Grzegorz Mazurczak: Nobel i mieszane odczucia
Uzasadniając swoją decyzję, Norweski Komitet Noblowski chyba trochę przesadnie określił zasługi Obamy, jako „nadzwyczajne wysiłki na rzecz wzmocnienia międzynarodowej dyplomacji i współpracy między narodami”.
Doceniono też jego pozytywny stosunek do świata muzułmańskiego oraz próby ograniczania rozprzestrzeniania broni jądrowej. Nie zauważono jednak, że człowiek stojący na czele mocarstwa ma już wpisane w zakres swoich obowiązków pewne zachowania, które świadczą o jego odpowiedzialności i politycznym formacie.
Obama objął swój urząd mniej niż dwa tygodnie przed 1 lutym, czyli terminem zgłaszania ewentualnych nominacji do nagrody i jakby z rozpędu osiągnął coś, na co nie do końca zasłużył. Dlatego wybór ten, jakby go nie oceniać i doceniać, jest tak mało zrozumiały.
Wprawdzie nazwisko Obamy było wymienione na noblowskiej giełdzie, ale większość obserwatorów słusznie uważała, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by to on został wyróżniony. Bowiem tak na prawdę, dopiero w przyszłości Obama będzie miał szansę pokazać światu swoje prawdziwe intencje i zdolności polityczne.
Komitet docenił też szeroko pojętą dyplomację Obamy, opierającą się na wyjątkowo odkrywczej koncepcji, iż ci, którzy mają prowadzić świat muszą to robić w oparciu o wartości i postawy podzielane przez większość ludzkości. Komitet stwierdził też, że bliska jest mu prezydencka wizja świata bez broni jądrowej.
Obama, zdaniem komitetu, stworzył zupełnie nowy klimat w polityce międzynarodowej a w dyplomacji odzyskał centralną pozycję, kładąc nacisk na współpracę z ONZ i innymi instytucjami międzynarodowymi.
Te proste a nawet banalne tłumaczenia domniemanych zasług Obamy są jednak powodem frustracji a nawet niesmaku. Wybór Obamy zdewaluował tegoroczną nagrodę a jemu samemu odebrał szansę na udowodnienie światu swojej prawdziwej wartości, jako pierwszoplanowego polityka i wizjonera.
Wydaje się że przesada i banał zabiły prawdziwego ducha tej nagrody oraz wypaczyły intencje fundatora. Przyznawanie Nagrody Nobla przed ewentualnymi, mogącymi nastąpić w przyszłości dokonaniami, zamiast po, jest bowiem zwykłą demoralizacją polityka i świadczy o uwikłaniu komitetu w gry, które z obiektywizmem i pokojem nie mają nic wspólnego.
Amerykańscy prezydenci, w przeszłości, byli już honorowani tą nagrodą. Theodore Roosevelt otrzymał ją w 1906 a Woodrow Wilson w 1919 roku. W czasach nam bliższych, w 2002 r. uhonorowano nią byłego już prezydenta Jimiego Cartera a były Vice Prezydent Al Gore, otrzymał ją w 2007 r., wspólnie z agendą ONZ.
Jednak powyżsi politycy, zostali nagrodzeni po pewnym czasie, po konkretnych dokonaniach, po mniej lub bardziej pochlebnych ocenach i podjętych decyzjach. Nagroda Obamy jest tylko uhonorowaniem jego dobrych intencji i przyszłych działań, niczym więcej.
Według woli Alfreda Nobla z 1895r. nagroda pokojowa powinna iść w ręce osoby, która ma duże zasługi na polu umacniania braterstwa między narodami, ograniczenia liczebności lub likwidacji stałych armii oraz ma na swoim koncie niebanalny wkład w działania pokojowe na świecie.
Jednak z czasem, Komisja Noblowska zdecydowała się na dużo szerszą interpretację wytycznych Nobla, poszerzając prawo do nagrody pokojowej o tematy związane ze zwalczaniem ubóstwa, chorób i zmian klimatycznych, na czym skorzystał 2 lata temu Al. Gore.
W przeciwieństwie do innych nagród Nobla, które są przyznawane przez szwedzkich decydentów, nagrody pokojowe są przyznawane przez pięciu członków komitetu wybieranego przez norweski parlament.
Wydaje się, że w 2009 roku, członkowie komitetu niezbyt mocno przyłożyli się do swoich obowiązków, idąc na łatwiznę lub ulegając presji tych, którzy na żadne nagrody nie zasługują.