Filip Topolewski: Dlaczego 228 gniewnych ludzi odrzuciło plan pomocowy
Zadajmy sobie pytanie; czy w czasach niepewności, bankrutujących banków i zbliżającej się recesji gospodarczej chcielibyśmy zainwestować 4,5 tys. złotych (2,3 tys. dolarów) w kupno "toksycznych" papierów wartościowych od bankrutujących bankierów?
Głosami dwustu dwudziestu ośmiu kongresmanów przepadł plan amerykańskiego sekretarza skarbu Hanka Paulsona. Reakcją giełd była panika. Straty na światowych rynkach sięgają zenitu. W ciągu zaledwie kilku godzin główne amerykańskie indeksy straciły najwięcej od wielu lat, a Dow Jones spadł jednorazowo najwięcej w całej swojej historii. Z rynku wyparowało ponad bilion dolarów. Znacznie więcej niż miał wynieść odrzucony plan pomocowy. Nie ma chyba dziś bardziej znienawidzonych osób przez inwestorów giełdowych niż garstka republikańskich kongresmanów.
Bezpośrednie skutki odrzucenia pomocy są zatrważające, jednak nim całe zło świata zrzucimy na barki dwustu dwudziestu ośmiu polityków przyjrzyjmy się powodom odrzucenia planu. A są one poważne.
Po pierwsze Paulson był niewiarygodny. Sekretarz skarbu ostatnimi miesiącami wykazał się karygodnym brakiem konsekwencji i skuteczności działania. Wszyscy pamiętamy zapewnienia Paulsona o konieczności znacjonalizowania spółek rynku nieruchomości Fannie Mae i Freddie Mac. Według sekretarza stanu nacjonalizacja obu firm miała powstrzymać kryzys i ustabilizować rynki finansowe. Nie pomogła i nie ustabilizowała.
Następnie przyszedł czas na bank inwestycyjny Lehman Brothers, któremu Paulson odmówił publicznych pieniędzy pozwalając na jego upadek. Jednak zaledwie kilka dni później nie miał wątpliwości by ratować towarzystwo ubezpieczeniowe AIG. Wreszcie, po kolejnej zmianie stanowiska Paulson zdecydował, że w zasadzie podatnicy powinni wykupić wszystkie złe długi od wszystkich banków.
Działania sekretarza skarbu sprawiały wrażenie strzelania na oślep z coraz większych armat. W żaden sposób nie poprawiało to wiarygodności Paulsona, zwłaszcza w kwestii oszczędnego i skutecznego wykorzystania pieniędzy podatników. Warto też pamiętać, że sam Paulson nim wszedł do rządu był prezesem Goldman Sachs, jednego z banków inwestycyjnych, w którym pracował od 1974 r. Pozostańmy przy stwierdzeniu, że nie poprawiało to jego pozycji negocjacyjnej, gdy zaproponował plan przekazujący olbrzymie pieniądze podatników na ratowanie swoich niegdysiejszych kolegów z Wall Street.
Jednak fatalne działania i wizerunek Paulsona to nie wszystko. Plan obalili głównie republikanie, członkowie partii niosącej na swych sztandarach zasady wolnego rynku. Dostrzegali oni, że interwencjonizm państwowy na tak wielką skalę stanowiłby historyczny i niebezpieczny precedens. Być może otwarto by furtkę, ba całą bramę, do dalszych interwencji kolejnych prezydentów w amerykańską gospodarkę. Siedemset miliard dolarów to bardzo dużo pieniędzy. Wystarczyłoby na nacjonalizację wszystkich przedsiębiorstw notowanych na warszawskiej giełdzie i jeszcze sporo by nam zostało. Trudno byłoby po takiej operacji z przekonaniem twierdzić, że Stany Zjednoczone są wciąż państwem wolnorynkowym. Pakiet pomocowy był po prostu nie do pogodzenia z przekonaniami, wiedza i doświadczeniem szerokiej grupy kongresmanów.
Co więcej plan nie zapewniał poczucia elementarnej sprawiedliwości. Dlaczego wykupywać długi od banków a pozwalać na licytację domów amerykańskich rodzin, które nie są w stanie spłacać hipotek? Dlaczego ratujemy posadę bankiera i w tym samym czasie wyrzucamy z domów całe rodziny? Takie pytania nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Trudno tu przekonywać o wyższej konieczności.
Zresztą, nawet gdyby 228 kongresmanów przekonały argumenty Paulsona pozostają jeszcze ich wyborcy. A ci pozostali nie przekonani. Większość Amerykanów odrzucała plan pomocowy. Jak grzyby po deszczu wyrosły listy protestacyjne, w tym list 166 ekonomistów nawołujący do odrzucenia planu, strony internetowe, happeningi i demonstracje. Jeżeli kongresmani, zwłaszcza z partii republikańskiej, liczyli na powtórny wybór nie mieli innego wyboru jak głosować przeciw. Być może zbyt mało czasu i wysiłku Paulson poświęcił na przekonywanie opinii publicznej. Reguły gry są takie same dla wszystkich ustaw. Bez poparcia społecznego trudno je przeprowadzić. Zwłaszcza na miesiąc przed wyborami prezydenckimi.
Na koniec najważniejsze – nikt nie gwarantował, że ten plan na pewno zadziała. Poprzednie zapewnienia Fed i administracji przy okazji nacjonalizacji Fannie i Freddie okazały się bez pokrycia. A co jeżeli zabraknie kilkudziesięciu miliardów dolarów? Nie było wiarygodnej odpowiedzi na to podstawowe pytanie.
To całkiem sporo poważnych wątpliwości jak na gigantyczną, bezprecedensową, interwencję rządu za pieniądze podatników.
Zadajmy sobie pytanie; czy w czasach niepewności, bankrutujących banków i zbliżającej się recesji gospodarczej chcielibyśmy zainwestować 4,5 tys. złotych (2,3 tys. dolarów) w kupno "toksycznych" papierów wartościowych od bankrutujących bankierów? A czy chcielibyśmy by za nasze pieniądze zrobił to za nas poseł? Jeżeli nie przejawiamy takiej skłonności do ryzyka, nie mamy akurat kilku tysięcy na przekazanie bankrutującym firmom ani nie ufamy nadmiernie zdolnością polityków do zarządzania naszymi pieniędzmi to nie dziwmy się decyzji dwustu dwudziestu ośmiu kongresmanów. Bo tyle właśnie miał kosztować każdego Amerykanina plan Paulsona.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyzszy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora