Ameryka Łacińska. Chłopaki z sąsiedztwa
- Agnieszka Głośniewska
Wybór Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2008 roku spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem przez państwa Ameryki Łacińskiej. Szereg obietnic i zapowiedzi traktowania tego regionu jako równorzędnego partnera zjednały mu zaufanie Latynosów. Jak je wykorzystał podczas pierwszej kadencji? Niezbyt dobrze. Czy podczas drugiej coś się zmieni?
Amerykańska opowieść
Ameryka Łacińska spoglądała z nadzieją na nowego prezydenta USA. Po erze George’a W. Busha, który nie był korzystnie postrzegany w państwach latynoamerykańskich, Barack Obama wydawał się miłą i przyjemną zmianą. Polityka siły, którą prowadził Bush, bezwzględna wojna z terroryzmem oraz interwencje zbrojne w Iraku i w Afganistanie nie były dobrze przyjęte w Ameryce Łacińskiej. Polityka stosowana przez Busha przypominała państwom latynoamerykańskim o licznych interwencjach prowadzonych w regionie przez USA w czasie wielu rządów republikańskich w przeszłości.
Co więcej, okres sprawowania rządów prze Busha przypadł na czas odrodzenia lewicy w Ameryce Łacińskiej, łącznie z dojściem do władzy Evo Moralesa w Boliwii, Daniela Ortegi w Nikaragui czy kolejną kadencją Hugo Chaveza w Wenezueli. Ten ostatni, znany z antyamerykańskiej retoryki, nazywał nawet otwarcie Busha „diabłem”.
W 2009 roku, na początku prezydentury Obamy, 62% społeczeństwa Ameryki Południowej było nastawione bardzo entuzjastycznie do nowego przywódcy USA [1]. Sądzono, że nowy prezydent złagodzi politykę swojego poprzednika, która była odbierana jako przejaw amerykańskiego imperializmu i narzucenia dominacji państwom latynoamerykańskim.
Sam Obama chętnie podsycał takie nadzieje, obiecując otwarty dialog, szukanie kompromisu czy wreszcie pomoc w walce z pogłębiającym się kryzysem gospodarczym. Poparł także pomysł przywrócenia Kuby do prac OPA. Wszystko to sprawiło, że już na początku pierwszej kadencji Obamy sam Hugo Chavez, zadeklarował chęć bycia przyjacielem amerykańskiego prezydenta, na dowód czego przywrócił ambasadora do Waszyngtonu, wycofanego w 2008 roku podczas rządów Busha.
Po licznych wypełnionych obietnicami zapowiedziach „nowego otwarcia” stosunków obu Ameryk, oczekiwania wobec Obamy rosły. W tym dobrym i optymistycznym nastroju zapomniano o jednej podstawowej zasadzie: Ameryka Łacińska zawsze była i jest uważana przez USA za amerykańską strefę wpływów, która powinna być podporządkowana północnoamerykańskiemu supermocarstwu.
Począwszy od słynnej doktryny Monroe’go, rozszerzonej później przez Theodere’a Roosevelta, strategia Stanów Zjednoczonych wobec Ameryki Łacińskiej nastawiona była na stworzenie w regionie strefy wyłącznych wpływów Waszyngtonu. Jedynymi zmiennymi w tej polityce były stosowane metody. Republikanie z reguły preferowali politykę siły, łącznie z interwencjami zbrojnymi, podczas gdy demokraci koncentrowali się na uzależnieniu gospodarczym, używając dyplomacji dolarowej, polityki dobrego sąsiedztwa czy sojuszu dla postępu.
Zawiedzione nadzieje
Wraz z upływem pierwszej kadencji Obamy staje się jasne, że obietnice złożone podczas kampanii prezydenckiej, jak i wkrótce po zaprzysiężeniu, są bardzo trudne do spełnienia. Owszem, jak każdy demokrata, następujący po republikaninie, Obama złagodził amerykańską politykę w stosunku Ameryki Łacińskiej, jednak wydaje się, że wynikało to bardziej z braku zainteresowania regionem niż z celowej, przemyślanej strategii.
Mimo zapowiedzi „nowego otwarcia”, wciąż brakuje ujednoliconej i konsekwentnej polityki Waszyngtonu wobec sąsiadów z zachodniej półkuli. Pierwszą kadencję Obamy zdominowały kwestie gospodarcze i szalejący kryzys w Stanach Zjednoczonych oraz w Europie. Administracja tego prezydenta skupiła się także na regionie Bliskiego Wschodu i rozwiązaniu kwestii Afganistanu i Iraku. W tej sytuacji Ameryka Łacińska zeszła na dalszy plan.
Oprócz ignorowania regionu przez USA, zarzucano także Obamie, że w gruncie rzeczy prowadzi politykę podobną do swojego poprzednika. Choć w czasie jego pierwszej kadencji podpisano bilateralne porozumienia handlowe z Kolumbią i Panamą, to jednak negocjacje i przygotowanie porozumień miały miejsce jeszcze za prezydentury Busha.
Podobnie było w przypadku Transpacyficznego Partnerstwa, czyli porozumienia handlowego z Chile, Meksykiem i Peru. Sam pomysł i rozmowy na ten temat rozpoczęły się jeszcze podczas ery jego poprzednika, zaś sam Obama po prostu je kontynuuje [2]. Mimo zapowiedzi wzięcia współodpowiedzialności za walkę z narkobiznesem w Kolumbii, również i w tym zakresie niewiele się zmieniło i raczej znów mamy do czynienia z kontynuacją wcześniejszych działań.
Jedyna wyraźna zmiana nastąpiła w kwestii Kuby. Wprawdzie Obama nie zniósł blokady ekonomicznej wyspy, ale złagodził politykę migracyjną, znosząc ograniczenia wprowadzone przez swojego poprzednika, łącznie z ułatwieniem podróży kubańskich emigrantów oraz umożliwieniem transferu pieniędzy przekazywanych przez nich do rodzin na wyspie [3]. W stosunku do Kuby uczyniono jeszcze jeden historyczny gest: w 2009 roku OPA unieważniła uchwałę z 1962 r. o wykluczeniu rządu Kuby z prac organizacji. Co prawda władze na wyspie wcale nie są zainteresowane powrotem do OPA, ale gest ze strony Waszyngtonu został poczyniony.
Deja Vu
Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w 2012 roku Ameryka Łacińska nie była często poruszanym tematem. Ani dla Obamy, ani dla Romneya, nie wydawała się ona priorytetem. Wątek stosunków z państwami latynoamerykańskimi pojawiał się w kampanii rzadko i był wykorzystywany głównie po to, by zyskać głosy wciąż rosnącej mniejszości latynoamerykańskiej w USA.
Z tego względu wydaje się, że w czasie drugiej kadencji Obamy niewiele się zmieni w stosunku do ostatnich czterech lat. Z jednej strony prezydent będzie mieć więcej czasu by zająć się polityką zagraniczną, z drugiej jednak nic nie wskazuje na to, by to Ameryka Łacińska miała się stać tutaj priorytetem. Uwagę Waszyngtonu raczej nadal przykuwać będą głównie problemy ekonomiczne, gospodarka Chin i ich rosnąca pozycja na świecie, a także sytuacja na Bliskim Wschodzie, chociażby ze względu na problem broni jądrowej w Iranie [4].
Paradoksalnie zainteresowanie Ameryką Łacińską mogą wywołać u Amerykanów wspomniane już Chiny, które w ostatnim czasie chętnie zwiększają swoje wpływy w regionie, zagrażając dominacji USA na, jak to Waszyngton od lat określa, „amerykańskim podwórku”.
Straż sąsiedzka
Mimo rozczarowania pierwszą kadencją Obamy, państwa latynoamerykańskie z zadowoleniem przyjęły jego reelekcję, wciąż mając nadzieję na zintensyfikowanie stosunków międzyamerykańskich. Szanse są na to jednak niewielkie. Amerykanie nadal będą traktować Amerykę Łacińską jako swoją strefę wpływów, a obecna obojętność Obamy nie oznacza, że USA zrezygnowały z podporządkowania sobie regionu. To uśpienie polityki amerykańskiej w stosunku do sąsiadów z zachodniej półkuli może być zatem bardzo pozorne i szybko przerwane w razie realnej próby wyparcia wpływów Waszyngtonu z Ameryki Łacińskiej przez konkurencyjne mocarstwo. Ostatecznie bowiem chłopaki z sąsiedztwa zawsze trzymają się razem.
---
Przypisy:
[1] P. Cyknar, Opinion Briefing, U.S.-Latin America Relations, „Gallup”, 12.04.2012; [URL - http://www.gallup.com/poll/153857/opinion-briefing-latin-america-relations.aspx]
[2] J. Daremblum, Obama’s Failure In Latin America, Hudson Institute Publications, 31.10.2012; [URL - http://www.hudson.org/index.cfm?fuseaction=publication_details&id=9338]
[3] M. Stasiński, Obama obu Ameryk, Gazeta Wyborcza, 27.04.2009; [URL - http://wyborcza.pl/1,76842,6537711,Obama_Obu_Ameryk.html]
[4] M. Whitefield, T. Johnson, Will Latin America becoma a high er priority during second Obama term?, The Miami Herald, 11.07.2012; [URL - http://www.miamiherald.com/2012/11/07/3086849/will-latin-america-become-a-higher.html]