Zbigniew Brzeziński o Afganistanie, Rosji, Bliskim Wschodzie, Iranie, Turcji i Obamie
- Andrzej Lubowski Studio Opinii
Zbigniew Brzeziński dla "Studia Opinii" o Afganistanie, Rosji, Bliskim Wschodzie, Iranie, Turcji i Obamie
Andrzej Lubowski: Panie Profesorze, Stany Zjednoczone zwiększają swą obecność wojskową w Afganistanie, uznając ten kraj za główny front walki z Al Kaidą. Czy te wojnę można wygrać?Zbigniew Brzeziński: Można ja wygrać, jeśli będzie się stosować jednocześnie strategię polityczną i militarną. Zwycięstwo militarne w tego rodzaju sytuacji jest prawie niemożliwe do osiągnięcia, bez wysiłku na skalę, na którą Ameryka sobie pozwolić nie może. A mówiąc o skali myślę nie tylko o wydatkach, ale również o rozmiarach brutalności postępowania wojskowego. Stany Zjednoczone jako kraj demokratyczny muszą te wojnę prowadzić w sposób ograniczony, ze szczególną troską o emocje i sytuację cywilnej ludności afgańskiej. Natomiast rozwiązanie polityczno-militarne moim zdaniem jest osiągalne, jeśli cel będzie wyraźnie określony, a wydaje mi się, że ostatnio prezydent Obama ten cel stosunkowo precyzyjnie określił – to znaczy likwidacja działalności Al Kaidy, a nie zniszczenie samego Talibanu.
To wymaga z kolei strategii, która będzie osamotniać Al Kaidę oraz dzielić Taliban, strategii, która zakłada lokalne porozumienia, większą rolę dla armii afgańskiej, większą wrażliwość w traktowaniu ludności cywilnej, zwiększoną pomoc gospodarczą i społeczna. Tego rodzaju strategią tę wojnę można wygrać.
AL: Wiele wskazuje na to, że fundamentalizm muzułmański stanowi poważne zagrożenie dla pozycji Rosji w Azji Centralnej. Czy Pańskim zdaniem stwarza to możliwość współpracy Waszyngtonu z Moskwą w tym własnie rejonie, a jeśli tak, to za jaką cenę?
ZB: Rosjanie grają bardzo ostrożnie. Chociaż są niepewni co do stopnia zagrożenia ze strony fundamentalizmu muzułmańskiego, to nie przesadzają z negatywną oceną sytuacji. Nie sądzę, że Rosja potrzebuje pomocy amerykańskiej w odpowiedzi na ewentualne zagrożenie swej pozycji w Azji Centralnej. Natomiast w nieco większym stopniu Ameryka potrzebuje pomocy Rosji - ze względów czysto logistycznych – dotarcie z dostawami militarnymi do Afganistanu i wsparcie dla wojska wymaga w pewnej mierze współpracy z Rosją. To z kolei daje Rosji pole do manewru, do wykorzystywania sytuacji dla własnych celów, zaś z drugiej strony prowadzi oczywiście do pewnego ograniczenia możliwości amerykańskich. W sumie sądzę, że Rosja bardziej się boi ewentualnych wpływów amerykańskich w Azji Centralnej, niż poważniejszego wybuchu fundamentalizmu muzułmańskiego.
AL:Minęło właśnie 30 lat od chwili podpisania traktatu pokojowego między Izraelem i Egiptem, który prezydent Egiptu, Anwar Sadat określił jako cud. Jako Doradca Prezydenta Cartera do spraw Bezpieczeństwa Narodowego, był Pan wśród architektów tego cudu. Co przesądziło o ówczesnym sukcesie? Dlaczego dziś jesteśmy tak daleko od pokoju na Bliskim Wschodzie? Co Pańskim zdaniem musi się zmienić, aby nastąpił postęp?
ZB: Ówczesny sukces nie miałby miejsca, gdyby nie bezpośrednie, intensywne i osobiste zaangażowanie się prezydenta Stanów Zjednoczonych. To był klucz do sukcesu. Od tego czasu minęło już, jak Pan wspomniał, 30 lat, i podczas tych trzydziestu lat właściwie tylko jeszcze jeden prezydent amerykański bepośrednio zaangażował się w prace nad rozszerzonym pokojowym rozwiązaniem na Bliskim Wschodzie, rozszerzonym, to znaczy nie tylko pokojem między Izraelem a Egiptem, ale również Jordanią, oczywiście z Palestyńczykami, ewentualnie także z Syrią. Był nim pierwszy prezydent Bush, Bush Ojciec. Niestety, jego przegrana wyborcza położyła kres tym staraniom, aczkolwiek wkrótce później w Izraelu doszedł do władzy mąż stanu, który był gotów pójść daleko na drodze pokojowej. Mam na myśli Izaaka Rabina. Jego zamordowanie przekreśliło ten okres nadziei, i ani prezydent Clinton, ani drugi prezydent Bush nie angażowali się ani bezpośrednio ani energicznie w osiągnięcie porozumienia arabsko-izraelskiego. Prezydent Clinton dopiero pod koniec swej kadencji podjął pewne starania, bardzo opóźnione, i niekonsekwentne. W rezultacie sytuacja właściwie uległa zamrożeniu, i konflikt nadal trwa, choć zmienia się stopień jego intensywności. Dziś jest jasne, że bez znacznego i bezpośredniego wysiłku ze strony prezydenta Stanów Zjednoczonych na pokojowe porozumienie między stronami... Czytaj więcej na stronie Studia Opinii
Przedruk wywiadu za zgodą redakcji