardzo uważać, żeby mieszkając tutaj nie popaść w dewocję bądź nie dostać religijnej obsesji.”
Rzeczywiście, odsetek maniaków religijnych jest tu znacznie wyższy niż w innych miastach na świecie. Aby poczuć niezwykłą atmosferę tego miejsca wystarczy na chwilę zagłębić się w labirynt wąskich, krętych uliczek starej części Jerozolimy. Może to skutek modlitw napływających z pobliskich synagog, meczetów, cerkwi i kościołów, ale tu naprawdę w pewnym momencie ma się wrażenie, że czas się zatrzymał i za chwilę zza rogu wyłoni się osiołek ze Świętą Rodziną. Najintensywniejszej atmosfery religijnej da się jenak doświadczyć pod Ścianą Płaczu, przez Żydów zwanej Ścianą Zachodnią. Żydzi chwalą Stwórcę całym swoim jestestwem, całkowicie zatracają się w modlitwie. Podobno życzenia wetknięte w szczelinę w murze nie tylko przynoszą im szczęście. (Uwaga od autora: sprawdzają się!!!)
Po dekadenckim Tel Avivie i rozmodlonej Jerozolimie pojawiło się u nas pragnienie odpoczynku na łonie natury i paru dni słodkiego nieróbstwa. Za swój cel wybraliśmy najniższy punkt ziemi - położone na obrzeżach pustyni Negev Morze Martwe. Utopić się nim nie sposób, największe zasolenie na świecie całkowicie to uniemożliwia. Leniwie dryfując na powierzchni wiemy, że, poza trzema gatunkami bakterii, jesteśmy jedynymi żywymi stworzeniami – nie na darmo morze nosi swoją nazwę. Jego okolice są równie opustoszałe – Pustynię Negev przecinają nieliczne drogi wijące się serpentynami do gór na jej granicy. Tam atrakcje dla wielbicieli sportów ekstremalnych – drogi tak wąskie, że z okien autokaru możemy przyjrzeć się dokładnie wrakom maszyn, które kiedyś zapewne próbowały tędy przejechać. To miejsce dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach – tych, którym nie przeszkadza warkot samolotów strzegących znajdujących się w tym rejonie izraelskich elektrowni atomowych, czy obłędnie odludny krajobraz rodem z Mad Maxa. Mimo swej dzikości jest tam pięknie. Zachodu słońca na pustyni nie da się zapomnieć, szczególnie, jeśli podziwiamy go z murów jednego z najbardziej znanych zabytków Izraela – twierdzy Masada. Jest to miejsce, którego historyczna wartość w opinii Żydów dorównuje Jerozolimie i Auschwitz. Masowe samobójstwa jako sposób na zachowanie swej tożsamości narodowej i religii teraz, w czasie gdy arabscy szachidzi wysadzają się w jerozolimskich autobusach, brzmi jak złośliwy chichot historii. My Polacy możemy nauczyć się tu względności wszelakich poglądów – przedstawiany w naszych jasełkach jako krwiożerczy potwór, król Herod, jest tu chwalony za bycie wielkim władcą i wybitnym budowniczym. Jak widać hasło historia et magistra vitae est okazuje się być równie wzniosłe, co fałszywe. Jeśli nawet nauczycielką życia historia rzeczywiście jest, to chyba każdemu narodowi daje inną lekcję. Weźmy chociażby kibuce - izraelską realizację marzenia o Utopii - gdzie (według ideologii ruchu kibucjonistycznego) nawet bielizna miała być wspólna, a ludzie żyć mieli z pracy własnych rąk. Sama idea, jak wszystkie wielkie i piękne idee, wydawała się mieć przed sobą przyszłość. „Patrz PGR, któremu się powiodło” zauważył mój brat, gdy wjeżdżaliśmy do najstarszego w Izraelu kibucu w miejscowości Degania. Krajobraz prosperity i dobrobytu równie idealny jak w amerykańskich serialach z lat 50-tych, czy też na polskim gruncie z kronik filmowych epoki towarzysza Edwarda. Białe, schludne domki, dojrzewające na drzewach mandarynki. Idylla? Niestety nie, co skonstatowaliśmy po rozmowie ze znajomym, który przyjechał pracować tu jako wolontariusz: “
W tym miejscu pracuje się 3 godziny dziennie, a resztę dnia młodzież spędza popijając piwo. Nie wiem, jak to się utrzymuje.”
W dwa miesiące po naszym powrocie otrzymaliśmy wiadomość, że kibuc zbankrutował. Nie było to dla nas zupełnym zaskoczeniem, szczególnie po rozmowie z doktor historii z Moskwy, która w kibucu była sprzątaczką. Według niej kibuce to taki Związek Radziecki w Izraelu.
Na izraelskich ulicach często słyszy się rosyjski – po upadku Imperium Sowieckiego, korzystając z Prawa Powrotu do Ziemi Świętej, przyjechało stamtąd ponad milion Żydów bądź też osób za Żydów się podających. Ta nowa emigracja (po hebrajsku Alija) w ciągu 15 lat stała się jedną z najbardziej widocznych sił politycznych i społecznych kraju, a ekspansja rosyjskiej kultury i sposobu bycia stała się faktem – najpopularniejsza wódka w Izraelu nazywa się Piotr I Wielki, a telewizja państwowa nadaje trzy kanały po rosyjsku. Radykałowie religijni biją na alarm, widząc w Żydach z Rosji ryzyko laicyzacji kraju, co w miejscu, wedle nich będącym darem Stwórcy dla Narodu Wybranego, jest nie do pomyślenia. To w wyniku ich nacisków w Izraelu nie ma nadal ślubów cywilnych, a podstawą demokratycznego ustroju nie jest konstytucja, której Izrael się nie doczekał, pomimo, że państwo żydowskie powstało blisko 60 lat temu. Nie możemy go jednak utożsamiać z państwem jednoznacznie wyznaniowym, jak mówią rabini: tyle jest sposobów bycia Żydem ilu Żydów i żaden nie jest gorszy. Mozaikę religijno-społeczną Izraela uzupełniają rosnące wpływy kultury arabskiej oraz historyczna spuścizna Druzów i Beduinów zamieszkujących tę ziemię od stuleci. Mieszanka kultur europejskich, przyniesionych przez Żydów z Europy, wraz powiewem orientu, zawsze tu obecnym, czyni z Izraela wyrwę w arabskim obliczu Bliskiego Wschodu, przez której poznanie możemy się wyzwolić zarówno od hasła „Palestyna – żydowski Holokaust”, jak i od przekonania o głębokim antypolonizmie Izraelczyków. Jak w reklamie karty Mastercard: „Przełamać stereotypy – bezcenne”.