Magdalena Górnicka: Obiecanki Edwardsa
Składanie obietnic bez pokrycia jest ryzykowne, zwłaszcza w USA, gdzie kandydaci na prezydenta są rozliczani z każdego swojego słowa. John Edwards chyba o tym zapomniał.
W swoim telewizyjnym spocie kandydat Demokratów, John Edwards, grozi Kongresowi, że jeśli nie uchwali on powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, z bezpłatną służbą zdrowia pożegnają się sami kongresmani.
„Kiedy zostanę prezydentem, powiem ludziom z Kongresu, a także z mojego rządu: cieszę się, że wy i wasze rodziny macie ubezpieczenie zdrowotne. Ale jeśli nie uchwalicie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego do lipca 2009 roku, obiecuję, że jako prezydent użyję całej mojej władzy, żeby zabrać ubezpieczenie i wam. Nie może być tak, że politycy w Waszyngtonie mają ubezpieczenie, podczas gdy ty go nie masz”.
30 – sekundowa reklama na pewno przemówi do 47 milionów Amerykanów, którzy znaleźli się poza systemem ubezpieczeniowym. To spory elektorat.
Jednak prezydent nie ma prawa odebrać ubezpieczenia parlamentarzystom i Edwards na pewno doskonale o tym wie. Żeby spełnić to, co obiecał w reklamówce, musiałby zmienić konstytucję. Nie jest to jednak proces łatwy i szybki i Edwards nie zdążyłby do lipca 2009 roku. Ani do lipca roku następnego.
Otóż poprawkę może zaproponować… Kongres, a następnie, uchwaloną już, ratyfikują władze kolejnych stanów. Trudno jednak przypuszczać, że kongresmani sami odbiorą sobie ubezpieczenie.
Na upartego jest jeszcze druga droga: stanowe legislatury tworzą Zgromadzenie Konstytucyjne, które uchwala poprawkę większością 2/3, a potem czeka na ratyfikowanie przez parlamenty stanowe. Ta procedura nie była jeszcze nigdy zastosowana, co nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę polityczną różnorodność poszczególnych stanów. Łatwiej więc osiągnąć konsensus w Waszyngtonie niż w całym kraju.
Wracając do Edwardsa, podstawowym pytaniem jest jednak co miałoby zostać wpisane w tę hipotetyczną poprawkę. Że kongresmani nie będą mieć ubezpieczenia? Że nikt w USA nie będzie miał ubezpieczenia, a MEDICARE i MEDICAID zostaną zlikwidowane? Że każdy ma płacić za siebie, z prezydentem włącznie?
Program reformy systemu ubezpieczenia społecznego zaproponowany przez Edwardsa do tej pory wydawał się rozsądny: związaną z jego wprowadzeniem 120- miliardową wyrwę w budżecie państwa miałyby pokryć progresywne podatki dla najbogatszych i kary nakładane na pracodawców, którzy wraz z etatem nie oferują zatrudnionym ludziom ubezpieczenia.
Oprócz kija, Edwards daje biznesmenom też marchewkę: ubezpieczenie pracownika ma być tańsze, a procedury szybsze i łatwiejsze.
Dlaczego więc John Edwards nie mówi o tym w telewizyjnych reklamach, tylko składa nierealne obietnice? To prawda: w mediatyzowanej rzeczywistości coraz mniej liczy się przekaz, a coraz ważniejsza staje się jego forma. Nie można jednak przy tym mijać się z prawdą. Wyborcy wybaczyliby Edwardsowi brak konkretów i ogólne deklaracje. Ale świadomego składania obietnic bez pokrycia – już nie.
Kandydat Demokratów wydaje się zapominać, że nie ma być dżinem z lampy ani złotą rybką, tylko prezydentem.