Bombardowania nic nie zmienią. Huti są zahartowani
Trafienie rakietą amerykańskiego statku handlowego przez jemeńskich Hutich pokazuje, że proirańskie ugrupowanie nie boi się konfrontacji z międzynarodową koalicją pod auspicjami Stanów Zjednoczonych. Lata walk z Arabią Saudyjską i jej sojusznikami zahartowały milicję wspieraną przez Iran, dlatego żegluga na Morzu Czerwonym nieprędko powróci do normalności.
W poniedziałek pływający pod banderą Wysp Marshalla amerykański kontenerowiec został trafiony rakietą balistyczną. Do przeprowadzenia ataku w Zatoce Adeńskiej przyznali się Huti, którzy odpowiedzieli w ten sposób na ubiegłotygodniową operację przeprowadzoną przy wsparciu sojuszników przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Oba kraje uderzyły w cele należące do jemeńskiego ugrupowania w związku z trwającym od kilku tygodni kryzysem na Morzu Czerwonym.
Sparaliżowane morze
Huti na od połowy listopada przeprowadzili szereg ataków na jednostki przepływające przez jemeńskie wody terytorialne. Na ogół używają oni swojego arsenału rakietowego, ale udało im się także zająć bezpośrednio jednostki płynące do izraelskich portów. Sytuacja zaostrzyła się natomiast po dwóch nieudanych próbach wejścia na pokład. Pod koniec grudnia na wezwania załogi statku Maersk zareagowały dwa amerykańskie okręty, wysyłając helikoptery, którym udało się zatopić trzy łodzie z bojownikami Hutich. 10 stycznia Jemeńczycy próbowali wziąć odwet za ten zniszczenie ich jednostek, przeprowadzając największy dotąd atak na brytyjski okręt przy pomocy osiemnastu rakiet i dwóch dronów. Co prawda wszystkie obiekty zostały zestrzelone, ale był to znaczący pokaz siły ze strony szyickiej organizacji.
USA i Wielka Brytania od grudnia ostrzegały Hutich przed dalszym zakłócaniem ruchu na Morzu Czerwonym. Według doniesień mediów oba kraje uznawały bombardowanie celów w Jemenie za ostateczność, ale z czwartku na piątek ostatecznie zdecydowały się zareagować na szereg prowokacji. Według Centralnego Dowództwa USA łącznie przy pomocy samolotów i pocisków balistycznych próbowano zniszczyć 60 obiektów znajdujących się w zachodnim Jemenie. Głównym celem operacji międzynarodowej koalicji miały być fabryki dronów oraz magazyny ze sprzętem wojskowym.
Huti, odnosząc się do poniedziałkowego ataku na amerykański kontenerowiec i do bombardowań swoich obiektów, zapowiedzieli rozszerzenie swoich operacji na Morzu Czerwonym. Teraz za wrogie będą traktowane nie tylko jednostki izraelskie, ale także amerykańskie i brytyjskie. Warto jednak zauważyć, że wbrew oficjalnym deklaracjom Jemeńczycy już od dłuższego czasu obierają sobie za cel nie tylko statki powiązane z Izraelem. Z tego powodu wielu armatorów wycofało się z żeglugi po Morzu Czerwonym, decydując się na skorzystanie z trasy wiodącej przez Przylądek Dobrej Nadziei, wydłużającą podróż do izraelskich portów o blisko dwa tygodnie. Jak nietrudno się domyślić, ominięcie skrótu wiodącego przez Kanał Sueski wiąże się również ze wzrostem kosztów transportu towarów.
Iran wesprze
Warto przypomnieć w tym miejscu, że początkowo Huti okazywali swoją solidarność z atakowaną przez Izraelczyków Strefą Gazy w inny sposób. Jemeńskie ugrupowanie wspierało swoich palestyńskich sojuszników poprzez wystrzeliwanie rakiet i dronów szturmowych w kierunku Izraela. Żadnemu z pocisków i bezzałogowców nie udało się jednak trafić w izraelskie miasta, bo były przechwytywane głównie przez amerykańskie jednostki, a w niektórych przypadkach przez saudyjską obronę przeciwlotniczą.
Pierwszy z ataków na jednostki pływające po Morzu Czerwonym miał więc miejsce 19 listopada, czyli miesiąc po wystrzeleniu w kierunku Izraela pierwszych pocisków balistycznych. Pod koniec grudnia „The Wall Street Journal”, powołując się na źródła wywiadowcze, poinformowało o bezpośrednim wsparciu Hutich przez Iran. Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej miał wysłać swój statek szpiegowski, który wysyła jemeńskiej milicji dane wywiadowcze potrzebne do działań wymierzonych w statki handlowe. Władze w Teheranie oficjalnie skierowały w rejon Morza Czerwonego tylko jeden okręt, czyli niszczyciel Alborz, który w Nowy Rok miał przepłynąć cieśninę Bab el-Mandeb.
Irańskie wsparcie jest kluczowe dla jemeńskiej milicji. Ubiegłotygodniowa operacja przeprowadzona przez Amerykanów i Brytyjczyków mogła rzeczywiście zadać Hutim spore straty, ale choćby zniszczenie fabryki dronów nie będzie przez nich w dłuższej perspektywie nazbyt odczuwalne. Sprzęt wojskowy zawsze mogą dostarczyć im Irańczycy, dzięki którym Jemeńczycy weszli w posiadanie nowoczesnych technologii. Milicja poprzez ataki na Morzu Czerwonym utwierdza rząd w Teheranie w przekonaniu, że warto dalej wzmacniać ich potencjał.
Nie ma dobrego wyjścia
Przede wszystkim trudno oczekiwać, że pojedyncze bombardowania ze strony międzynarodowej koalicji cokolwiek zmienią, gdy żadnych efektów nie przyniosła trwająca od 2015 roku operacja Saudyjczyków i ich sojuszników. Władze w Rijadzie poprzez swoje naloty zdołały zniszczyć jedynie infrastrukturę cywilną, doprowadzając w ten sposób do potężnej katastrofy humanitarnej. Ponadto Huti wielokrotnie zadawali poważne straty saudyjskiej armii, a także kilkukrotnie przeprowadzili udane ataki dronami na rafinerie należące do Saudi Aramco. Ostatecznie Saudyjczycy musieli zasiąść do rozmów i od ponad roku prowadzą negocjacje pokojowe z Jemeńczykami.
Zasadniczo jemeńskie ugrupowanie można traktować jako poważną siłę militarną, z którą liczy się cały Bliski Wschód. Huti tak naprawdę prowadzą wojnę od ponad dwóch dekad, dlatego posiadają ogromne doświadczenie bojowe. Mogą ponadto liczyć na wsparcie sporej części ludności na kontrolowanych przez siebie obszarach. Mieszkańcy zachodniego Jemenu w obliczu amerykańskich i brytyjskich bombardowań mogą wręcz skonsolidować się wokół Hutich, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że z racji wsparcia dla Izraela uważają Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię za współwinnych sytuacji w Strefie Gazy. Sądząc po skali propalestyńskich demonstracji w Jemenie jest to kwestia niezwykle ważna dla tamtejszej ludności.
Sytuacja wydaje się obecnie patowa, bo trudno znaleźć skuteczny sposób na zapobieganie atakom Hutich na Morzu Czerwonym. Dotychczasowa praktyka pokazuje, że są oni w stanie niemal w nieskończoność wytrzymywać wszelkie bombardowania, nie mówiąc już o ich doświadczeniu w walce partyzanckiej. Desant na jemeńskie wybrzeże zapewne nie jest niemożliwy, tym niemniej biorąc pod uwagę wspomniane „osiągnięcia” rozpoczętej prawie dekadę temu saudyjskiej operacji nie musiałby zakończyć się powodzeniem. Jeszcze mniej skuteczne wydaje się być wywieranie nacisków na Iran, który mimo międzynarodowych sankcji jak widać jest w stanie bezproblemowo wspierać swoich regionalnych sojuszników.
Maurycy Mietelski