Maciej Konarski: LRA - armia szalonego proroka
Mija już prawie 18 lat, odkąd rebelianci z „Lord’s Resistance Army” dowodzeni przez tajemniczego samozwańczego proroka Josepha Kony’ego terroryzują północną Ugandę. 100 tys. zabitych, ok. 2 miliony uchodźców, 20 do 25 tys. dzieci wcielonych w walczące szeregi to bilans ich działalności.
Co musi sprawić by oczy świata zwróciły się na którąś z afrykańskich wojen? Ludobójstwo w najczystszej postaci jak w Rwandzie? Stawka w postaci cennych surowców jak w Kongo czy Liberii? A może czystka etniczna z arabskimi muzułmanami w roli idealnego „czarnego charakteru” jak w Sudanie? Bo na pewno nie będzie to cierpienie ofiar, ono spowszedniało gdyż w przeciwnym wypadku na okrągło musielibyśmy słuchać o około piętnastu trwających lub wygasających afrykańskich konfliktach.
Jednym z takich szerzej nieznanych i raczej mało „spektakularnych” afrykańskich konfliktów jest wojna domowa w Ugandzie. Mija już prawie 18 lat, odkąd rebelianci z „Lord’s Resistance Army” dowodzeni przez tajemniczego samozwańczego proroka Josepha Kony’ego terroryzują północną Ugandę. 100 tys. zabitych, ok. 2 miliony uchodźców, 20 do 25 tys. dzieci wcielonych w walczące szeregi to bilans ich działalności. Wedle najświeższych danych przedstawionych przez organizacje pozarządowe co tydzień w północnej Ugandzie ginie 146 osób – trzy więcej niż w nie schodzącym z ust świata Iraku. LRA – najbrutalniejsza ze wszystkich afrykańskich partyzantek, która ma na swym koncie wielokrotnie więcej ofiar niż Al. Kaida wciąż jednak pozostaje szerzej nieznana światu.
Święta wojna
Źródeł wybuchu tego konfliktu należy się doszukiwać w 1986 r., gdy władzę w Ugandzie przejął prezydent Yoweri Museveni. W tej zdewastowanej po rządach Idi Amina i Miltona Obote byłej brytyjskiej kolonii zdołał zaprowadzić częściową stabilność, zahamować rozwój epidemii AIDS i odbudować gospodarkę, która notuje w ostatnich latach stały sześcioprocentowy wzrost. Wprowadził jednak rządy dyktatorskie i system “niepartyjny”, twierdząc że istnienie ruchów politycznych pogłębia społeczne i etniczne podziały w Ugandzie. W rzeczywistości jego dyktatorskie metody rządzenia wzbudziły liczne ruchy opozycyjne, z których część przekształciła się w zbrojny opór.
Poza tym poprzednik Museveniego - generał Tito Okello wywodził się z północy kraju zamieszkanej przez lud Aczolich. Museveni pochodzi natomiast z zamieszkującego południe kraju plemienia Nkole należącego do rodziny ludów Bantu. Aczoli, którzy, korzystając z uprzywilejowanej pozycji, dokonywali jako zausznicy Okello licznych pogromów na południu, poczuli się teraz zagrożeni. Wielu dawnych wojskowych i dygnitarzy, uciekając z kraju przed zemstą nowych władz stało się naturalnym zapleczem opozycji.
I tak w północnej Ugandzie, w 1986 r. Alice Auma – kapłanka z plemienia Aczoli utworzyła organizację zwącą się “Ruchem Ducha Świętego”. Ruch ten łączył elementy chrześcijańskie z pierwotnymi wierzeniami afrykańskimi i miał bardziej religijny niż polityczny charakter. Alice Auma miała zostać nawiedzona przez ducha “Lakwena” (czyli “posłańca”), który nakazał jej podjecie walki z rządem Museveniego i zamieszkującymi południe kraju ludami Bantu. Kapłanka skupiła przy sobie kilka tysięcy sfanatyzowanych wojowników, przekonanych, że chroni ich moc Boga, która sprawi, że kule w zetknięciu z ich ciałami zmienią się w wodę. Jak łatwo się domyślić okazało się to nie do końca prawdą i po początkowych sukcesach “Ruch” został rozbity przez wojska rządowe, a Alice Auma musiała po zaledwie roku “działalności” uciec do sąsiedniej Kenii.
Wówczas misję wznowił jej 25-letni siostrzeniec Joseph Kony. W 1989 r. utworzył on działającą do dziś na północy kraju partyzantkę o nazwie „Lord's Resistance Army” (w wolnym tłumaczeniu “Armia Bożego Oporu” lub “Armia Oporu Pana”). Podobnie jak swoja ciotka głosił, że we śnie objawił mu się Lakwena, który nakazał mu podbić Ugandę, wygnać z niej grzeszników i baczyć, by odtąd kraj rządził się według Dziesięciu Przykazań.
Co ciekawe Alice Auma odradzała swemu siostrzeńcowi podjęcie walki twierdząc, że ze swymi „mocami duchowymi” nadaje się bardziej na lekarza czy też szamana lecz nie na przywódcę rebelii. Kony ponoć boleśnie to przeżył.
LRA złożona początkowo z ok. 200 sfanatyzowanych bojowników skupiła się najpierw na walce z wojskami rządowymi. Wbrew nadziejom Kony’ego nie udało się jednak wzniecić powszechnego powstania Aczolich. Co więcej, tradycyjni polityczni i duchowi przywódcy plemienia pozostali sceptyczni wobec religijnych objawień Kony’ego, uznając go za fałszywego proroka. Wywołało to jego ogromną wściekłość. Ogłosił, że gotów jest wymordować wszystkich Acholi, a ich czerepami wyłożyć drogi. Nie słuchając go bowiem, nie słuchali w istocie Ducha Świętego, który przez niego przemawiał.
Od 1992 r. LRA zaczęła więc unikać walk z wojskami rządowymi, a skupiła się na terroryzowaniu ludności północnej Ugandy dokonując niesłychanie brutalnych ataków na jej wioski i obozy dla uchodźców. Kony zapowiadał, że oczyści lud Aczoli z „niewiernych” i zbuduje to plemię od nowa z dzieci zrodzonych z jego partyzantów i porywanych dziewcząt podarowanych im w nagrodę za męstwo i wierność.
„Boża armia”
Największy problem stanowi odkrycie prawdziwych celów jakie przyświecają terrorowi LRA. Ideologia tej organizacji jest bowiem mętną mieszaniną wierzeń chrześcijańskich i tradycyjnych wierzeń afrykańskich, ze szczególnym uwzględnieniem rozmaitego rodzaju magicznych praktyk. Po nawiązaniu współpracy z islamskim rządem Sudanu w ten religijny miszmasz wpleciono też nieco wątków muzułmańskich (np. członkowie LRA modlą się z twarzami zwróconymi ku Mekce). Sam Joseph Kony jest bardziej typem religijnego proroka niż przywódcy politycznego. Żądania jakie wysuwa sprowadzają się do zaprowadzenia w Ugandzie "rządów kierujących się Dekalogiem". Kony wierzy, a przynajmniej głosi, iż jest „Bożym człowiekiem”, którego Stwórca zesłał by ocalić lud Aczolich. Jako swój cel widzi więc nie tyle walkę z rządem Museveniego, co walkę ze złymi siłami panującymi nad światem i zaprowadzenie na nim sprawiedliwości. Fakt, że większość Aczolich nie uwierzyła w jego posłannictwo stał się natomiast pretekstem do zastosowania przeciwko nim masowego terroru. Kony uzasadnia go przed swoimi ludźmi zręczną żonglerką tymi fragmentami Biblii (zwłaszcza Starego Testamentu) które usprawiedliwiają stosowanie przemocy.
Mimo ie LRA nie można nazwać typową sektą, Kony niczym prawdziwy guru używa swych religijnych „objawień” do manipulowania ludźmi. Posługuje się przy tym mistycyzmem na różne sposoby - od roztaczania przed swymi partyzantami ogólnych wizji nadchodzącej apokalipsy i budowy nowego porządku, po przekazywanie szczegółowych „pouczeń” od poszczególnych „duchów” na temat wojskowej taktyki (np. Kony pod wpływem „duchów” jest dość sceptycznie nastawiony wobec nowoczesnej broni). Kony stara się również charakteryzować na osobę o nadprzyrodzonych zdolnościach. Wedle głoszonej przez jego ludzi propagandy potrafi czytać w myślach i przewidywać przyszłość. Może też przemieniać się w innych ludzi, a nawet zwierzęta i dysponuje specjalną „świętą wodą”, która czyni ludzi odpornymi na kule. Dlatego nigdy nie zostanie pojmany ani nie zginie. Chyba że zażąda tego od niego „Lakwena”.
Nie jest to jednak typowe sekciarskie “pranie mózgu”. Wszyscy przyznają, że Kony jest niezwykle charyzmatyczną osobą. Z relacji byłych rebeliantów, zwłaszcza tych którzy przystąpili do LRA jako dorośli mężczyźni i stali stosunkowo wysoko w hierarchii organizacji wynika jednak, że raczej nie byli oni przekonani co do prawdziwości jego „posłannictwa”. Nie jest więc do końca pewne do jakiego stopnia członkowie LRA (i sam Kony) traktują poważnie religijną motywację swej walki.
Techniki manipulacji stosuje się natomiast przede wszystkim do indoktrynowania porywanych dzieci, wcielanych później w szeregi LRA. Przechodzą one brutalne i przesiąknięte magiczną obrzędowością rytuały inicjacyjne. Przekonuje się je zwłaszcza, że rychło nadejdzie „świat ciszy”, w którym broń palna straci przestanie działać i przetrwają tylko ci którzy potrafią się posługiwać bronią tradycyjna. Stąd większość członków LRA używa jako broni maczet, toporów, kijów itp. Walczącym dzieciom daje się też butelki wspomnianej już „świętej wody”, która ma je uchronić przed kulami ugandyjskiej armii. Noszą poza tym przy sobie kamienie, dzięki którym w krytycznym momencie powinna wyrosnąć przed nimi góra, która zaabsorbuje kule wroga.
Również jednak do dziecięcej wiary Kony i jego zausznicy nie mają chyba przekonania, gdyż do utrzymania posłuszeństwa stosuje się przede wszystkim drakońską dyscyplinę, podczas gdy indoktrynacja służy raczej jako środek dodatkowy.
Powstaje pytanie czy za działalnością LRA stoi jakiś realny program polityczny? Odpowiedź będzie raczej negatywna. Jedyny program jaki oficjalnie wysuwa Kony to wspomniane już zaprowadzenie w Ugandzie "rządów kierujących się Dekalogiem”, co znaczy de facto wszystko i nic. LRA nie dysponuje żadnym politycznym programem, który byłby skierowany czy też do wszystkich Ugandyjczyków, czy też do Aczolich. Na brak politycznych celów może wskazywać fakt, że terror LRA dotyka przede wszystkim Aczolich, dla ponoć walczy. Z zeznań byłych rebeliantów wynika, że również wewnątrz samej organizacji nie uzasadnia się prowadzenia walki motywami politycznymi. Ludzi utrzymuje się w posłuszeństwie terrorem lub religijno-magiczną indoktrynacją.
Stosunek ugandyjskich przeciwników prezydenta Museveniego (tych którzy wywodzą się z ludu Aczoli) do Kony’ego i LRA jest dość dwuznaczny. Unikają oni identyfikowania się z nim, gdyż jego metody działania pozostają delikatnie mówiąc odstręczające, lecz z drugiej strony traktują go nieco na zasadzie „wróg Museveniego jest moim przyjacielem”. Żadnemu z liderów Aczolich nie udało się jednak wpłynąć na program LRA, ani też sam Kony nie szukał u nikogo protekcji. Wiele mówiący pozostaje przykład opozycyjnego polityka Jamesa Opoki. Starał się on wpłynąć na transformację LRA poprzez nadanie jej bardziej politycznego i realistycznego programu. W 2002 r. zaginął, prawdopodobnie zabity na rozkaz Kony’ego.
Nie wszyscy uważają jednak, że LRA nie posiada politycznego programu. Wskazuje się np., że jej terror wobec cywilów choć okrutny nie jest jednak ślepy. Uderza on zwłaszcza w zwolenników Museveniego, lokalnych polityków, informatorów wojska itp., a jego celem jest przede wszystkim zastraszenie ludności. Niektórzy badacze twierdzą więc, że LRA posiada program polityczny tylko, że nie jest on wyartykułowany.
Osobiście nie jestem jednak przekonany do tych argumentów. Gdyby Kony posiadał jakiś program to zapewne by go ujawnił. Nawet zresztą jeśli nie, to w jego działaniach nie widać żadnej politycznej logiki. Jego sposób walki choć psuje krew rządowi Museveniego nie jest w stanie go obalić. Na to Kony po prostu nie ma sił. Z kolei terror skierowany przeciwko Aczolim nie tylko uniemożliwia mu pełnienia roli wyraziciela ich interesów, ale z drugiej strony w warunkach permanentnej wojny uniemożliwia powstanie jakiegokolwiek ich zbrojnego czy politycznego ruchu emancypacyjnego. Kony de facto w największym stopniu działa więc przeciwko interesom swojego własnego ludu. Być może do 1992 r. posiadał jakiś program polityczny, lecz gdy Aczoli odmówili mu poparcia jego działania nie przejawiają już politycznego sensu.
Może być kilka przyczyn, dla których Kony nie stworzył żadnej politycznej podbudowy dla swej organizacji. Jako człowiek, który ukończył zaledwie kilka klas podstawówki i całe dorosłe życie spędził w buszu może być po prostu niezdolny do sformułowania spójnego i przekonującego programu politycznego, który stałby się podstawą jego walki.
Wyjaśnienie może być też bardziej prozaiczne. Niektórzy znawcy problemu uważają, że LRA miała pewien polityczny program, lecz brak poparcia ze strony Aczolich pozbawił jej walkę politycznego sensu. W związku z tym Kony i jego zausznicy kontynuują walkę, gdyż partyzanckie życie w buszu daje im możliwości jakich nigdy nie uzyskaliby wiodąc życie prostych chłopów w północnej Ugandzie – posiadają bowiem po kilkadziesiąt „żon”, nieograniczoną władzę nad swymi podwładnymi, stanowią postrach całego kraju. Poza tym po zbrodniach jakich się dopuścili nie ma już dla nich powrotu do normalnego społeczeństwa.
A może rebelia jest kolejną ze znanych przecież w historii kolonialnej i postkolonialnej Afryki „magicznych wojen”, gdy niewielkie napędzane ezoteryczno-religijną manią grupy szerzyły prawdziwy postrach w różnych częściach kontynentu. Może więc LRA jest po prostu prywatną armią szalonego proroka…
{mospagebreak}
Taktyka LRA
„Uderz i uciekaj”
Obecnie LRA składa się najprawdopodobniej z ok. 3000 wcielonych siłą w jej szeregi „dzieci-żołnierzy” oraz 150-200 dorosłych oficerów. Jej rejon działania to dystrykty Gulu, Kitgum i Pader w północnej Ugandzie - znane jako „kraj Aczolich”. W ostatnim czasie LRA wykazuje też aktywność w innych regionach północnej Ugandzie. Rebelianci korzystają poza tym z baz w południowym Sudanie i północno-wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga.
Jak już wspomniałem, od 1992 r. LRA unika walk z wojskami rządowymi koncentruje się na terroryzowaniu ludności cywilnej. Rebelianci specjalizują się zaskakujących atakach na wsie, obozy dla uchodźców, podróżujących drogami ludzi, dokonywanych przez liczące ok. 15 osób, niezwykle mobilne grupy. W razie zagrożenia potrafią się one rozproszyć na jeszcze mniejsze (2-3 osobowe) grupki i błyskawicznie zniknąć w buszu. W razie spotkania sił rządowych rebelianci starają się wysuwać na pierwszą linię dzieci, licząc że żołnierze zawahają się przed oddaniem strzałów.
Ta taktyka sprawia, że ugandyjska armia, choć uznawana za jedną z najsprawniejszych w regionie od 18 lat nie potrafi sobie poradzić z rebelią.
Nieodłączną cechą ataków LRA jest niesłychana wprost brutalność, nastawiona na wywołanie jak największej paniki wśród ludności. Uzbrojeni w maczety i topory rebelianci wycinają w pień całe wsie lub obozy dla uchodźców. Dla zastraszenia ludności stosowane są takie metody jak obcinanie schwytanym rąk, uszu, czy warg, masowe gwałty na kobietach itp. Rabowane są przy tym należące do wieśniaków bydło i zbiory.
Rebelianci bez litości atakują też cudzoziemców – pracowników organizacji humanitarnych i misjonarzy.
Członkowie LRA dość niechętnie używają broni palnej. Jest to częściowo spowodowane religijnymi nakazami Kony’go, a częściowo problemami z zaopatrzeniem. Ich ulubioną bronią są więc maczety, topory, motyki, a czasem nawet zwykłe kije.
„Dzieci-żołnierze”
Nieodłączną cechą działalności LRA jest masowe wykorzystywanie tzw. „bush kids” – dzieci żołnierzy. Nie chcę się zbytnio rozpisywać na ten temat, gdyż poruszyłem go już kiedyś w innym artykule ograniczę się więc do podania najważniejszych faktów. W trakcie całej swej działalności LRA porwała od 20 do 25 tys. dzieci, z czego aż 40 proc. zostało porwanych w ciągu ostatnich trzech lat. Choć wydaje się to niesamowite stanowią one dziś ok. 80 procent jej stanu bojowego...
LRA wykorzystuje dzieci jako zwykłych żołnierzy ale również jako szpiegów, gońców, służących, kucharzy, tragarzy, a nawet jako żywe wykrywacze min. Dziewczynki są z kolei wykorzystywane jako seksualne niewolnice czy wręcz polowe “żony” dorosłych partyzantów.
Dlaczego rebelianci wykorzystują dzieci jako żołnierzy? Wynika to z kilku powodów. Konflikty zbrojne toczące się współcześnie w krajach “Trzeciego świata” różnią się bowiem znacznie od naszych wyobrażeń na temat wojny. Nie stosuje się w nich zbyt często tradycyjnych rodzajów broni ciężkiej jak czołgi, artyleria czy lotnictwo, a sztuka i strategia wojenna zdegenerowały się całkowicie. Walkę prowadzą zazwyczaj niezbyt liczne grupy uzbrojone głównie w broń ręczną. W tego typu starciach zbrojnych dzieci mogą więc walczyć niemal tak samo sprawnie jak dorośli.
Dzieci żołnierze” są też niezwykle łatwe w utrzymaniu – nie potrzebują dużo jedzenia, nie trzeba ich długo szkolić, a gdy zginą łatwo zastąpić je innymi. Nie potrafią również kalkulować ryzyka. Dlatego są idealnym mięsem armatnim – wykorzystywanym w najniebezpieczniejszych czy wręcz samobójczych misjach, do których nie warto wykorzystywać cennych dorosłych żołnierzy.
Poza tym dzieci, których psychika jest nie ukształtowana i podatna na wpływy można łatwo zindoktrynować. Nie potrafiąc do końca rozróżnić dobra od zła, wspomagane narkotykami, popełniają najstraszniejsze zbrodnie i są w stanie wykonać nawet najbardziej okrutne rozkazy.
Powiązania międzynarodowe
Na długotrwałość konfliktu, oraz jego zajadłość w dużej mierze wpłynęła pomoc z zagranicy jaką uzyskiwała LRA. Kony i jego partyzantka korzystali bowiem od 1994 roku ze wsparcia rządu Sudanu. Sudańczycy zaopatrywali LRA w broń, żywność i paliwo i inne materiały, udzielali jej finansowej pomocy, pozwalali na korzystanie z baz na swym terytorium, a nawet szkolili rebeliantów. Może się to wydawać paradoksalne, że islamscy fanatycy rządzący w Chartumie udzielali wsparcia organizacji o bądź co bądź chrześcijańskiej inspiracji. Była to jednak forma zemsty na rządzie prezydenta Museveniego za wsparcie jakie w sudańskiej wojnie domowej Uganda udzielała chrześcijańsko-animistycznej partyzantce SPLA i jej legendarnemu przywódcy Johnowi Garangowi. W ten sposób za pomocą zaprzyjaźnionych partyzantek oba państwa toczyły krwawą, nieoficjalną graniczną wojnę. Sudan wspierając LRA osiągał kilka celów – destabilizował sytuację w pn. Ugandzie co psuło wiele krwi Museveniemu, zakłócał dostawy broni z Ugandy dla SPLA i uzyskiwał wsparcie LRA do walki z chrześcijańsko-animistyczną partyzantką.
Zdaniem niektórych Ugandyjczyków rola Sudanu była kluczowa dla trwania konfliktu. Rzecznik ugandyjskiej armii Shaban Bantariza oświadczył raz nawet, że rząd już w 1992 r. rozbił LRA, lecz wsparcie Sudanu pozwoliło tej organizacji odrodzić się.
Międzynarodowy nacisk, związany zwłaszcza z wybuchem wojny z terroryzmem zmusił jednak Sudan do ograniczenia wsparcia dla Kony’ego. W 1999 r. rządy Sudanu i Ugandy podpisały traktat, w którym zobowiązały się do zaprzestania udzielania wsparcia zarówno dla LRA - w wypadku Sudanu, jak i SPLA - w wypadku Ugandy. Po wybuchu wojny z terroryzmem Chartum starał się też poprawić swoją opinię w oczach społeczności międzynarodowe. Inna sprawa, że zawarcie pokoju z SPLA pozbawiło rząd Sudanu głównego powodu, dla którego wspierał Kony’ego.
W 2001 r. stosunki LRA z Sudanem stały się więc tak złe jak nigdy dotąd. Zagrożone LRA przeniosło swe bazy z zabezpieczanego dotąd przez wojska sudańskie rejonu Dżuby w leżące bardziej na południe góry Imatong. Tam w poszukiwaniu żywności jej oddziały dokonywały napadów na sudańskie wsie mordując, rabując i gwałcąc. Dochodziło nawet do potyczek z sudańską armią rządową.
Wówczas Sudan wyraził zgodę by wojska ugandyjskie wkroczyły na jego terytorium w celu rozbicia LRA. W lutym 2003 r. Ugandyjczycy rozpoczęli operację „Żelazna pięść”, lecz zakończyła się ona niepowodzeniem. Zadano LRA spore straty, lecz nie zdołano jej zniszczyć. Kony z powrotem przeniósł wówczas swe bazy do północnej Ugandy. Stąd przemoc w kraju Aczolich zamiast zmniejszyć się przybrała na sile…
Zerwanie więzów z Sudanem, choć bolesne nie okazało się jednak śmiertelne dla LRA. Jak już wspomniałem wcześniej rebelianci stosują przede wszystkim broń białą, stąd przerwanie dostaw bron i amunicji nie było dla nich wielkim problemem. Poza tym LRA ma znakomicie zorganizowany system magazynowania i dzięki trzymanym w ukryciu zapasom broni jeszcze długo nie będzie miała problemów z wyposażeniem.
W ostatnim czasie LRA zaczęła też przenosić swe bazy do północno-wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga. Mimo zakończenia wojny domowej w tym kraju ta część Konga pozostaje bowiem swoistą ziemią niczyją, nie kontrolowaną przez rząd w Kinszasie. LRA ma tam więc idealne warunki do założenia swych baz.
W Kongo LRA nawiązała też kontakty z innymi grupami zbrojnymi w DR Konga. Jej członkowie prawdopodobnie współpracują z dawną partyzantką walczącą do 2003 r. z wojskami „koalicji wielkich jezior” w rejonie Bunia (Rwandy, Ugandy i Burundi) oraz z rwandyjskimi rebeliantami z plemienia Hutu (członkowie dawnej milicji „Interahamwe” i armii, odpowiedzialnych za ludobójstwo z 1994 r.).
Końca nie widać
Bilans osiemnastoletniej wojny jaką Kony i jego armia rozpętali w kraju Aczolich jest przerażający - 100 tys. zabitych, ok. 2 milionów uchodźców, 20 do 25 tys. dzieci wcielonych w walczące szeregi. Co tydzień w Pn. Ugandzie ginie 146 osób. Koniec konfliktu wydaje się natomiast bardzo odległy. Ugandyjskie wojsko nie jest w stanie pokonać LRA, a co jakiś czas podejmowane rozmowy pokojowe spełzają na niczym. Tylko zaangażowanie społeczności międzynarodowej może chyba pomóc przerwać ten pat. Wzywał do tego ostatnio Podsekretarz Generalny ONZ ds. Humanitarnych Jan Egeland. Po tym jak LRA zamordowała w Kongo dziewięciu żołnierzy ONZ (styczeń 2006) ton międzynarodowej społeczności znacznie się zaostrzył. Kony i kilku jego komendantów jest zresztą od pewnego czasu poszukiwanych listem gończym haskiego Międzynarodowego Trybunału Karnego. To może się jednak okazać za mało by doszło do interwencji. Świat milczał już przecież przy wielokrotnie bardziej spektakularnych afrykańskich tragediach…
Na podstawie:
Z. Lomo, L. Hovil – „Behind the Violence, The War in Northern Uganda”
A. Branch - „Neither Peace nor Justice: Political Violence and the Peasantry in Northern Uganda”
„Joseph Kony - koszmar Ugandy” – „Gazeta Wyborcza” (2.03.2006 r.)
www.globalsecurity.org
www.fas.org
www.allafrica.com
BBC
„My a Trzeci Świat” Nr 1 (39), styczeń 2000