09 październik 2009
Pokojowa Nagroda Nobla przypadała do tej pory postaciom historycznym, których wkład w dziedzinie stosunków międzynarodowych można było ocenić z określonego dystansu i perspektywy. Powszechne zaskoczenie wywarło zatem przyznanie jej tegorocznej edycji urzędującemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych Barackowi Obamie.
Nagroda, w myśl założeń jej fundatora, przypadać powinna osobom, które przyczyniły się do budowania pokojowych i braterskich relacji między narodami, działając na rzecz redukcji zbrojeń i organizując międzynarodowe konferencje istotne dla budowy opartego na pokoju ładu światowego. Sam Komitet Pokojowej Nagrody Nobla składał się do niedawna z pięciu norweskich parlamentarzystów, a zatem stanowił swoisty organ tamtejszego Stortingu. Obecnie jego członkowie wybierani są przez parlament spośród obecnych i byłych jego członków, przy czym z reguły zachowana jest zasada proporcjonalnego udziału nominatów poszczególnych norweskich sił politycznych. Interesujący jest obecny skład Komitetu. Na jego czele stoi wybrany niedawno na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy socjaldemokrata Thorbjørn Jagland, były premier i minister spraw zagranicznych Norwegii. Znany jest on w swoim kraju ze zdecydowanego poparcia członkostwa w Unii Europejskiej (jest autorem książki „Moje europejskie marzenie"); wystąpił nawet z pomysłem przyznania UE Pokojowej Nagrody Nobla. Aktywnie działa w Międzynarodówce Socjalistycznej, będąc jedną z ważniejszych postaci międzynarodowego ruchu socjaldemokratycznego. Jego zastępczynią w Komitecie jest Kaci Kullmann Five, była liderka norweskich konserwatystów, obecnie związana z tamtejszymi kołami biznesowymi, członkini zarządu koncernu Statoil. W Komitecie zasiadają ponadto Sissel Rønbeck (Partia Pracy), Inger-Marie Yttenhorn (wywodząca się z uznawanej za populistyczną skrajną prawicę Partii Postępu) oraz Ågot Valle (Socjalistyczna Partia Lewicy, niegdyś działaczka ruchu Nie dla UE). Zróżnicowanie poglądów i środowisk w Komitecie jest zatem spore.
Decyzja podjęta przez to gremium na pewno budzi i będzie budzić duże kontrowersje. Łamy gazet zapełnią się od spekulacji o tym, czy lider mocarstwa prowadzącego wojnę w Afganistanie i Iraku, grożącego wybuchem kolejnych konfliktów, np. Iranowi, zasłużył na dołączenie do laureatów prestiżowego odznaczenia. Istotne jest jednak także coś innego - odpowiedź na pytanie o realne konsekwencje podjętej przez Komitet decyzji. Będzie ich co najmniej kilka, w tym najłatwiej dające się przewidzieć:
1) mowa noblowska Baracka Obamy 10 grudnia w Oslo stanie się okazją do ogłoszenia przez prezydenta Stanów Zjednoczonych ważnej deklaracji ideowej; można spodziewać się wystąpienia na temat wartości w polityce międzynarodowej, przy czym zapewne pojawią się różne interpretacje słów prezydenta;
2) prezydent Stanów Zjednoczonych stanie się jednym z politycznych celebrytów pierwszego rzędu, co znacznie ułatwi PR przedsięwzięć międzynarodowych podejmowanych przez USA, ożywiając nieco podupadłą „obamomanię" w krajach UE;
3) krytyka działań Waszyngtonu torpedowana będzie marketingiem autorytetu, przy aplauzie neokonserwatystów, którzy już dziś, jak Robert Kagan, nie odnotowują znaczącej ewolucji polityki zagranicznej Białego Domu, uznając zaszłe po wyborach zmiany za czysto retoryczne i wizerunkowe;
Pokojowy Nobel dla Baracka Obamy to zatem wielki sukces międzynarodowy Stanów Zjednoczonych. Hipermocarstwowa pozycja Waszyngtonu zostanie wydatnie wzmocniona instrumentarium z zakresu soft power, a amerykański „gołąbek pokoju" stanie się jeszcze trudniejszym przeciwnikiem mocarstw - zwolenników ładu wielobiegunowego. Bo w cieniu gołębich skrzydeł nadal szybować będą myśliwce.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.