Konrad Pędziwiatr: Czego nie wolno powiedzieć papieżowi
Poniższy tekst ukazał się pierwotnie w portalu ARABIA.pl. Redakcja psz.pl otrzymała go do publikacji na swoich łamach bezpośrednio od autora.
***
W komentarzu redakcyjnym pt. „Co wolno powiedzieć papieżowi” z dnia 16 września 2006 r. nowy naczelny „Rzeczpospolitej” informuje czytelników, że papież miał prawo powiedzieć w Regensburgu na temat islamu to co powiedział, bo mówił prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Nawet jeśli prawda ta jest bolesna, to jako głowa kościoła katolickiego Benedykt XVI ma prawo do jej głoszenia, a muzułmanie powinni się z nią pogodzić, a nie oburzać na słowa papieża – sugeruje Paweł Lisicki.
Problem jednak w tym, iż regensburskie przemyślenia papieża dotyczące islamu z prawdą mają niewiele do czynienia, a tym bardziej z konstruktywną krytyką przemocy usprawiedliwianej religią, czy z naświetlaniem podstawowych różnic pomiędzy chrześcijaństwem i islamem. W swym wykładzie papież dał wyraz nie tylko nieznajomości islamu, ale również braku znajomości podstawowych kanonów dyplomacji, z którymi nie musi się liczyć profesor uniwersytecki, ale o których nigdy nie wolno zapominać przywódcy największej wspólnoty religijnej na świecie.
Wbrew temu co pisze w swoim komentarzu Paweł Lisicki i co mówił w Regensburgu papież cytując XIV-wiecznego cesarza bizantyjskiego, dżihad to nie nakaz szerzenia religii za pomocą miecza, ale koncepcja o wiele bardziej złożona. Muzułmanie są oburzeni słowami papieża przede wszystkim dlatego, iż dla zdecydowanej większości z nich dżihad oznacza nie siłową konwersję innych na swoją wiarę, ale przede wszystkim walkę ze swoimi słabościami, poskromienie swoich żądz i własnego egoizmu oraz zmaganie się z innymi ludzkimi przywarami. Celem tej wewnętrznej walki jest życie zgodne z zasadami i wartościami islamu, życie dobrego muzułmanina/muzułmanki. Ten typ dżihadu, zwany także „większym”, choć bardziej powszechny, rzadko kiedy trafia na pierwsze strony gazet, gdyż każdy muzułmanin toczy swą walkę osobiście z dala od fleszy aparatów fotograficznych.
Papież mówiąc o związkach pomiędzy islamem i przemocą miał na myśli koncepcje dżihadu mniejszego, często określanego także mianem dżihadu obronnego, oznaczającego walkę zbrojną z tymi, którzy atakują islam. Taką walkę w obronie własnej religii wolno muzułmanom toczyć jedynie uwzględniając takie zasady jak proporcjonalność przemocy, użycie tylko niezbędnych środków do odparcia przeciwnika, niekrzywdzenie niazangażowanych w walkę cywilów oraz wypowiedzenie wojny przez przywódcę religijnego (w przypadku sunnitów – kalifa, a szyitów – imama). Inną kwestią jest to, iż koncepcja ta jest często wykorzystywana przez radykalne ugrupowania muzułmańskie do legitymizacji aktów przemocy, które w żaden sposób nie można zakwalifikować jako „walki w obronie własnej wiary”. W tym wypadku należy w sposób niezwykle krytyczny potępiać nadużywanie koncepcji dżihadu, co zresztą zdecydowana większość muzułmańskich przywódców nieustannie czyni, lecz nie potępiać całej koncepcji, ani tym bardziej religii. Na marginesie warto przypomnieć, iż islam, wbrew lansowanej w naszym kraju wizji historii, w wielu miejscach na świecie rozprzestrzeniał się nie dzięki argumentowi siły, ale dzięki sile argumentów oraz więzom handlowym, a chrześcijaństwo nie wszędzie zapanowało dzięki misjonarzom z gałązką oliwną w dłoni.
Jedną z rzeczy których nie wolno czynić papieżowi, to w sposób nieudolny krytykować innych religii. Jeśli papież rzeczywiście chce podjąć się konstruktywnej krytyki nadużywania religii do usprawiedliwiania aktów przemocy, to musi skupić się nie tylko przypadkach przemocy legitymizowanych religijnie spoza własnej owczarni, ale również na własnej wspólnocie. Fundamentalizm religijny, jak dowiódł chociażby kierowany przez Scotta Appelby w latach 1992-1995 zespół badawczy, nie jest tylko przypadłością islamu, ale wszystkich innych religii z chrześcijaństwem i judaizmem włącznie. Jak słusznie wskazują muzułmańscy intelektualiści, shoah – największe ludobójstwo w historii ludzkości – miało miejsce nie w świecie muzułmańskim, ale w krajach chrześcijańskich. Podczas swej wizyty w Auschwitz papież obarczył odpowiedzialnością za okrucieństwa nazizmu „grupę zbrodniarzy”, która „stosując terror i zastraszenie posłużyła się narodem niemieckim jako narzędziem swojej żądzy zniszczenia i panowania”. Nie odniósł się natomiast do popularnej szczególnie wśród środowisk żydowskich opinii, iż mord dokonany na Żydach był skutkiem żywego wśród chrześcijan antysemityzmu.
Benedykt XVI nie musi być światowym orędownikiem dialogu międzyreligijnego, nie wolno mu jednak niszczyć budowanych przez dziesięciolecia pomostów pomiędzy muzułmanami i chrześcijanami. Te pomosty powstały nie tylko poprzez ignorowanie wzajemnych różnic i poklepywanie się przywódców religijnych po ramieniu, jak sugeruje pan Lisicki, ale poprzez uznanie pluralizmu religijnego za aksjomat. Ta teologiczna rewolucja kopernikańska dokonała się w kościele katolickim w 1965 roku, gdy ogłoszona została deklaracja "Nostra Aetate" uznająca możliwość traktowania innych religii jako równouprawnionych dróg do Boga. Nad wdrażaniem „rewolucyjnej idei” tej deklaracji pracowała gorliwie przez ponad 40 lat specjalna Rada Papieska do spraw Dialogu Międzyreligijnego. Po ogłoszeniu przez Watykan w 2000 roku deklaracji "Dominus Iesus" autorstwa ówczesnego kardynała Ratzingera, negującej pluralizm religijny, prace owej Rady straciły na rozmachu, a prowadzony przez Stolicę Apostolską dialog ekumeniczny i międzyreligijny został w praktyce zamrożony.
Dobrym przykładem braku zainteresowania Watykanu w ogrywaniu znaczącej roli w dzisiejszym dialogu międzyreligijnym było wysłanie na światowe zgromadzenie przywódców religijnych w ostatnich dniach sierpnia w japońskim Kyoto starego kazania wygłoszonego przez papieża w styczniu tego roku z okazji Światowego Dnia Pokoju. W 1994 roku Stolica Apostolska była gospodarzem Światowej Konferencji Religii dla Pokoju (ang. World Conference of Religions for Peace), a Jan Paweł II był jednym z prelegentów. W 2006 roku Benedykt XVI i kuria apostolska nie byli w stanie wysłać do Japonii nawet krótkiego listu, w którym papież zwracałby się bezpośrednio do ponad dwóch tysięcy liderów religijnych z całego świata, jak uczynił to chociażby Sekretarz Generalny ONZ Kofi Annan.
„Najwyższa pora, by ludzie Zachodu, niezależnie od tego, czy są wierzący, nauczyli się bronić swojej tradycji religijnej” – puentuje swoją obronę papieża Paweł Lisicki. Jeśli ludzie Zachodu mieliby bronić swojej wiary atakując inne religie, to z pewnością w szybkim tempie doszłoby do odrodzenia tożsamości chrześcijańskiej. Nic bowiem tak dobrze nie wzmacnia definicji samego siebie jak klarowny obraz „innego”, bez względu na to czy jest on zbudowany na obiektywnych czy subiektywnych przesłankach. Mam jednak cichą nadzieję, iż ludzie Zachodu, na których powołuje się redaktor Lisicki, lepiej znają islam, który z przeszło 14 milionami wiernych żyjących tylko w krajach Europy Zachodniej jest również religią Zachodu, i nie będą próbowali budować wizerunku religii swych kolegów z pracy, sąsiadów, przyjaciół czy współobywateli w oparciu o obrazy medialne i religijne uprzedzenia średniowiecznych władców bizantyjskich.
PS. Wycinek z niniejszego artykułu ukazał się w dziale publicystycznym Rzeczpospolitej z dnia 19.09.2006.
***
Konrad Pędziwiatr, autor książki "Od islamu imigrantów do islamu obywateli: muzułmanie w krajach Europy Zachodniej", „Nomos” Zakład Wydawniczy, Kraków 2005. Jest redaktorem portalu internetowego ARABIA.pl.