Magdalena Górnicka: Wyborcza ściągawka dla katolików
Amerykański Kongres Biskupów Katolickich ogłosił dokument, w którym zajmuje stanowisko przed wyborami prezydenckimi. Podobne deklaracje publikowane są już od prawie trzydziestu lat, ale w tym roku dokument po raz pierwszy dopuszcza negocjacje tego, co jest dobre, a co złe.
We wstępie „The Challenge of Forming Consciences for Faithful Citizenship” czytamy: „My, biskupi, nie chcemy mówić na kogo albo przeciw komu powinni głosować katolicy. Chcemy tylko pomóc w sformułowaniu politycznych sądów w zgodzie z Bożą prawdą”.
Dokument nie namawia do głosowania na kandydata – katolika. Największe szanse na przeprowadzkę do Białego Domu spośród katolickiej piątki ma republikanin Rudy Giuliani. Jednak zarówno on, jak i katoliccy kandydaci Demokratów (Joe Biden, Christopher Dodd, Dennis Kucinich i Bill Richardson) – są w swych poglądach dalecy od konserwatywnej linii Kościoła Katolickiego.
W mniemaniu Kościoła, odpowiedni kandydat nie pojawia się ani z prawej, ani z lewej strony sceny politycznej. Specyfika systemu partyjnego USA sprawia, że większości głosów nie zdobędzie osoba środka, choć właśnie tego życzyłby sobie Kościół. Z deklaracji kongresu biskupów możemy bowiem wywnioskować, że idealny kandydat powinien być Republikaninem w kwestii moralności i Demokratą jeśli chodzi o politykę społeczną.
Kluczową kwestią poruszoną przez biskupów w ich deklaracji jest aborcja, za którą katolicy opowiedzieć się nie mogą.
„Istnieją czyny niezgodne z miłością do Boga i bliźniego, których nam nigdy nie wolno popełniać, zarówno nam, jako jednostkom, jak i nam, jako społeczeństwu. Te akty bezdyskusyjnego zła muszą zawsze budzić nasz sprzeciw. Najlepszym przykładem jest zabijanie dzieci nienarodzonych, czyli aborcja” czytamy w deklaracji.
Trzy lata temu arcybiskup Raymond Burke oświadczył publicznie, że nie udzieliłby komunii Johnowi Kerry’emu – kandydatowi Demokratów na prezydenta, który z jednej strony obnosił się ze swoją katolickością, a z drugiej – był zwolennikiem aborcji. Teraz ów dostojnik kościelny z St.Louis zapowiedział, że do komunii nie powinien przystępować też Rudy Giuliani, nie podzielający poglądów Kościoła w sprawie ochrony życia poczętego.
„Jako katolicy nie jesteśmy wyborcami jednej sprawy” – czytamy w „…Faithful Citizenship” – „Stanowisko kandydata w jednej sprawie nie może być gwarancją zyskania lub nie naszego głosu”.
Czytając między wierszami tego akapitu, można wysnuć wniosek, że „prawidłowe” tj. zgodne z nauką Kościoła zdanie kandydata na temat problemów imigrantów, wojny w Iraku czy powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, może przesłonić odmienne stanowisko w niewygodnej kwestii – np. aborcji. Otwiera to bezprecedensową drogę do negocjacji wartości: między dobrem a złem rozciąga się bowiem długa oś, a granica „dopuszczalności” jest względna - i do uzgodnienia.
Elastyczne stanowisko Kościoła jest z jednej strony wymogiem czasów, w których postępowanie według wskazówek zamkniętego w Watykanie papieża, w oderwaniu od miejscowych realiów, wydaje się niemożliwe. Poza tym amerykańscy biskupi łagodząc swój konserwatywny kurs, chcą zamanifestować opinii publicznej, niechętnej „nadprezydentowi z Rzymu”, swoją niezależność i otwartość na dialog.
Nieprzejednane stanowisko Kościołowi po prostu się nie opłaca – mógłby przez to stracić wszelki wpływ na politykę – a przecież wydał „…Faithful Citizenship” po to, aby go utrzymać. Mając do wyboru „drogę, prawdę i życie”, pragmatyczni Amerykanie wybierają bowiem to ostatnie. Często kosztem dwóch pozostałych.
Pełny tekst deklaracji biskupów amerykańskich można znaleźć pod adresem:
http://www.usccb.org/bishops/index.shtml