Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Autobiografia Baracka Obamy - wywiad z tłumaczem książki Piotrem Szymczakiem


04 luty 2008
A A A

{mosimage}Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu to autobiografia Baracka Obamy, napisana na długo przed początkiem jego aktywności w sferze politycznej. Przyszły senator i kandydat na prezydenta USA w bardzo osobisty sposób opisuje swe życie – dzieciństwo spędzone na Hawajach, pracę działacza społecznego w najbiedniejszych dzielnicach Chicago i wyprawę do rodzinnej Kenii – kraju swego ojca, który dla młodego Obamy na zawsze pozostał obcy. Książka to także opis trudności i dylematów, z jakimi w „białej” Ameryce muszą się zmagać czarnoskórzy obywatela.

O młodym życiu Baracka Obamy, jego prezydenckich aspiracjach i szansach na uzyskanie nominacji Partii Demokratycznej z Panem Piotrem Szymczakiem, tłumaczem książki Odziedziczone marzenia rozmawia Przemysław Pietraszek. 

Książka po raz pierwszy ukazała się w 1995 r., dwa lata przed wyborem Obamy do Senatu stanu Illinois i początkiem jego kariery politycznej. Który etap życia Obamy był Pana zdania decydujący dla wyboru jego przyszłej kariery?

Oprócz wielkiego talentu retorycznego główną siłą polityczną Baracka Obama jest wizerunek polityka, który łączy ludzi. Obama podkreśla, że nie trzeba wyborców dzielić, żeby nimi rządzić. Dla takiego wspólnotowego myślenia o polityce decydujący był okres pracy społecznej w Chicago, gdzie Obama pomagał społecznościom lokalnym organizować się ponad ostrymi podziałami politycznymi i rasowymi. W Odziedziczonych marzeniach politycy to z reguły ludzie, którzy wykorzystują i podsycają konflikty dla własnej korzyści. Obama wyciąga z tego radykalną lekcję. Symbolem jego kampanii są słowa wygłoszone po zwycięstwie w stanowych prawyborach w Południowej Karolinie: „Podróżując po tym stanie przez ostatni rok nie widziałem białej Południowej Karoliny ani czarnej Południowej Karoliny – widziałem po prostu Południową Karolinę”.

Dwuletni Barack został opuszczony przez swojego ojca, który po wyjeździe z Hawajów udał się na studia doktoranckie na Harvard University, a następnie wrócił do rodzinnej Kenii. W jaki sposób brak ojca wpłynął na rozwój młodego Obamy?

Częściowo to jest Freudowskie pytanie o miejsce ojca w życiu. Podobno Napoleon, zasiadając w cesarskim przepychu podczas własnej koronacji, nachylił się do brata i powiedział: „Gdyby to mógł zobaczyć nieboszczyk ojciec…” Katedra Notre Dame i korona Cesarza Francuzów nabrałyby dla Napoleona właściwego smaku dopiero wtedy, gdyby mógł na nie patrzeć jakiś skromny Korsykanin… Podobnie w życiu Obamy nieobecny ojciec – błyskotliwy i pracowity student, potem wysoki urzędnik państwowy w Kenii – długo pozostawał ideałem i zachętą do niezmordowanej pracy nad sobą. Odkrywanie skomplikowanej prawdy o życiu i słabościach ojca jest jednym z najbardziej poruszających aspektów tej książki. Ale nie można też zapominać, że za głośnymi sukcesami mężczyzn często stoją anonimowe kobiety. W przypadku Obamy wielki życiowy sukces nie byłby możliwy, gdyby nie ogromna praca matki, o której między wierszami czytamy w książce.

Obama opisuje, że po raz pierwszy zetknął się z rasizmem, kiedy zaczął uczęszczać do „białego” liceum w Honolulu. Jak młody Barack radził sobie z kwestią swej odmienności, będąc w otoczeniu wyłącznie białych – nie tylko w szkole, ale również w domu?

Dla Obamy, który wychowywał się najpierw w białej rodzinie, a potem w Indonezji, odkrycie zjawiska rasizmu było szokiem i wywołało u niego prawdziwy kryzys tożsamości. W Polsce, która jest krajem dość jednolitym etnicznie, trudno jest pojąć siłę podskórnych podziałów społecznych w wielorasowym społeczeństwie amerykańskim. Obama wiele pisze o związanym z tym osobistym kryzysie i o niszczycielskiej sile uprzedzeń w życiu zwykłych ludzi. Długo potrwało, zanim zrozumiał, że nie musi wybierać pomiędzy lojalnością wobec społeczności białej albo czarnej. Stąd bierze się w części charyzmat Obamy – osobiste rozterki zdołał przekuć w polityczny oręż jako człowiek z ludu, wiarygodny przywódca dążący do narodowej jedności.

Co zdecydowało o tym, że po skończeniu studiów w Occidental College i Columbia University, Obama zdecydował się na pomoc biednym, murzyńskim społecznościom Chicago, zamiast poświęcić się robieniu kariery w biznesie?

Chyba nikt nie wie do końca, skąd biorą się nasze szlachetniejsze decyzje – znacznie łatwiej zrozumieć te mniej szlachetne. Barack Obama budzi sympatię dzięki temu, że na własne motywy potrafi patrzeć krytycznie. W Odziedziczonych marzeniach sam zadaje sobie pytanie, na ile jego decyzja wynikała z przypadku, a na ile z wierności własnym ideałom. Mimo to byłoby błędem porównywać go do tragicznego doktora Judyma z powieści Żeromskiego. Po kilkuletnim czasie pracy w biednych dzielnicach Chicago ukończył studia na Uniwersytecie Harvarda i został prawnikiem, potem zdobył fotel senatora. Zresztą, nawet praca działacza społecznego, choć z pewnością nie jest drogą do wielkich pieniędzy, w Stanach Zjednoczonych nie jest postrzegana jako wielka życiowa ofiara.

Z polskiego punktu widzenia praca społeczna Obamy jest fascynującą historią. Pokazuje, jak żmudnej pracy wymaga budowanie społeczeństwa obywatelskiego, ale też jak ogromną posiada ono siłę. Cała ta część poświęcona Chicago jest kopalnią gotowych recept, które można stosować na polskim gruncie.

{mospagebreak} 

W czasie gdy Obama pracował w Chicago jako działacz społeczności lokalnych, burmistrzem miasta był czarnoskóry Harold Washington, znienawidzony przez część polityków Partii Demokratycznej. Czy widzi Pan analogię między sytuacją czarnego burmistrza a obecną, przedwyborczą gorączką? Wielu Amerykanów – mimo iż o tym głośno nie mówi – nie chce głosować na Obamę w obawie przed przejęciem przez czarnych znacznej części administracji.

Harold Washington był dumą i nadzieją czarnych Amerykanów w Chicago. Jego wyborcze zwycięstwo było dla czarnej społeczności zastrzykiem wiary w siebie, a jego przedwczesna śmierć – poważną polityczną klęską. Z afroamerykańskiego punktu widzenia prezydentura Obamy byłaby najbardziej doniosłym wydarzeniem w historii – co do tego nie ma wątpliwości. Jednak dla reszty kraju Obama jest raczej nowym obliczem amerykańskiej polityki, obietnicą nowego stylu i powrotu do wielkich idei. O kwestiach mechaniki władzy na razie nie mówi się wiele.

Przedstawiając chicagowski etap swojego życia, Obama opisuje jak wielkie wrażenie wywarło na nim kazanie wysłuchane w Kościele św. Trójcy, zatytułowane „Zuchwałość nadziei” (Audacity of Hope). Ten sam tytuł nosi jego druga książka i słynne przemówienie z 2004 r., wypowiedziane na Konwencji Partii Demokratycznej, po którym o Obamie zrobiło się głośno. Czy wiara wywarła aż tak duży nacisk na życie młodego polityka?

Z europejskiej perspektywy wiara odgrywa zaskakująco ważną rolę w amerykańskiej polityce. Kwestia osobistej wiary i religijnych przekonań jest oczywiście najistotniejsza dla polityków Partii Republikańskiej, którzy muszą się bardziej liczyć z głosem chrześcijańskich konserwatystów. Dla Obamy chrześcijaństwo jest istotne, zwłaszcza że okresowo musi dementować pogłoski o swojej rzekomo muzułmańskiej wierze. Jednak wiarę odkrył w życiu późno i jest kandydatem o liberalnych poglądach. Znamienne jest, że z kazania, o którym Pan mówi, zaczerpnął przede wszystkim świecką ideę nadziei, która dodaje siły nawet w beznadziejnych sytuacjach. To jest w istocie postawa humanistyczna – wiara w człowieka i ufność w jego wewnętrzną siłę.

W dyskusjach z Hilary Clinton, Obama często powołuje się na doświadczenie, jakie zdobył w trakcie pracy na rzecz czarnych społeczności w Chicago. Dlaczego ten etap życia był dla niego tak istotny?

Mówiąc otwarcie, Obama jest kandydatem o znikomym doświadczeniu politycznym. Nie mogąc konkurować pod względem technokratycznej kompetencji, musiał się zaprezentować jako kandydat zmiany, wizjoner. Wielkim zaskoczeniem tej kampanii stał się ogromny odzew, z jakim spotykało się jego hasło. Szybko wszyscy inni poważni kandydaci zaczęli przestrajać komunikaty wyborcze z „doświadczenia” na „zmianę”. Obama twierdzi, że chce odebrać władzę wielkim korporacjom i zorganizowanym siłom nacisku, a oddać ją obywatelom. Dlatego praca społeczna dodaje mu wiarygodności, pokazuje, że zna prawdziwe problemy ludzi, nie jest kandydatem establishmentu.

Według ostatniego sondażu Instytutu Gallupa aż 94 proc. Amerykanów jest gotowych poprzeć czarnego kandydata. Czy to efekt politycznej poprawności, czy rzeczywiście dobra wróżba dla Obamy?

Rzeczywiście, w Ameryce czarni politycy są na ogół przeszacowani w sondażach. W wyścigu o nominację Obamie sprzyja fakt, że jego konkurentka – jako kobieta – również musi się zmagać z uprzedzeniami. Problem rasowy jest w tej kampanii skomplikowany i nie polega wyłącznie na tym, czy Amerykanie byliby skłonni głosować na czarnoskórego polityka. Sztab wyborczy Obamy robi wszystko, żeby uratować go przed przypięciem mu etykietki „kandydata czarnych”, a więc polityka niszowego, reprezentującego wąską grupę społeczną. Dlatego właśnie jego ogromne poparcie wśród czarnych wyborców – które zawsze dotąd było bardzo istotne dla kandydatów Demokratów – może działać na jego niekorzyść, zrażając białych i Latynosów.

Jak ocenia Pan szanse Obamy na uzyskanie prezydenckiej nominacji? Część „czarnych” stanów Południa – jak Luizjana czy Mississippi – będzie głosować już po Super Wtorku.

Dotychczasowa kampania była bardzo zaskakująca. Przed rozpoczęciem prawyborów Hillary Clinton była całkowicie pewna nominacji, teraz musi o nią walczyć coraz zacieklej. Przed Super Wtorkiem twardy wynik prawyborów mierzony liczbą zdobytych głosów delegatów przemawia za Obamą, a jego poparcie rośnie. Dlatego podkreśla się, że w ten kluczowy wtorek jego przegrana, powiedzmy w stosunku 40%-60%, nie przekreśla szans Obamy na nominację. Jeśli Clinton nie zada szybko nokautującego ciosu, walka będzie długa i bardzo zacięta.



Mówi się, że w wypadku porażki Obamy możliwy jest jego start w listopadowych wyborach jako kandydata na wiceprezydenta u boku Hilary Clinton. Wierzy Pan w taki scenariusz?

W tej chwili i Clinton, i Obama wierzą w końcowy sukces. Na układzie Clinton-Obama oczywiście ogromnie zyskałaby Hillary Clinton, jednak dla Obamy byłby to poważny problem wizerunkowy. Wchodząc do obozu, który teraz przedstawia jako skostniały establishment, straciłby wizerunek „człowieka spoza układu”. Dlatego komentatorzy podkreślają nieraz, że tegoroczne wybory to dla Obamy „teraz albo nigdy”. Z drugiej strony na stanowisku wiceprezydenta Obama otrzymałby realną władzę, co umożliwiłoby podjęcie konkretnych działań, na przykład reformy służby zdrowia. Jeśli Obama posiada autentyczne reformatorskie zapędy, taka możliwość z pewnością osłodziłaby mu ewentualne fiasko prezydenckich nadziei.