Wspomnienia z Irlandii czyli rzecz o pracy, ludziach, kozie i nie tylko
- Ewa Miernik
Pomyślałam sobie: „biedne dzieci”, wyciągnięte z domów o tak wczesnej porze przez dorosłych poszukujących lepszego życia. Wreszcie, około godziny 9:00, z okna samolotu ujrzałam Zieloną Wyspę, wyłaniającą się z morza. Tak jak sobie wyobrażałam - ujrzałam strome klify i ląd pokryty niezliczoną ilością odcieni zieleni. Na lotnisku w Cork przywitała nas Marie, nasza pracodawczyni, i odwiozła nas do akademika, w którym miałyśmy mieszkać. Wiedziałam, ze w Irlandii samochody jeżdżą po lewej stronie, ale mimo to widok kierownicy po prawej stronie trochę mnie zaskoczył. Jeszcze bardziej zdziwiłam się, kiedy Marie powiedziała, iż niedawno oblała egzamin na prawo jazdy. Pomimo tego, mogła prowadzić, gdyż w Irlandii faktycznie wystarczy zdać egzamin z teorii, żeby móc jeździć. Trzeba jedynie płacić wyższą składkę ubezpieczeniową. Czysty zysk dla firm ubezpieczeniowych i domów pogrzebowych.
Valuing childhood. Help stop the hurt czyli o ISPPC
Dopiero po tygodniu mogłam rozpocząć pracę dla ISPCC (The Irish Society for the Prevetion of Cruelty to Children). Musiałam poczekać na przyznanie numeru PPS, który jest niezbędny by podjąć pracę w Irlandii. W ciągu tego tygodnia miałam okazję zwiedzić Cork - drugie co do wielkości miasto na Wyspie. W ciągu mojego całego pobytu miałam przyjemność zobaczyć wiele innych miasteczek - wszystkie były jednakowo urocze i moim zdaniem bardzo do siebie podobne. Każde z nich składało się z jednej głównej ulicy ze sklepami i bankami oraz kolorowych domków. Co ciekawe, nawet w najmniejszych, zapomnianych miasteczkach obowiązkowo znajdował się oddział dwóch największych banków - AIB i Bank of Ireland.
Wracając do przedmiotu mojej pracy - polegała ona na zbieraniu funduszy na organizację charytatywną. Chodziłam po ulicach z puszką, zaczepiając ludzi i pytając czy zechcieliby wspomóc ISPPC i o dziwo (!) nie było to takie trudne. Poczyniłam wiele obserwacji i dowiedziałam się wielu rzeczy o Irlandczykach. Otóż w Irlandii jest tak wiele charities [organizacji charytatywnych], że ciężko je wszystkie zliczyć, bo oprócz tych ogólnokrajowych, każde miasteczko ma także swoją lokalną. Zajmują się one wszystkim: od alkoholików, bezdomnych, poprzez dzieci i chorych na astmę i niewidomych po trenowanie psów przewodników. Wspieranie tych organizacji jest silnie zakorzenione w społeczeństwie irlandzkim, niemal codziennie Irlandczycy sponsorują którąś z nich. Wiele razy spotkałam się z tym, że ludzie dziękowali nam za naszą pracę lub przepraszali za brak gotówki, którą mogliby się podzielić.
Muszę przyznać, że ISPCC zbiera fundusze bardzo efektywnie i pomysłowo np. organizując imprezy w pubie, na których ludzie płacą za to by zobaczyć jak ich przyjaciele barmani depilują sobie nogi woskiem (auć!), a cały dochód zostaje przeznaczony na pomoc dzieciom.
O tym kto gra w hurling a kto w camogie
Dwie narodowe gry Irlandczyków to hurling (odmiana damska – camogie) i piłka irlandzka. Obie wywołują ogromne emocje i cieszą się wielkim zainteresowaniem. Na meczach zawsze gromadzą się tłumy w kolorach swoich drużyn (w tym rodziny z gromadkami dzieci), puby są wypełnione po brzegi, a piwo leje się strumieniami (dosłownie… nie wiem czemu, ale Irlandczycy rozlewają piwo na prawo i lewo, wcale się tym nie przejmując). Przy stosunkowo niewielkiej populacji, 4 mln, na rozgrywkach gromadzi się 40 tys ludzi, a na półfinałach na stadionie w Dublinie 80 tys...
A teraz trochę o mieszkańcach pięknej Irlandii
Irlandczycy słynną ze swej gościnności - od siebie dodam, że są to bardzo pogodni, uprzejmi i mili ludzie. Raz zapytałam pewna panią o drogę do tesco, a ona nie tylko wskazała mi drogę, ale zawiozła mnie tam swoim samochodem. Innym razem złapałam „stopa” z koleżanką i kierowca, który nas podwiózł okazał się bardzo barwna postacią. Był ogrodnikiem z zawodu, cały samochód miał zagracony sprzętem i kiedy tak siedziałyśmy we dwie ściśnięte na przednim siedzeniu opowiadał nam o swoich podróżach do Mongolii, Chin i miłości do polskiego jedzenia. Tak, tak - polskie specjały są bardzo popularne na zachodzie. Panu ogrodnikowi szczególnie przypadła do gustu kiełbasa sucha krakowska, ptasie mleczko, barszcz, pierogi i bigos.
Irlandczycy są bardzo rozmowni i miło reagują na Polaków, których uważają za dobrych pracowników. Gdy tylko moi rozmówcy dowiadywali się, że jestem z Polski reagowali bardzo entuzjastycznie. „Jak się masz?”, „Cześć!” - krzyczeli w języku polskim. Wiele osób wspominało papieża Jana Pawła II lub Lecha Wałęsę. Wszystkim Irlandczykom, którzy byli w Polsce bardzo podobał się Kraków i Zakopane.
W Irlandii prawie nikt nie chodzi na piechotę, wszyscy jeżdżą samochodami, kiedy pyta się o drogę, zawsze mówią, że miejsce, do którego zmierzasz jest „strasznie daleko”. Polacy i Irlandczycy są podobni, ale także bardzo różni. To co przede wszystkim odróżnia ich od nas jest podejście do życia i pieniędzy. Irlandczyk potrafi wydać swoja wypłatę w jeden dzień lekką ręką, pójść do pubu i nie martwić się tym, że następnego dnia oprócz wielkiego kaca będzie miał pustkę w portfelu - „easy come easy go”. Sami Irlandczycy żartują, że gdyby nie dostawali wypłaty co tydzień, to wszystko by od razu wydali i nie mieliby za co kupić jedzenia. Polakowi z kolei zawsze towarzyszy groźba utraty pracy, dlatego przetrzymuje pieniądze na czarną godzinę. Wydaje mi się także, iż Polacy często martwią się na zapas, a Irlandczycy rozumują tak:
In life, there are only two things to worry about—
Either you are well or you are sick.
If you are well, there is nothing to worry about,
But if you are sick, there are only two things to worry about—
Either you will get well or you will die.
If you get well, there is nothing to worry about,
But if you die, there are only two things to worry about—
Either you will go to heaven or hell.
If you go to heaven, there is nothing to worry about.
And if you go to hell, you’ll be so busy shaking hands with all your friends
You won’t have time to worry!
O Polakach na obczyźnie słów kilka
Polaków w Irlandii można spotkać na każdym kroku. Przeważnie wykonują oni zajęcia takie jak: sprzątacz/-ka, kelner/-ka, recepcjonista/-ka, stróż oraz inne, niewymagające wyższego wykształcenia zawody. Można poczuć się jak w domu: na ulicach słychać ojczystą mowę, w tesco obsługuje nas Pan/i z Polski, w restauracji możemy zamówić posiłek po polsku itd. Jednym w Irlandii układa się doskonale, pną się po szczeblach kariery, są uznanymi pracownikami, awansują, kupują drogie samochody, a innym no cóż…czasem pozostaje już tylko żebranie na ulicy z kubkiem po kawie z McDonalds. Jednak nie odstrasza to nowych przybyszów, którzy w poszukiwaniu lepszego życia zapuszczają się tak daleko od domu. Jednym z nich był Pan Henryk, którego spotkałyśmy w Dublinie. Słysząc polską mowę wyłonił się z ciemności prosząc o pomoc. Choć czuć było od niego woń alkoholu, postanowiłyśmy wspomóc rodaka w potrzebie. Pan Henryk przespał 3 noce na ulicy zanim nas spotkał. Przyjechał do Irlandii bez biletu powrotnego, pracy, znajomości, mieszkania, perspektyw, swój cały dobytek miał w jednej plastikowej torbie, w kieszeni 30 euro i 50 funtów, a jedyne co umiał powiedzieć po angielsku to: „bank, bank, kesz kesz”. Był kierowcą z Suwałk, któremu, jak sam stwierdził „zachciało się Irlandii”. Pan Henryk poprosił nas, żebyśmy znalazły mu miejsce do spania, gdyż nie spał 3 dni. Twierdził, że jak się wyśpi, to będzie myślał jasno i coś wymyśli. Najpierw zaprowadziłyśmy go do hotelu, gdzie mieszkałyśmy, ale Pani w recepcji dała nam znak, że nawet jeśli mieliby wolne miejsca - nie przyjęliby go. Fakt, Pan Henryk nie był pierwszej świeżości. W końcu znalazłyśmy mu hotel i tak go zostawiłyśmy. Nic więcej nie mogłyśmy dla niego zrobić. Potem zastanawiałyśmy się co się z nim dzieje, jak potoczą się jego losy, czy stoczy się na dno, ilu jest jeszcze takich Henryków bez wyobraźni? Z pewnym smutkiem moja koleżanka podzieliła się ze mną swoim spostrzeżeniem: „Widziałaś jego adidasy? Były nowe, pewnie kupił je specjalnie na wyjazd…”
Qltura co się zowie
W Irlandii, szczególnie w okresie wiosenno-letnim, bardzo dużo się dzieje. Oprócz rozgrywek piłki irlandzkiej i hurlingu mają miejsce liczne festiwale, festyny uliczne i koncerty. Najdziwniejszym moim zdaniem jest tzw. „Puck fair” w małym miasteczku county Kerry Killorglin. Co to właściwie jest?
Jeśli ktoś nie widział tego na własne oczy to pewnie ciężko mu będzie w to uwierzyć, ale jest to święto kozy. Polega ono na tym, że przez trzy dni królem miasta jest koza – king Puck. Zwierzę umieszczone w klatce zostaje wniesione do miasta, a następnie wciągnięte na szczyt rusztowania ustawionego na środku rynku. Wszyscy ludzie się cieszą, piją piwo i jedzą junk food. Imprezie towarzyszą różne występy, aukcje bydła i koni (współczuje ekipie sprzątającej po zwierzątkach…zabrudziły całą ulicę), a na obrzeżach rynku liczni handlarze robią „interes życia”.
Miejsca warte uwagi turysty
Największym atutem Irlandii jest przyroda. Warto odwiedzić przede wszystkim: Cliffs of Moher – największe klify na wyspie, Ring of Kerry – drogę ciągnącą się wzdłuż skalnego wybrzeża, której widok na zawsze pozostawi ślad w pamięci oraz półwysep Dingle – najdalej wysunięty na zachód zakątek Irlandii.
A teraz prezent dla tych, którzy dotrwali do końca: