Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Bogdan Pliszka: Tylko przetrwanie się liczy


09 luty 2009
A A A

Kaukaz ma wiele wspólnych cech z Europą Środkową. Mieszanka narodowa i etniczna, małe państwa o wspaniałej często historii, narody, które wiele łączy i równie wiele dzieli. I pielęgnowana nienawiść między ludźmi przekazywana z pokolenia na pokolenie. Mimo oczywistych różnic, Kaukaz ma wiele wspólnych cech z Europą Środkową. Mieszanka narodowa i etniczna, małe państwa o wspaniałej często historii, narody, które wiele łączy i równie wiele dzieli. I pielęgnowana nienawiść między ludźmi przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Czy nie przypomina to, aż zanadto waśni polsko – litewskich i niszczenia na Litwie jakichkolwiek śladów polskości? Czy nie jest to podobne do poszukiwania banderowców wśród ukraińskich dwudziestolatków, nie mających pojęcia kim w ogóle był Bandera?

„Wielka trójka” rozgrywająca na Kaukazie swój „mecz”, to bez wątpienia Gruzja, Armenia i Azerbejdżan. Najmniejsza z nich, za to posiadająca najdłuższą historię i najbogatszą kulturę jest Armenia.

Dzisiejsza Armenia jest tylko cieniem państwa, które odbiło swoje piętno na historii regionu. Państwo to przyjęło chrześcijaństwo już w III wieku po Chrystusie, co czyni je najstarszym, chrześcijańskim państwem świata. Co więcej w 406 roku, Mesrop Masztoc, ormiański mnich, stworzył - od podstaw (!) - ormiański alfabet. Burzliwe losy tego państwa spowodowały, że większość Ormian żyje dziś w diasporze, poza granicami Armenii, często podkreślając swoją ormiańskość wyznawaną religią czy elementami zwyczajów wyniesionych przez ich przodków z Kaukazu, a nie np. znajomością języka ormiańskiego.

Warto też zauważyć, że w XVIII wieku populacja Ormian w Rzeczypospolitej, była największa na świecie i zdecydowanie przewyższała populację Ormian w ich ojczyźnie. To co odcisnęło się głębokim piętnem na świadomości Ormian w XX wieku, a i nadal kształtuje ich mentalność to holokaust, jakiego dokonali na tym narodzie, Turcy, w latach I wojny światowej. W wyniku tych wydarzeń, śmierć poniosło od miliona do dwóch milionów Ormian, a ogromne połacie Imperium Osmańskiego zostały niemal wyludnione. Jeszcze dziś, setki kilometrów od granic współczesnej Armenii spotyka się ruiny ormiańskich klasztorów czy kościołów. Co więcej, „święta” góra Ormian – Ararat – wciąż pozostaje poza granicami państwa.

Krótki epizod niepodległości po pierwszej wojnie światowej został zlikwidowany w 1922 roku przez oddziały bolszewickie i – sprzymierzone z nimi- tureckie! Armenia znalazła się w granicach państwa sowieckiego. Niepodległościowy zryw Ormian rozpoczął się wraz z rozkładem Związku Sowieckiego i niemal natychmiast przerodził się w wojnę z Azerbejdżanem o Karabach. Co ciekawe w pierwszej fazie konfliktu armia sowiecka wspomogła... Azerów. Współczesna Armenia jest bodaj najbiedniejszym państwem regionu i niewiele wskazuje, by miało się to zmienić.

Pozbawiona ropy i gazu, w które bogaty jest Azerbejdżan, pozbawiona dostępu do morza, skazana jest na szukanie potężnych protektorów. Naturalnym sojusznikiem wydaje się Rosja, głównie ze względu na strategiczne partnerstwo Azerbejdżanu z Turcją, ale póki co, drugim potężnym mecenasem Armenii jest Iran. Mimo radykalnie antyzachodniej retoryki, Iran stosunkowo łagodnie traktuje na swoim terytorium mniejszości chrześcijańskie (łagodniej, niż „świecka” Turcja!), a w sojuszu z Armenią może dostrzegać szansę na poskromienie ewentualnych ruchów odśrodkowych wśród irańskich Azerów.

Co ciekawe z ormiańskiej rodziny, które przyjęła islam, wywodzi się prezydent Ahmadineżad, choć dla odmiany ajatollah Chamenei jest Azerem. To raczej dzięki irańskim – a nie rosyjskim – dostawom ropy, gazu i prądu, gospodarka Armenii jest w stanie, jako - tako, funkcjonować. Bez wątpienia na sytuację gospodarczą Armenii duży wpływ mają również stosunki z kaukaskim sąsiadami. Nie są one najgorsze z Gruzją, tyle tylko, że Gruzja również nie należy do państw o silnej ekonomii. Stosunki z drugim z liczących się kaukaskich państw, Azerbejdżanem są jak najgorsze i nic nie wskazuje na to, by mogło się tu coś zmienić. Wszak na terytorium Azerbejdżanu funkcjonuje ormiańskie „państwo”, Górny Karabach, uznawany zgodnie z międzynarodowym prawem, za integralną część terytorium azerskiego. Górny Karabach jest uznawany tylko przez jedno państwo na świecie – Armenię i de facto, przez Armenię jest utrzymywany.

Azerbejdżan jest największym i najludniejszym państwem regionu. Jego historia sięga co prawda, X wieku przed n.e.(stąd wywodził się Zaratustra), ale dzisiejsi mieszkańcy są potomkami Turków Seldżuckich, którzy przybyli w te strony około XI wieku. Od tego czasu, państwo było podbijane przez Mongołów, Persów, Rosję, by w 1918 roku na krótko stać się niepodległym państwem. W 1922 roku, podobnie jak reszta Kaukazu, Azerbejdżan został podbity przez Armię Czerwoną i włączony do państwa sowieckiego. Ponownie odzyskał niepodległość w 1991 roku, a jego prezydentem został były I sekretarz Komunistycznej Partii Azerbejdżanu i pupil Breżniewa, Hajdar Alijew. Alijew przyjął turecki model państwa i uczynił z Azerbejdżanu świecką republikę ostro zwalczającą wszelką ingerencję duchownych w życie polityczne. W tym wypadku, oczywiście duchownych islamskich.

Model turecki został skopiowany nawet w sferze kulturowej, co zaowocowało przyjęciem alfabetu łacińskiego w formie używanej przez Turków. Od samego początku Azerbejdżan był obiektem zabiegów dyplomatycznych wielu państw, ale przede wszystkim; Rosji i Stanów Zjednoczonych. Złoża ropy na azerskim brzegu Morza Kaspijskiego zostały wszak odkryte już w 1873 roku, a wiele wskazuje na to, że wciąż daleko im do wyczerpania. Zgodnie ze wschodnią tradycją po śmierci Hajdara Alijewa, rządy – oczywiście w wyniku jak najbardziej „demokratycznych” wyborów – objął jego syn, Ilham. Obecnie Azerbejdżan jest jednym z najszybciej rozwijających się państw na świecie, a Baku może śmiało konkurować ze stolicami europejskimi, daleko w tyle zostawiając Erewań czy Tbilisi.

Ostatni spadek cen surowców energetycznych uderzy jednak w Azerbejdżan ze zdwojoną siłą. Jak wszystkie gospodarki oparte o ropę i gaz, również gospodarka azerska odczuje rozwijający się kryzys wyjątkowo dotkliwie. Azerbejdżan ma „braterskie” stosunki z Turcją, co wynika z bliskości kulturowej obu narodów, Turcy i Azerowie mogą wręcz porozumiewać się bez pomocy tłumaczy. Zupełnie niezłe są stosunki Azerbejdżanu z sąsiednią Gruzją. Po obu stronach granicy nie należą do rzadkości mieszane azersko- gruzińskie wsie, a jeden z najważniejszych klasztorów Gruzińskiej Cerkwi Prawosławnej, Dawit Garedża, ma swoją główną bazylikę po azerskiej stronie granicy, co zresztą nie stanowi żadnego problemu dla – i tak niewielu – pielgrzymów.

Najgorsze są relacje Azerbejdżanu z Armenią. De iure oba państwa są wciąż w stanie wojny i nic nie wskazuje na to, by mogło się to zmienić. Jest to efekt polityki sowieckiej z czasów podboju Kaukazu, kiedy to bolszewicy włączyli ormiańską enklawę w skład Azerbejdżanu licząc, że pomoże to w eksporcie rewolucji do Turcji. W 1923 roku w ramach Azerskiej Socjalistycznej Sowieckiej Republiki, powołali jednak Nagorno – Karabachski Obwód Autonomiczny, który gdy tylko nadarzyła się okazja, ogłosił secesję z Azerbejdżanu. Co prawda szansa na to, by Karabach wrócił do Azerbejdżanu jest, praktycznie, żadna, jednak żaden rząd azerski nie odważy się narazić opinii publicznej i uznać niepodległości Karabachu czy jego połączenia z Armenią. Byłaby to zresztą woda na młyn słabej, póki co, islamskiej opozycji. Alijew jest typowym przykładem aideologicznego, wschodniego satrapy dla którego władza wydaje się być celem samym w sobie.

Podobnie jak jego ojciec lawiruje on między deklaracjami o partnerstwie z Ameryką, a polityką uspokajania Rosji. Trudno się temu dziwić, gdyż Rosja przy każdej okazji oskarża rząd w Baku o to, że toleruje na swoim terytorium islamskie bojówki przenikające na terytorium Dagestanu, a jak wiadomo dla Moskwy zarzut taki może być wystarczający, by do oskarżanego państwa wkroczyły rosyjskie „siły stabilizacyjne”.

Wyjątkowo niewygodny jest przy tym fakt zaangażowania Azerbejdżanu w projekt rurociągu BTC (Baku-Tbilisi-Ceyhan), który-omijając Rosję- pozbawi ją w dużym stopniu możliwości szantażowania państw europejskich, wstrzymaniem przesyłu gazu czy ropy. I chyba nieprzypadkowo ten właśnie rurociąg był celem rosyjskiego lotnictwa w czasie ostatniej wojny na Kaukazie. Niebezpieczeństwo ze strony Rosji jest tym większe, im niższe są ceny surowców energetycznych. Wszak kiedy brak chleba, warto zafundować „ludowi” - igrzyska...

Ostatnim z państw kaukaskiej „wielkiej trójki” jest Gruzja. Wbrew „opiniom” wypisywanym przez zaślepionych miłością do Rosji „panslawistów”, podczas wojny kaukaskiej, Gruzja nie jest państwem „pastuchów”. Co więcej, kiedy przodkowie wielbiących „braci Słowian”, rusofilów, podbierali pszczołom miód z barci i czcili „święte gaje”, Gruzini już dawno byli wyznawcami chrześcijaństwa, które od 317 roku było w Gruzji religią państwową. Od Azerów odróżnia Gruzinów religia, od Ormian zaś zdecydowanie inna mentalność. O ile Ormianie są narodem kupców, wędrujących po świecie i często osiedlającym się poza granicami Armenii, o tyle Gruzini są raczej „patriotami miejsca”. Ci górale od wieków zamieszkiwali kaukaskie doliny i bez potrzeby tychże dolin nie opuszczali. Byli też narodem bitnym, a wiele – do dziś zamieszkiwanych – wież, miało zarówno charakter mieszkalny, jak i obronny. Rosja roztaczając w 1783 roku „protektorat” nad Gruzją, uznała jednocześnie tytuły szlacheckie obowiązujące w tym państwie.

W ten sposób Gruzini stali się narodem o najwyższym odsetku książąt na świecie...Innych tytułów szlacheckich, po prostu, w Gruzji nie było! Podobnie jak Armenia i Azerbejdżan, Gruzja w 1918 roku stała się niepodległym państwem, by w 1921 roku zostać podbitą przez Armię Czerwoną. Funkcjonował tam jedyny na świecie rząd stworzony przez drugi z odłamów Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji (w składzie, której działali socjaliści gruzińscy), mieńszewików. Co ciekawe ok. 100 gruzińskich oficerów przyjęło ofertę naczelnika Piłsudskiego i zostało oficerami Wojska Polskiego. W ramach „walki z religianctwem” Armia Czerwona wymordowała w początku lat '20 setki gruzińskich mnichów, paląc przy tym ogromne zbiory książek zgromadzone w przyklasztornych bibliotekach. W samym klasztorze Dawit Garedża książki palono na dziedzińcu przez trzy miesiące! W 1931 roku dekretem Stalina, włączono do Gruzji, pozbawiając ją statusu republiki związkowej, Abchazję.

Mimo gruzińskiego pochodzenia Stalina i Berii, również to państwo dotknęły brutalne represje tajnej milicji politycznej, choć wśród starszego pokolenia Gruzinów – podobnie jak Rosjan – i dziś można znaleźć wyznawców kultu „wielkiego językoznawcy”. W przeciwieństwie do republik środkowoazjatyckich czy bałtyckich, a nawet Azerbejdżanu, imigracja Rosjan do Gruzji była, stosunkowo, niewielka. Pod koniec istnienia Związku Sowieckiego, podobnie jak w innych państwach uaktywniły się w Gruzji siły niepodległościowe. Wyraźnymi liderami ruchu byli Zwiad Gamsachurdia i Tengiz Kitowani. Ten ostatni zorganizował duży, na wpół militarny ruch Mchedrioni (Jeźdźcy), złożony z młodych ludzi, często skonfliktowanych z prawem, wykorzystywał ich aktywność do walki o niepodległość państwa. Wkrótce po odzyskaniu niepodległości w obozie zwycięzców doszło do tarć, co zaowocowało „małą” wojną domową. Kitowani i jego Mchedrioni obalili rządy Gamsachurdii i utorowali drogę do władzy Eduardowi Szewardnadze, byłemu ministrowi spraw zagranicznych Związku Sowieckiego.

Gamsachurdia uciekł do Armenii, a następnie do Czeczenii, by we wrześniu 1993 roku podjąć próbę – nieudaną – odzyskania władzy. Zwiad Gamsachurdia zginął w niejasnych okolicznościach 31 grudnia 1993 roku. Gamsachurdia był na swój sposób postacią tragiczną; dysydent w czasach sowieckich, bojownik o niepodległość Gruzji, pierwszy wybrany w wyborach prezydent tego państwa; a jednocześnie człowiek o zapędach dyktatorskich, który doprowadził do secesji Abchazji i Osetii Południowej. Niewiele brakowało, by doprowadził też do secesji Adżarii zamieszkiwanej przez gruzińskich muzułmanów, których był zdecydowany schrystianizować.

Następca Gamsachurdii – Szewardnadze, bez wątpienia został prezydentem z nadania, a być może przy cichej pomocy (?) rosyjskich służb specjalnych. Bardzo szybko popadł w konflikt z niedawnym sojusznikiem, Kitowanim, którego kazał aresztować i po „uczciwym procesie” osadzić w więzieniu. Brutalnie również rozprawił się z Mchedrioni, którym wszak zawdzięczał wyniesienie do władzy. Szewardnadze prowadził politykę prorosyjską i proeuropejską ( a właściwie: prounijną), wyraźnie ulegając sugestiom płynącym z Moskwy i Berlina. Korupcja osiągnęła w czasach jego prezydentury, rozmiary monstrualne. Co więcej pozwolił sobie narzucić doradcę do spraw ekonomicznych... prof. Leszka Balcerowicza! Dziwnym trafem, tak wyczulonym na ekscesy ludzi władzy, mediom zupełnie nie przeszkadzał fakt, że Balcerowicz „doradzał” w Gruzji, równocześnie będąc wicepremierem i ministrem finansów w Polsce (sic!). Zastosował on zresztą, znaną z Polski, metodę „schładzania gospodarki”. Ten cokolwiek nieudany w Polsce eksperyment, na gruncie gruzińskim powiódł się znakomicie i kiedy „rewolucja róż” odsyłała Szewardnadzego na polityczną emeryturę, gospodarka Gruzji, praktycznie nie istniała! Po eksperymentach „wybitnego ekonomisty”, Gruzja nie podniosła się aż do dziś.

Można powiedzieć, że cała gruzińska gospodarka oparta jest o przemysł spożywczy. Poza doskonałymi winami i winiakami (zwanymi tu po staremu; koniakami), Gruzja produkuje spore ilości gatunków piwa, zdecydowanie lepszego niż większość piw europejskich. W przeciwieństwie, zresztą do coraz bardziej totalitarnej Europy, alkohol uważany jest w Gruzji za normalny napój i bywa pijany na ulicach. Nie ulega wątpliwości, że atak na Osetię, był największą głupotą jaką mógł popełnić prezydent Saakaszwili. I nie usprawiedliwia go fakt, że była to misternie przygotowana prowokacja rosyjska; już na miesiąc przed wybuchem walk, wywiad czeczeński donosił bowiem o koncentracji wojsk federalnych w rejonie Kaukazu i o przerzuceniu w ten rejon dywizji powietrznodesantowej z Pskowa. Cena jaką przyjdzie Gruzji zapłacić jest wysoka: Abchazja i Południowa Osetia, zapewne już na zawsze znajdą się poza terytorium gruzińskim.

Poza, bardzo skrótowo, opisanym trzema państwami regionu, na Kaukazie mamy do czynienia z całym szeregiem mniej lub bardziej separatystycznie nastawionych "republik" w ramach Federacji Rosyjskiej, z których najbardziej znane to Czeczenia i Dagestan. Jednak oba te „państwa” są na tyle ciekawe, że warto poświęcić im osobny tekst.

Bez wątpienia konflikt na Kaukazie wszedł w "chłodniejszą" fazę, ale na pewno nie wygasł. Rosja zapewne nie spocznie, póki nie doprowadzi do obalenia prezydenta Saakaszwilego. Zdecydowanie nie może się również w Moskwie podobać pomysł rurociągu omijającego terytorium rosyjskie. Z tych samych zresztą przyczyn, dla których w Polsce nie podoba się idea rurociągu bałtyckiego. I nie ma sensu tłumaczenie władzom na Kremlu potrzeby budowy takiego rurociągu, gdyż jest oczywistym fakt, ze godzi on w rosyjskie interesy, o które z kolei Polska nie powinna się martwić!

Stan, w którym trzy duże – jak na ten rejon świata – państwa można wygrywać przeciwko sobie jest niemal wymarzoną sytuacją dla mocarstw. Wszak dla Ameryki jest to wymarzony sposób sondowania determinacji Rosji, bez zbytniego ryzyka wywołania konfliktu na wielką skalę; dla Rosji zaś „mała zwycięska wojenka” na Kaukazie to idealny sposób na odwrócenie uwagi własnych obywateli od problemów dnia codziennego. Problemów, które w ogarniętej kryzysem Rosji będą narastać wręcz lawinowo. Wszystko wskazuje więc na to, że Kaukaz jeszcze nie raz powróci na czołówki programów informacyjnych.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.