Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Podróże Portugalia - twarz Europy

Portugalia - twarz Europy


17 sierpień 2007
A A A

Samolot Warszawa–Lizbona odlatuje z godzinnym opóźnieniem. Na pokładzie Polacy i wielu Portugalczyków. Nie wiedziałam, że jest ich aż tylu w Warszawie. Może po prostu nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? Siadamy na swoich miejscach w samolocie. Obok nas siada Portugalka. Wyciąga laptop i ogląda film. Ale lot jest długi, a film się kończy. Zaczyna z nami rozmowę.

W Warszawie jest na Erasmusie. Studiuje w Coimbrze.
- W Coimbrze? – pytam. - My też tam będziemy.
- Piękne miasto - zaczyna opowiadać - bardzo dobry uniwersytet. A macie gdzie przenocować? Bo jeżeli nie to zapraszam do siebie.
Zostawia nam numer telefonu i swój adres, nas pozostawia w osłupieniu.

Samolot ląduje. Na bagaże trzeba długo czekać. Na lotnisku pustki.

Są bagaże. Wychodzimy z budynku. Wsiadamy do taksówki. Taksówkarz zna angielski. Nigdy nie sprawdzałam czy polscy taksówkarze mówią w językach obcych.

Początek podróży obiecujący. Przyjeżdżamy do hotelu. Cena była atrakcyjna. Hotel jeszcze bardziej. Jesteśmy pierwszymi klientami, którzy zarezerwowali go przez daną stronę internetową. W rezultacie dostajemy ogromny apartament – mamy napisać opinię w Internecie.

***

Europa leży oparta na swoich ramionach
leży ze wschodu na zachód, patrząca
na zewnątrz, przypomina - greckie oczy
ukryte
pod romantycznymi włosami.
(…)
Zapatrzona, jej wzrok zamglony
(…)
twarzą którą spogląda jest Portugalia.

              

                                                      Fernando Pessoa "Zamki"

***

Lizbona jest imponująca. Ogromna, szykowna – królewskie miasto odkrywców. Upał jest niesamowity. Jedziemy metrem do centrum. Piękna aleja spacerowa, a w zasadzie pasaż handlowy, kiedyś trakt prowadzący do zamku. Zamku już nie ma, zniszczyło go jedno z wielu tamtejszych trzęsień ziemi. Pozostała brama wjazdowa i ogromny plac – Praca do Comercio. Wokół niego mnóstwo małych uliczek, z obu stron domy obłożone azulejos. Plac zamyka rzeka Tag – szeroka u swego ujścia, prowadzi do oceanu.

 

 Pozostałość po trzęsieniu ziemi z 1755r.
Pozostałość po trzęsieniu ziemi z 1755r.    Żółte tramwaje w Alfamie
Kościelna nawa bez sklepienia

Spacerem zwiedzamy stolicę. Ruiny zamku Maurów, ratusz, stare teatry, najstarszą kawiarnię w mieście. Katedrę. Po portugalsku Se. Przed nią tłumy turystów zmieszane z mieszkańcami Alfamy, najstarszej portugalskiej dzielnicy, wybudowanej jeszcze przez Maurów w XI wieku. Tej z której wywodzi się fado. Ulice niezwykle wąskie. Po nich jeżdżą zabytkowe, w większości żółte tramwaje. Aby przejechały w wielu miejscach ruch jest wahadłowy. Po zwiedzeniu katedry idziemy do muzeum fado. Ciekawe choć nieduże. Niedawno otwarte. Dowiadujemy się, że fado to miejscowa odmiana bluesa, słuchamy muzyki i opowieści o jej początkach. Największą śpiewaczką fado była Amalia Rodrigues, najpopularniejszą obecnie jest Mariza. Rzeczywiście muzyka jest niepowtarzalna.

Nie jest łatwo wydostać się z Alfamy. Mnóstwo ślepych uliczek. Udało się w końcu. Teraz przed nami podobno największy targ w Lizbonie. Nie robi wrażenia, jest raczej niewielki. Może dlatego, że jest już stosunkowo późno. Portugalki nie pozwalają sobie robić zdjęć, zasłaniają się parasolami. Mężczyźni zaczepiają, chcą sprzedać torebki, spódnice. Niedaleko targu Panteon. Wybudowany ku czci portugalskich odkrywców.

Dzień zbliża się ku końcowi. Zabrakło czasu by zobaczyć więcej. Nieżywi wracamy do hotelu. Portugalia podoba nam się ogromnie. Czytamy, czytamy i zwiedzamy. Nie wiedzieliśmy, że pierwowzorem postaci Ricka z Casablanki był Polak, który stworzył (podobny do filmowego) klub w Portugalii, w czasie II wojny światowej.

***

Następnego dnia z rana wynajmujemy samochód. Jedziemy do Sintry. Po drodze zwiedzamy Cabo da Roca. Najdalej na zachód wysunięty punkt Europy. Wieje zimny, bardzo silny wiatr. Nie mamy swetrów, zaraz uciekamy do samochodu. Kilka zdjęć latarni, bajecznych urwisk, rzeszy motocyklistów i jedziemy dalej.

 
Urwiska Cabo da Roca i motocykliści

Sintra - miasto zamków. G.Byron pisał: „(…) pod każdym względem najurokliwsza w Europie … pałace i ogrody wyrastające spośród skał, kaskady i urwiska, klasztory na niezwykłych wzniesieniach, a w oddali ocean i Tag”. Niesamowite. Ruiny zamku Maurów. Zamek królewski Palacio Nacional w parku Da Pena. Wnętrze w stanie, w jakim pozostawiła go rodzina królewska wyjeżdżając na początku XX wieku. Zamek jak z baśni. Kolorowy, wyszukany. Po nim idziemy do zamku narodowego Palacio Nacional de Sintra. Dwie największe wieże zamku to kominy kuchenne. To zamczysko rozczarowuje. Teraz Quinta da Regaleira. Zamek milionera z Ameryki Południowej, wybudowany w XX wieku. Piękny choć przewodnik mówi, że tandetny – mnie się podoba. Rodzina właściciela podobno czasem spędza tu wakacje. W czwartym zamku pousada – hotel, z przeadaptowanego zabytku – własność państwowa. Szkoda, że w Polsce nikt nie wpadł na pomysł, żeby zamki remontować za pieniądze, pozostawione przez turystów. A może ktoś wpadł, tylko o tym nie wiem? Niestety już jest za późno, nie możemy wejść. Wracamy do Lizbony. Jutro jedziemy na południe Portugalii.

 
 
      Quinta da Regaleira                                            Palacio Nacional

***

Najpierw Setubal. W drodze (a może raczej niepodrodze) na półwysep zwiedzamy Cascais i Estoril, a także pałac Queluz. W pierwszym miasteczku fotografujemy port rybacki w drugim największe kasyno Europy. Pałac raczej zaniedbany. Przejechaliśmy obok zanim zorientowaliśmy się, że to on był zamieszkiwany kiedyś przez rodzinę królewską. Dojeżdżamy na Setubal. Opuszczony klasztor z XII wieku na przylądku Espichel. Podobno kiedyś wierzono, że był tu koniec Europy. Ciągle tak wygląda. W pewnej odległości od klasztoru, mała, odrapana przyczepa, w której niewielka Portugalka sprzedaje wodę lub colę nielicznym bardzo turystom.

   
      Opuszczony klasztor z XII wieku na przylądku         Linia brzegowa na plw. Setubal
      Espichel

Wjeżdżamy do rybackiej Sesimbry. Teraz prosto na południe, aż do Przylądka świętego Wincentego. Przepiękne widoki. Decydujemy się zboczyć z drogi. Trochę boimy się o opony w wypożyczonym samochodzie. Kończy się asfaltowa trasa. Jedziemy po czerwonym żwirze. Dzika plaża, zero ludzi przed nami. Opuszczony, zrujnowany fort wybudowany w XVI wieku wpisuje się doskonale w krajobraz. Jeden menhir i jeden Portugalczyk wraz ze swoim stadem. XIII–wieczna kapliczka, u stóp której modlić miał się Henryk Żeglarz. Zauroczeni dojeżdżamy do Przylądka. Najpierw widzimy twierdzę Beliche a potem już tylko skały i ocean. Wieje niezwykle mocno. Ludzie siedzą w swetrach, czekają z aparatami na zachód słońca. Niezwykle strome urwiska. Tablica wmurowana przez rodziców młodego Niemca, który w tym miejscu zobaczył swój ostatni zachód słońca odstrasza turystów od zbocza. Oczywiście nie wszystkich. Oglądamy jeszcze Sagres i szukamy hotelu.

***

Kolejne dwa dni to pobyt w miejscowościach turystycznych. Trochę luksusu. Dzień na plaży, kolacja w jednej z wielu restauracyjek. Stajemy się powoli smakoszami portugalskiej kuchni. Dorsze, zwane po portugalsku bacalhau, przyrządzane są tu na tysiące sposobów. Każdy smakuje wyśmienicie. Rozkoszujemy się też oliwkami i portugalską kawą. Takiej nigdzie jeszcze nie piliśmy. Najlepsza oczywiście z dala od turystycznego centrum w przeznaczonych dla miejscowych kawiarenkach. Zwiedzamy Lagos, Albufeirę i Faro. Trochę zmęczeni nie mamy siły by dojechać do Taviry. Wracamy. Może szkoda. Dzień na plaży to nie był dobry pomysł. Dużo ludzi opala się i kąpie w oceanie, ale my nie dajemy rady. Powietrze ma ponad 40 stopni, woda wydaje się lodowata, zero wiatru. Miejscowości nadmorskie typowo turystyczne. Brak portugalskiego klimatu wyjątkowości, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Choć oczywiście plaże malownicze, ze skałami wyrastającymi znienacka i urwistymi brzegami.

 
      Dzika plaża                                                            Popularna plaża w Algarve

 


      Jeden Portugalczyk

***

Jedziemy dalej. Tym razem celem jest Evora. Po drodze ciekawe krajobrazy. Nie ma zielonej, nadmorskiej roślinności, jest pusto, ale i uroczo. Evora jak większość portugalskich miast jest położona na wzgórzu. Skąd tyle gór w Portugalii, zastanawiamy się, wspinając do centrum w nieziemskim upale. Otaczają nas biało-żółte budynki. Przed nami pojawia się imponująca katedra. Obok niej ruiny  rzymskich budowli. Idziemy dalej do ossuarium. Wita nas słowami, które w wolnym tłumaczeniu brzmią: nasze kości czekają na wasze. Zwiedzamy z zaciekawieniem. Przewodnik opowiada mrożącą krew w żyłach opowieść o matce, która umierając przy porodzie przeklęła dziecko i jego ojca. Ich kości wiszą na jednej ze ścian.

 
      Sciana ossuarium                                                 Uliczka Evory

***

Musimy wybrać. Jedziemy do Fatimy czy do Tomaru? Na pewno do Batalhy, bo podobały nam się zdjęcia w przewodniku. To trzy miejscowości położone blisko siebie. W każdej jeden zabytek, z każdym związana legenda i każdy warto zobaczyć. Już zapada zmrok, a my musimy jeszcze dojechać do Coimbry. Wybieramy Fatimę. Skoro byliśmy w Lourdes, Częstochowie, Montserrat i Lasalette to czemu nie w Fatimie? To miejsce każdy musi ocenić sam. Pielgrzymi mogą być zadowoleni. My szukamy zapierających dech w piersiach widoków, zabytków, które długo zapamiętamy, i oczywiście przygód. Dlatego szybko jedziemy do Batalhi. I był to trafny wybór. Zostajemy kilka godzin dłużej, czekając na zachód słońca, potem na zmrok, by zrobić zdjęcia. Klasztor jest niesamowity.

 

 
      Batalha                                                              Groby dzieci w Fatimie

***

Omijając Tomar, jedziemy do Coimbry. Ciemna noc, z trudem znajdujemy nocleg. Coimbrę zwiedzimy już następnego dnia. Niestety skwar jak zwykle, a góra, na której leży miasto, wydaje się jakby większa od tych napotkanych do tej pory. Serdecznie współczujemy studentom, którzy muszą zdobywać ją codziennie, udając się na uniwersytet. Najstarszy w Portugalii. Z ładnym kampusem. Mury wewnątrz pokryte  niebieskimi azulejos.

***

Kolejnym przystankiem jest Porto. Olśniewające. Trochę niebezpieczne, trochę pokryte kurzem, a jednak imponujące. Zazdrościmy wszystkim, którzy wyjechali tam na Erasmusa lub inne stypendia. Miasto zwiedzamy nocą. Cudne. Udajemy się do hotelu. Niestety była awaria. Hotel nieczynny. Zamawiają nam taksówkę, która poprowadzi nas do alternatywnego noclegu. Podobno pięciogwiazdkowy hotel. Dziwne bo ściany nieco odrapane, flagi wiszące nad wejściem postrzępione. Środek zaskakuje. Wszędzie błyszcząca politura. Meble oceniam na lata 50-te, ale nie wiem na pewno, bo tamtych czasów nie mam prawa pamiętać. Obsługa również dość doświadczona. Ale szanująca wysoką klasę hotelu. Nasz pokój jest na dwunastym piętrze. Meble wyłożone aksamitem. Nieco poprzecieranym, ale aksamitem. W łazience różowe kafelki, stylizowane na marmur. W kącie klimatyzacja. Włączyć się niestety nie da, bo bardzo głośno pracuje. Stanowi jednak znaczącą część umeblowania pokoju, sięga mi do pasa i jest szeroka na około półtora metra. Przygoda, której szukaliśmy?

***

Rano jedziemy do doliny Douro. Wspaniała. Zwiedzamy też Vila Real, i Casa de Mateus – prywatny zameczek, którego jedno skrzydło otwarte jest dla zwiedzających, a drugie zamieszkane przez właściciela, potomka fundatora, z rodziną. To tu po raz pierwszy słyszymy o epopei narodowej Portugalczyków „Synowie Luzy”.

 
      Magazyny Porto w Dolinie Douro                       Casa de Mateus


      Portugalski kurort na poludniu kraju

Na noc wracamy do Porto. Kończy się droga. Przystajemy nad rzeką, robimy zdjęcia pobliskim plantacjom porto i ustawiamy się w kolejce. Po rzece kursuje prom, to on przewiezie nas na drugą stronę. Wracamy.

***

Porto ciągle wygląda niebezpiecznie i jednocześnie zachęcająco. Z samego rana wyruszamy na jego podbój. Katedrę, dworzec, najstarszą restaurację w mieście i teatr widzieliśmy już dwa dni temu. Teraz idziemy do magazynów porto. Jest ich niezliczona ilość. Nie wiemy który zwiedzać najpierw. Decydujemy się na Sandemana. Dochodzimy do magazynu. Zwiedzamy i kupujemy butelki dla siebie, dla znajomych i dla rodziców. Pyszne.

  
      Panorama i doki Porto

***

Wracamy do Lizbony. Długa i męcząca trasa. Zwiedzamy to, czego nie widzieliśmy wcześniej - Alfamę nocą. Idziemy na wieczór fado. W niewielkiej knajpce siedzą turyści i rodowici Portugalczycy. Zamawiamy kolacje. Co jakiś czas wchodzi kobieta lub mężczyzna i przy akompaniamencie niewielkiego zespołu śpiewa melancholijne fado. Ich występy są raczej krótkie, jednak niezwykłe. Nie rozumiemy portugalskiego, a i tak przechodzą nam ciarki po plecach. W czasie występu do restauracji nie wpuszcza się gości. Trzeba odczekać aż artysta skończy, wtedy można wejść. My też czekaliśmy.


      Wieża Belem

W dzień zwiedzamy klasztor Hieronimitów, wieżę Belem, gdzie podobno więziono krótko gen. Bema i muzeum Gulbenkiana, ufundowane przez bogatego Ormianina i podarowane Lizbonie. W muzeum najróżniejsze kolekcje. Od obrazów Rembrandta po kolekcje waz z dynastii Ming. Idziemy do pobliskiego parku. Kładziemy się na trawie i obserwując latające nam nisko nad głowami samoloty. Podsumowujemy naszą portugalską wyprawę. Czy będziemy ją pamiętać?


***

Zdecydowanie tak. By nie zapomnieć, choć to mało prawdopodobne, w następnym roku wybierzemy się na koncert Marizy w Sali Kongresowej, a wkrótce potem do portugalskiej restauracji w Warszawie. Zamówimy bacalhau i stwierdzimy, że w Portugalii jest jeszcze dużo do zobaczenia. A dorsze i oliwki nigdzie nie smakują tak jak tam właśnie.