Dominika Jędrzejczyk: Oscary polityczne
Cóż może być politycznego w corocznym rozdaniu nagród Akademii? Pozornie – zupełnie nic, to przecież wydarzenie o charakterze kulturalnym czy prestiżowym. Z roku na rok decyzje o tym, kogo uhonorować statuetką stają się coraz bardziej przewidywalne. Akademia kieruje się bowiem aktualnie dominującymi nastrojami społeczno-politycznymi.
Z tarczą lub na tarczy
Polską publiczność najbardziej rozczarować mogło nieprzyznanie Oscara filmowi Agnieszki Holland „W ciemności”. Na medialnych targach mówiło się nawet o tym, że ma on szansę na nagrodę ze względu na popularność tematu Holocaustu wśród członków Akademii – na poparcie tej tezy przytaczano sukcesy „Pianisty” i „Listy Schindlera”. Problem tkwi jednak w tym, że od wielu już lat widać, jak zmienia się gust nagradzających – nie interesują ich już „historyczne resentymenty”, ale raczej aktualne zmiany socjopolityczne. Historia, czy tęsknota za przeszłością, jeśli się pojawiają, to raczej jako tło dla katastrof czy metamorfoz indywidualnych. Właśnie dlatego nie powinien dziwić Oscar dla irańskiego „Rozstania” Asghara Farhadiego. Akurat temu dziełu nie można odmówić artystycznego kunsztu, chociaż na korzyść reżysera przemawiał jeszcze jeden czynnik – polityka. Twórcy filmu zostali bardzo mocno skrytykowani w swoim rodzimym kraju – samego „Rozstania” nie wolno tam wyświetlać w kinach, a nad Farhadim ciąży groźba kary za negatywne pokazywanie reżimu na zewnątrz. Gdy się weźmie pod uwagę aktualny kontekst relacji USA-Iran, decyzja Akademii nabiera dodatkowego sensu, choć nie można powiedzieć, by powody polityczne były jedynymi, dla których statuetka powędrowała do irańskich filmowców.
Można by powiedzieć, że wśród nominowanych filmów było wiele takich, które traktowały o przeszłości. To prawda, jednak większość z nich traktowała ją raczej jako zuniwersalizowaną przestrzeń dla rozważań o naturze ludzkiej. Weźmy, na przykład, „Żelazną damę”, za którą Meryl Streep została uhonorowana trzecim już Oscarem w swojej aktorskiej karierze. Wbrew pozorom, nie jest to film o polityce Margaret Thatcher, a raczej historia starzenia się wielkiej jednostki, lidera, który zostaje odarty ze swej legendy w obliczu samotności i choroby. O współczesnej polityce, jej skorumpowaniu i bezpardonowości, traktują natomiast nominowane za scenariusz adaptowany „Idy marcowe”, które jednak z ceremonii wręczenia Oscarów wyszły bez statuetki.
Dawnych filmów czar
Faktem jest jednak to, że w dobie kryzysu ekonomicznego społeczeństwo amerykańskie poszukuje pocieszenia w przeszłości. Widać to także w decyzjach Akademii, która aż pięcioma statuetkami nagrodziła „Artystę” – film o osobistym kryzysie wielkiego aktora kina niemego, który nie potrafi znaleźć swojego głosu w dobie kina udźwiękowionego (i który, notabene, traci cały majątek w wyniku wielkiego kryzysu na giełdzie). W podobnym nastroju utrzymany jest „Hugo i jego wynalazek” Martina Scorsese, opowiadający o bezdomnym chłopcu z Paryża, który poszukuje tożsamości swojej i swojego ojca. Jak widać, oba te filmy przedstawiają nie tylko tęsknotę za klimatem przeszłości, ale także doskonale odzwierciedlają sentymentalne dążenie do odzyskania utraconej młodości, czy wreszcie pogoń za lepszym życiem. Wydawać by się mogło, że amerykańskiemu społeczeństwu udziela się pewien dekadencki nastrój schyłkowości epoki, w której żyje, starając się przy tym odnaleźć nutę pocieszenia w przeszłości (taki „zwrot ku przeszłości” jest przy tym charakterystyczny dla wszystkich kryzysowych momentów w kulturze i polityce). Tę samą nutę melancholii oddaje inny nominowany film – „Spadkobiercy” (nagroda za scenariusz adaptowany) z niedocenionym tym razem George’em Clooneyem (przegrał w rywalizacji z odtwórcą głównej roli w „Artyście” – Jean’em Dujardinem). Film o mężczyźnie, który w wyniku ciężkiej choroby swojej żony, zostaje postawiony w nowej dla siebie roli opiekuna dla dwóch córek i zarządcy zubożałego majątku rodzinnego ma podsumowywać kondycję współczesnego człowieka, jego obawy i marzenia, choć trudno przyznać, by reżyserowi udało się uchwycić uniwersalizm sytuacji, w jakiej postawiony został Matt (Clooney).
Co za rok?
Prawdopodobnie nie będzie niespodzianek i za rok również decyzje Akademii będą pozostawały w związku z nastrojami społecznymi. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to największe szanse na sukces będzie miał obraz o bezrobotnym młodym człowieku, który, utraciwszy narzeczoną na rzecz syna miejscowej socjety, włącza się do ruchu Occupy Wall Street, w ramach którego odnajduje nie tylko miłość i sens swojego życia, ale także zderza się z hipokryzją amerykańskiego establishmentu i polityki w ogóle. Niestety, takiego filmu chyba nie da się zrealizować w Polsce, więc na kolejną nominację przyjdzie nam trochę poczekać.