Łukasz Kobeszko: Niepodległość nie za wszelką cenę
"Izrael chce pokoju z państwem palestyńskim, ale Palestyńczycy chcą państwa bez pokoju" - ocenił Beniamin Netanjahu w rozmowie z dziennikiem "Jerusalem Post" po powrocie z wrześniowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Trudno wyobrazić sobie bardziej szczere wyłożenie racji Izraelczyków w dyskusji na temat uznania przez ONZ niepodległej Palestyny.
Wywiad, który premier Netanjahu udzielił jerozolimskiej prasie, a także jego wystąpienie na sesji plenarnej Zgromadzenia Ogólnego ONZ 23 września br. stanowią zasadniczy klucz do zrozumienia izraelskiego punktu widzenia na dalszy rozwój dialogu z Palestyńczykami. Przy pełnej akceptacji propozycji płynącej ze strony tzw. Kwartetu Bliskowschodniego (przedstawicieli USA, UE, ONZ i Rosji), zakładającego szybkie wznowienie bezpośrednich negocjacji izraelsko-palestyńskich i ich zakończenia w ciągu najbliższego roku, Jerozolima zdecydowanie domaga się, aby ewentualna niepodległość Palestyny opierała się na pełnym uznaniu Izraela i pomyślnym przebiegu dwustronnych rokowań pokojowych. Zasadniczym problemem procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie pozostaje tymczasem brak jednoznacznej deklaracji na temat przyszłych relacji z Izraelem ze strony podzielonego kierownictwa palestyńskiego. Brak takich deklaracji, a w szczególności niejasności co do respektowania izraelskiego dziedzictwa historycznego i kulturowego w Ziemi Świętej oraz żywotnych interesów bezpieczeństwa tego skrawka zachodniej cywilizacji w radykalizującym się otoczeniu regionalnym, stanowią największe wyzwanie dla przyszłości stosunków izraelsko-arabskich.
Niełaskawa ONZ
Porządek obrad tegorocznej sesji plenarnej Zgromadzenia Ogólnego ONZ na nowojorskiej East River sprawił, że premier Netanjahu wygłosił swoje przemówienie już po wystąpieniu prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, który 25 września przekazał Sekretarzowi Generalnemu ONZ Ban Ki-Moonowi wniosek o uznanie niepodległej Palestyny. Szef izraelskiego rządu miał więc znakomitą okazję, aby przypomnieć, że na przestrzeni wielu dziesiątek lat system Narodów Zjednoczonych wykazywał się, używając możliwie delikatnego sformułowania, brakiem obiektywizmu wobec polityki pierwszego niepodległego i demokratycznego państwa żydowskiego egzystującego w bardzo trudnych warunkach geopolitycznych.
Już na samym początku swojego wystąpienia Netanjahu zwrócił uwagę, że 21 spośród 27 uchwalonych do tej pory rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ dotyczyło potępienia różnych aspektów działań politycznych państwa izraelskiego. Co więcej, w ostatniej dekadzie różnorakie agendy ONZ przyjęły ponad 200 pomniejszych uchwał krytykujących Izrael, co stanowi znaczny procent całego dorobku legislacyjnego Narodów Zjednoczonych. Bardzo interesującym paradoksem towarzyszącym całej tej sytuacji był fakt, że duża część tych rezolucji była podejmowana w czasie, gdy Komisją Praw Człowieka ONZ kierowała Libia Muammara al- Kaddafiego, a rządzony przez Saddama Husajna Irak przewodził Komisji Rozbrojenia. Trudno też nie wspomnieć w tym kontekście o słynnej rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 3379, uchwaloną w 1975 roku dzięki aktywności dyplomatycznej ZSRR i krajów arabskich, określającą syjonizm jako formę ideologii rasistowskiej (notabene odwołaną inną rezolucją tego gremium już po zakończeniu zimnej wojny). Netanjahu przyznał w swoim wystąpieniu, że podobny stan rzeczy nie jest tylko pieśnią przeszłości - w bieżącej, rotacyjnej kadencji, Radzie Bezpieczeństwa ONZ przewodzi Liban, którego rząd jest w znacznej części kontrolowany przez terrorystyczną organizację Hezbollah.
Przywódca Izraela mając świadomość trudnego audytorium, przed którym dane mu było przemawiać, podzielił się wspomnieniem z odległego 1984 roku, gdy został mianowany ambasadorem przy ONZ. Wkrótce po złożeniu akredytacji złożył on wizytę wielkiemu autorytetowi wśród amerykańskich Żydów, rabinowi Lubavichowi. Duchowny zwrócił wówczas uwagę, że dla większości Izraelczyków ONZ jest miejscem pełnym kłamstw i demonizującym wizerunek ich państwa na arenie międzynarodowej. Pomimo tej negatywnej oceny, rabin zachęcił jednak późniejszego premiera do twardego reprezentowania interesów swego kraju w nowojorskim gremium słowami: "Nawet w najciemniejszym miejscu blask pojedynczej świecy może być dobrze widoczny i z daleka". Pomimo upływu niemal trzech dekad, Netanjahu nie zawahał się ponownie przeciwstawić się nieprzyjaznej jego państwu oenzetowskiemu zgromadzeniu, sarkastycznie zwracając uwagę, że większość zebrana w nowojorskiej sali posiedzeń Narodów Zjednoczonych może uchwalić dowolną rezolucję, włączając w to zadekretowanie "wschodu słońca na zachodzie".
"W identyczny sposób ta większość może zadecydować, że Ściana Płaczu, najświętsze miejsce judaizmu, stanowi tzw. okupowane terytorium Palestyny" - przyznał izraelski premier.
Spojrzenie globalne
Beniamin Netanjahu zwrócił w swoim wystąpieniu w ONZ uwagę na okoliczność z zaskakującą częstotliwością pomijaną w analizach wielu analityków międzynarodowych oraz licznych sympatyków niepodległej Palestyny na całym świecie. Jest nią fakt, że konflikt izraelsko-palestyński nie powinien być postrzegany w oderwaniu od nowego porządku globalnego, który rozpoczął się przed dekadą atakiem na miasto będące siedzibą Narodów Zjednoczonych. Starcie Izraelczyków i świata arabskiego stanowi bowiem jedną z odsłon zagrożenia, jakie grozi współczesnemu światu ze strony radykalnego islamu. Nowy Jork, Madryt, Londyn, Bagdad, Bombaj, Jerozolima i Tel Awiw stanowią groźne memento przestrzegające cywilizację Zachodu przed pochopnymi, jednostronnymi rozwiązaniami problemów jednego z najbardziej zapalnych regionów globu. Tym bardziej dotyczy to rozwiązań, które nie brałyby pod uwagę realnego istnienia od ponad 60 lat niepodległego i demokratycznego państwa izraelskiego. Premier i władze Izraela są też wyraźnie świadome, iż szczególnie w obliczu arabskiej wiosny ludów, twardej postawy Iranu rozwijającego swój program nuklearny oraz radykalizującej się ostatnimi czasy linii polityki zagranicznej Turcji, krytykującej w ostry sposób Izrael, należy studzić palestyńskie emocje i rozpocząć pełnowartościowy dialog pokojowy prowadzący do pełnego uznania państwa żydowskiego nie tylko przez Organizację Wyzwolenia Palestyny, ale również całe kierownictwo palestyńskie.
Nieprzejednana postawa działaczy Hezbollahu w Libanie, skąd Izrael wycofał swoje siły przed 11 laty oraz Hamasu władającego opuszczoną przez Izraelczyków w 2005 roku Strefą Gazy, negująca w ogóle zasadność utworzenia państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie, czy w końcu szybkie storpedowanie przez liczne zamachy samobójcze na terenie Izraela w latach 1993-2003 procesu pokojowego zapoczątkowanego przez porozumienie premiera Icchaka Rabina i Jasera Arafata w Oslo pokazują, że droga izraelskich ustępstw wcale nie stanowi zapory dla radykalizacji działań islamskich w regionie.
Rząd Izraela zwraca również uwagę, że w związku z niejasną przyszłością wielu krajów arabskich przechodzących proces transformacji po masowych rewolucjach, Jerozolima nie może być pewna, czy nowe władze tych krajów, jak na przykład Egiptu, nie będą dążyć do zerwania unormowanych z tak wielkim trudem relacji z Izraelem. Nie da się też ukryć, że nieustanne groźby liderów irańskich, zapowiadające "rychły koniec nieludzkiego reżimu syjonistycznego" sprawiają wśród wielu Izraelczyków obawy, barwnie scharakteryzowane przez premiera Netanjahu ostrzeżeniem, że "arabska wiosna ludów może bardzo szybko zamienić się w irańską zimę nuklearną".
Względy bezpieczeństwa
W obecnej sytuacji regionalnej, Izrael stara się więc mocno przestrzegać przez słabością podzielonych palestyńskich sił politycznych, mogących łatwo stać się pionkiem w grze większych graczy, w szczególności Iranu oraz Syrii. "Prezydent Abbas powiedział z podium ONZ, że Palestyńczycy są uzbrojeni tylko w swoje nadzieje i marzenia. Tak, nadzieje i marzenia, ale także 10 tys. pocisków i rakiet typu "Grad" dostarczonych przez Iran, nie licząc oczywiście broni, która po wydarzeniach w Egipcie i Libii trafiła do Strefy Gazy. Czy można się więc dziwić, że obywatele mojego kraju pytają, co zrobić, aby ochronić się przed niebezpieczeństwem zagrażającym nam z drugiej strony Zachodniego Brzegu Jordanu?" - tłumaczył przedstawicielom Narodów Zjednoczonych izraelski szef rządu. Wyjaśnienia te wydają się tym bardziej racjonalne, że bez leżącego na Zachodnim Brzegu Jordanu Dystryktu Judei i Samarii, biblijnej kolebki narodu żydowskiego, obszaru zajętego przez Izrael podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku i znajdującego się obecnie w granicach administracyjnych Autonomii Palestyńskiej, Izrael zajmowałby bardzo mały obszar o szerokości nie większej 20 km. Tłumacząc to niezwykle trudne położenie, Netanjahu posłużył się perspektywą Nowego Jorku kreśląc wizję większej części obszaru Manhattanu, otoczonych przez mieszkających w dzielnicy Brooklyn i New Jersey wrogich sąsiadów, dążących do anihilacji małej enklawy.
Izraelska racja stanu zakłada więc konieczność istnienia szerszej przestrzeni, w której zapewniona byłaby ochrona strategicznych interesów bezpieczeństwa tego kraju. Czy tego chcemy czy nie, mogą ją zapewnić tylko obecność jednostek i baz wojskowych w Dolinie Jordanu. W opinii licznych zachodnich dyplomatów, uchwalona w listopadzie 1967 Rezolucja nr 242 Rady Bezpieczeństwa ONZ nie wezwała Izraela do wycofania się ze wszystkich ziem zajętych w wyniku wojny sześciodniowej. Palestyńczycy nie widzą jednak możliwości dalszego stacjonowania tam sił izraelskich, argumentując, iż stanowiłoby to pogwałcenie ich suwerenności. Izrael odpowiada w tym miejscu, podając przykłady Japonii, Niemiec, Korei Południowej czy Cypru, iż podyktowana żywotnymi interesami bezpieczeństwa obecność sił wojskowych na terenie innego państwa nie zawsze oznacza pogwałcenie jego suwerenności. Dopóki sytuacja w Iranie, Syrii, Libanie oraz Strefie Gazy nie ulegnie zmianie, trudno wymagać od Izraela, odsłonił na potencjalny atak tak newralgiczne punkty swojego terytorium.
Pożądanym rozwiązaniem, na które wskazuje Izrael i jego rząd byłaby całkowita demilitaryzacja przyszłego państwa palestyńskiego i uznanie sąsiada jako państwa narodu żydowskiego.
Pomijane dziedzictwo
Izraelscy liderzy śledząc przemówienie Mahmuda Abbasa w siedzibie ONZ zwrócili też uwagę, że prezydent Autonomii zachowuje się tak, jakby chciał przekreślić wszelkie ślady żydowskiej kultury na ziemiach Palestyny, cofając koło historii o kilkadziesiąt lat wstecz. W jednym z akapitów swego wystąpienia, Abbas użył bowiem sformułowania, iż Izrael "okupuje Palestynę od 63 lat", a główną kością niezgody pomiędzy narodem palestyńskim a izraelskim są żydowskie osiedla, budowane na terenach palestyńskich. "Skoro to, co mówi prezydent Abbas jest prawdą, to znaczyłoby, że ma na myśli takie miejsca jak Tel Awiw, Hajfa, Jaffa czy Ber Szewa" - kontrargumentował w swoim wystąpieniu Netanjahu.
O ile Izrael gwarantuje prawa dla wszystkich mniejszości etnicznych, w tym ponad miliona ludności arabskiej zamieszkującej ten kraj, to liderzy palestyńscy w ogóle pomijają w swoich wypowiedziach przyszłą wizję stosunków narodowościowych w swoim państwie, a szczególnie relacji z ludnością żydowską. Netanjahu zwrócił na Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ uwagę, że obecnie w wielu miastach Autonomii Palestyńskiej, jak na przykład w Ramallah, za sprzedaż ziemi Izraelczykom grożą ostre sankcje, z karą śmierci włącznie. Stan taki doprowadza do obaw, że w przeciwieństwie do Izraela, przyszła niepodległa Palestyna mogłaby być państwem bez mniejszości narodowych. Inną drażniącą sprawą okazuje się też porównanie innych demokratycznych standardów na obydwu obszarach - Autonomia Palestyńska, nie wspominając o Strefie Gazy może tylko marzyć o takiej wolności prasy, mediów i realizacji praw obywatelskich, która ma miejsce w Izraelu.
Wbrew analizom wielu obserwatorów bliskowschodniego konfliktu, na przykład popularnego również w Polsce Bena White`a, autora wydanej w ubiegłym roku pozycji "Apartheid izraelski", premier Izraela odważnie przypomniał, że dzieje Żydów w Palestynie nie rozpoczęły się z chwilą słynnej brytyjskiej Deklaracji Balfoura z 1917 roku, popierającej utworzenie nowoczesnego państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie, ani też po pierwszej wojnie arabsko-izraelskiej w 1948 roku, lecz sięga czasów biblijnych, licząc ponad 4 tysiące lat. Nie uznawana przez wiele państw stolica Izraela, Jerozolima jest częścią izraelskiej tradycji od czasów króla Dawida i Salomona, podobnie zresztą jak kolebka cywilizacji judeochrześcijańskiej Judea i Samaria. Uczciwy proces pokojowy na Bliskim Wschodzie nie może więc przekreślać wielkich rozdziałów historii Ziemi Świętej, naginając ją tylko i wyłącznie do wizji historyków arabskich.
"Często słyszę zarzuty, że Izrael judaizuje Jerozolimę. To tak, jakby oskarżać Amerykę o amerykanizację Waszyngtonu, a Brytyjczyków o anglicyzację Londynu. Jesteśmy Żydami, gdyż wywodzimy z Judei" - ponownie przypomniał międzynarodowemu audytorium Beniamin Netanjahu.
Na rzecz dialogu
Kierownictwo izraelskie przez lata potwierdziło, że jest zainteresowane pokojowym porozumieniem z Palestyńczykami i światem arabskim. Także dzisiaj pozytywnie odpowiada na sugestie wspólnoty międzynarodowej wzywające do wznowienia dialogu. Zasadą jednak każdego rozumnego i możliwego do przyjęcia przez obydwie strony konfliktu jest uwzględnienie szeregu czynników geopolitycznych, społecznych, gospodarczych, religijnych i etycznych. Zapalna sytuacja na Bliskim Wschodzie, wciąż nie zakończona walka z globalnym terroryzmem, daleka od demokratycznych standardów sytuacja wewnętrzna w krajach regionu domaga się jednak rozważnych, wielostronnych działań, których celem będzie wypracowanie długofalowego porozumienia, w którym świat arabski uzna Izrael za trwały i mający prawo do istnienia byt państwowy.
Takim bytem może być też niepodległa Palestyna, jeżeli tylko jej przedstawiciele oraz sojusznicy będą rzeczywiście chcieli pokojowego współistnienia z sąsiednim państwem narodu żydowskiego. Na razie, gdy jeszcze w sierpniu br. bojownicy Hamasu atakowali izraelskie autobusy rejsowe w pobliżu granicy ze Strefą Gazy, a na miasta na południu tego kraju spadają rakiety "Grad", oczekiwanie na uznanie palestyńskiej niepodległości jest zdecydowanie przedwczesne.