Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Anita Uchańska: Polityka - być kobietą...

Anita Uchańska: Polityka - być kobietą...


01 wrzesień 2005
A A A

Jak to możliwe, że istnieją na świecie państwa, w których nikogo nie dziwi wysokie stanowisko zajmowane przez kobietę? Mowa tu nie tylko o fotelach prezesów czy dyrektorskich stołkach, panie pną się do góry także w polityce. Kraje skandynawskie, Izrael, Indie czy Wielka Brytania nie postrzegają już takiej sytuacji jako nietypowej czy wyjątkowej. Społeczeństwa zdążyły się już w ciągu kilku dziesięcioleci przyzwyczaić do widoku kobiety za sterem, potrafią się jej nawet podporządkować.

Kiedy 11 lat temu Angela Merkel była szefową Ministerstwa Środowiska, dziennikarka Cathrin Kahlweit w swojej książce Damenwahl. Politikerinnen in Deutschland po raz pierwszy spróbowała podsumować rolę kobiet w ówczesnej polityce. Wnioski, jakie wyciągnęła, były zaskakująco proste – jeżeli tylko kobieta chce albo nawet już znajduje się na szczycie, to właśnie dlatego, że jest kobietą. Z tą opinią całkowicie zgadza się Heide Simonis, pierwsza i, jak dotąd, jedyna niemiecka szefowa rządu w Szlezwiku – Holsztynie. Została ona wybrana na drodze kompromisu jako ostatnia deska ratunku dla SPD i była gwarantem realizacji innego niż dotychczas programu wyborczego. Jak sama przyznaje, w takiej sytuacji najkorzystniejsze okazało się to, że jest kobietą.

Czy płeć jest jedynym wytłumaczeniem sukcesów politycznych pań z Wielkiej Brytanii, Indii czy Izraela? I jak radzą sobie one na tak wysokich stanowiskach – czy rządzą bardziej „kobieco”? Czyli, jak by tego oczekiwali mężczyźni – słabiej, delikatniej, mniej stnowczo, zajmując się głównie „lżejszymi tematami”: rodziną, równouprawnieniem, dziećmi, wykształceniem...

W takiej, na przykład, Azji kobieta – premier nie jest niczym nadzwyczajnym. Władcze panie można by wymieniać bardzo długo: Sirimavo Bandaranaike i jej córka Chandrika Kumaratunga rządziły na Sri Lance, Corazón Aquino i Gloria Macapaga-Arroyo na Filipinach, Benasir Bhutto w islamskim Pakistanie, Hasina Wajed w Bangladeszu, a Megawati Sukarnoputri w Indonezji. Jednak warto zauważyć, że przedstawicielkom swojej płci niewiele miały do zaoferowania. Nie poprawiły wcale trudnej sytuacji azjatyckich kobiet, nadal są gorzej odżywione niż mężczyźni i pracują ciężej, co prowadzi do wcześniejszej śmierci.

Ocenia się, że taka względna łatwość robienia kariery wśród azjatyckich kobiet jest wynikiem znanego nazwiska. Większość z tych pań jest lub była w jakiś sposób skoligacona z postkolonialnymi założycielami tych państw. Idealnym przykładem jest tutaj Indira Gandhi, córka Jawaharlal Nehru, pierwszego premiera Indii. Plotka głosi, że taką przyszłość przepowiedzieli Indirze dziadkowie tuż po jej narodzinach – mimo że to dziewczynka, miała być „lepsza niż tysiąc synów”.

No i rzeczywiście rezultat był imponujący – sprawowała rządy przez 16 długich lat. Usiłowała zażegnać lokalne konflikty i utrzymała władzę pomimo kryzysów naftowych czy strajków. To przypadek wyjątkowy, ponieważ jednocześnie jej rząd rozpoczął stopniową modernizację kraju, zarówno pod względem gospodarczym, jak i technologicznym. Także przerażająca bieda i niska pozycja społeczna indyjskich kobiet zdawały sie być dla niej istotne nie tylko podczas walki wyborczej. Doskonale grała rolę działaczki społecznej podczas wizyt w zapomnianych przez resztę świata wioskach – była Matką Indii, która wielkim sercem obdarzała całą swoją ogromną rodzinę. Jak sama podkreślała, nie była feministką, a nawet przylgnęło do niej określenie jedynego „prawdziwego mężczyzny” w ówczesnym gabinecie.

Podobnie przedstwaiała sie sytuacja dwóch innych władczych pań w tym czasie: Goldy Meïr oraz Margaret Thatcher. Pierwsza z nich dopiero w wieku 70 lat w roku 1969 została szefową izraelskiego rządu. Ta niepozorna, ciepła staruszka udowodniła swój upór, stanowczość i siłę charakteru, potrafiła jako jedyna kobieta w rządzie bez problemu podporządkować sobie wszystkich mężczyzn. Często ministrowie zbierali się w jej domu, aby przy własnoręcznie ugotowanym rosole podejmować ważne państwowe decyzje. Był to „absolutyzm złagodzony odrobiną matczynego ciepła”.

Golda Meïr doszła do władzy czystym przypadkiem. Była kandydatką kompromisową, jej wybór zapobiegł rozłamowi w Partii Pracy. Podobny scenariusz rozegrał się w Wielkiej Brytanii w przypadku przedstawicielki konserwatystów Margaret Thatcher. W roku 1974 nadrzędnym celem jej partii było wyeliminowanie niepopularnego wielkiego przegranego Edwarda Heatha, dlatego nikt nie brał poważnie jej kandydatury. W pewnym momencie było już za późno - Żelazna Dama swoimi metodami wprowadziła na Wyspach ład i porządek.

A były to metody dość kontrowersyjne – nie uznawała kompromisów, równouprawnienie oraz limity dla kobiet obowiązujące w miejscach pracy czy na uczelniach traktowała jako wymysł „kulturalnego marksizmu”. Mimo to jej styl rządzenia nie był pozbawiony kobiecości – „usta Marilyn Monroe, oczy Kaliguli” (tak określił ją François Mitterrand). Słynny jest także jej pogląd, że jedynie kobieta jest w stanie zrozumieć ekonomię, ponieważ z doświadczenia wie, że nie można wydawać więcej niż się zarobiło.

Przeciwieństwem wojowniczych Meir, Gandhi i Thatcher jest socjaldemokratka Gro Harlem Brundtland, która w 1981, w wieku 41 lat została pierwszą premier Norwegii. Ona także sprawnie dokonała w kraju niezbędnych zmian, nie angażując do tego ideologii. Liczyło się dla niej równouprawnienie kobiet i mężczyzn, możliwość pogodzenia życia rodzinnego z zawodowym – nie tylko dla polityka, ale także prywatnie. Kiedy objęła urząd po raz drugi, prawie połowę jej gabinetu stanowiły kobiety. To ona wprowadziła urlopy wychowawcze dla ojców, przedłużyła urlopy macierzyńskie oraz skróciła czas pracy.

Nieważne, kim były – premierem mocarstwa atomowego czy też szefem małego niemieckiego kraju związkowego – władza stała się ich żywiołem, niezbędnym elementem życia. Niestety, niektóre kariery zakończyły się szybko i gwałtownie. W 1984 zamordowano Indirę Gandhi, Golda Meïr została w 1974 zmuszona do ustąpienia po wojnie Jom Kippur. Thatcher poniosła druzgocącą klęskę w 1990, Gro Harlem Brundtland złożyła dymisję w 1996, a Heide Simonis nie uzyskała odpowiedniej większości w wyborach do Landtagu w Kilonii 17 marca 2005.

Teraz czekamy na kolejną przebojową panią, która nie obawia się konkurencji mężczyzn i ma wystarczające poparcie, aby sięgnąć po najwyższe urzędy państwowe. Kobieta, jeśli tylko chce, potrafi osiągnąć wszystko!

/na podst. www.zeit.de/