Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Paweł Zerka: Ekwadorski blef

Paweł Zerka: Ekwadorski blef


21 sierpień 2012
A A A

Czemu akurat prezydent Ekwadoru, Rafael Correa, zaoferował azyl szefowi Wikileaks? Czy Julian Assange faktycznie wyląduje w Ameryce Południowej? I co cała ta historia mówi o regionie latynoskim?

 

To może potrwać...

W ubiegłym tygodniu, po dwóch miesiącach od schronienia się w Ambasadzie Ekwadoru w Londynie, Julian Assange otrzymał azyl tego kraju. Teoretycznie powinno to zapobiec jego ekstradycji: do Szwecji, gdzie czeka go proces o napastowanie seksualne; i do Stanów Zjednoczonych, gdzie mógłby odpowiadać za zdradę tajemnicy państwowej (i za co mogłaby mu grozić nawet kara śmierci). Tylko „teoretycznie”, bowiem cała sprawa budzi wątpliwości z punktu widzenia prawa międzynarodowego.

Assange’owi przyznano azyl dyplomatyczny, a to z miejsca rodzi dwie wątpliwości. Wielka Brytania wcale nie musi uszanować decyzji Ekwadoru, gdyż nie jest stroną żadnej konwencji dotyczącej azylu dyplomatycznego. Azyl tego typu polega na udzieleniu na terytorium innego państwa (w ambasadzie, bazie wojskowej, samolocie lub na okręcie) schronienia osobom ściganym z powodów politycznych. Choć w Ameryce Łacińskiej, trapionej co i rusz zamachami stanu, jest to praktyka upowszechniona i zalegalizowana regionalną konwencją, pozostaje obca większości krajów na świecie i bywa tolerowana tylko w wyjątkowych przypadkach. Skorzystali z niej, między innymi, Erich Honecker, gdy w 1991 schronił się w Ambasadzie Chile w Moskwie, a także prymas Węgier kardynał Mindszenty, który spędził 15 lat (1956-71) w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Budapeszcie.

Ale w tamtych przypadkach nie było wątpliwości co do politycznego prześladowania osób szukających azylu. Co innego Assange, ścigany za zwykłe przestępstwo. Można dyskutować o tym, czy proces, jaki grozi mu w Szwecji, jest inspirowany politycznie czy nie. Można sobie łatwo wyobrazić, przez kogo miałby być wspierany – w końcu szef Wikileaks przysporzył sobie w ostatnich latach wielu potężnych wrogów. Niemniej udowodnić, że padł ofiarą prześladowania politycznego, jest dość trudno, z czego musiał zdać sobie sprawę minister spraw zagranicznych Ekwadoru, przygotowując uzasadnienie dla decyzji o udzieleniu azylu.

Wielka Brytania nie ma obowiązku przyznania Assange’owi „listu żelaznego”, dzięki któremu mógłby przejechać na lotnisko, by polecieć do Ekwadoru. Możliwe, że jego pobyt w Ambasadzie przedłuży się, zwłaszcza gdyby sprawą szefa Wikileaks zdecydował się zająć Trybunał Haski. Po co to wszystko Ekwadorowi? I czy szefowi Wikileaks faktycznie zależy na locie do Ekwadoru?

Sojusz taktyczny

Assange i Correa, choć stanowią egzotyczną parę, mają równie wiele do wygrania w tej rozgrywce. Co więcej, w przypadku każdego z nich krótkoterminowe zyski zdają się przewyższać ewentualne długoterminowe straty.

Prezydentowi Ekwadoru chodzi przede wszystkim o prezydenturę. Correa ma przed sobą wybory prezydenckie (luty-kwiecień 2013), a nic nie skonsoliduje mu bazy wyborczej tak, jak powrót do sprawdzonych haseł nacjonalistycznych i antyimperialnych. Co prawda, i tak przewodzi w sondażach, ale już sam fakt istnienia niezadowolonych w jego lewicowym obozie zdaje się go irytować. Sprawa Assange’a daje mu wyjątkową okazję do tego, by zagłuszyć krajowe debaty aktywnością na arenie międzynarodowej. W blasku, jaki bije od tragicznego bohatera wolności słowa, uwielbianego przez opinię publiczną, może w końcu ocieplić swój nadszarpnięty wizerunek. Co więcej, może zademonstrować się jako obrońca wolności słowa, mimo tego, że w swoim kraju sam bezpardonowo nęka media, które wypowiadają się nie po jego myśli. Jeśli ekwadorskie perypetie Assange'a przeciągną się jeszcze pół roku (co nie jest wykluczone), wówczas zapewne zdominują debatę przedwyborczą.

Ale w grę wchodzi rownież przywództwo w latynoskim bloku antyimperialnym. W sytuacji, gdy coraz bardziej niepewny jest los Hugo Chaveza i braci Castro, Correa ma realne widoki na to, by już niedługo stać się punktem odniesienia dla tych Latynosów, którzy uznają USA za "zło wcielone". Może brakuje mu charyzmy prezydenta Wenezueli czy Fidela, ale już kilka razy zagrał Amerykanom na nosie: parę lat temu wyrzucił z kraju amerykańską bazę wojskową oraz Ambasadora Stanów Zjednoczonych. W sprawie Assange’a już udało mu się odnieść wymierne sukcesy. Uzyskał jednomyślne wsparcie krajów wchodzących w skład Sojuszu Boliwariańskiego (ALBA zrzesza 8 państw, w tym Wenezuelę, Boliwię, Kubę, Nikaraguę i Ekwador), podkreslających „nienaruszalność terytorium ambasady Ekwadoru w Londynie”. Doszło do tego w reakcji na sygnały, że Brytyjczycy mogliby wkroczyć do Ambasady, aby odbić Assange'a.

Podobne wsparcie otrzymał Correa od wszystkich rządów Ameryki Południowej, podczas spotkania ministrów spraw zagranicznych Unii Narodów Południowoamerykańskich (UNASUR). Wreszcie, udało mu się zwołać wokół sprawy Assange’a specjalne spotkanie Organizacji Państw Amerykańskich (obejmującej wszystkie kraje Nowego Świata); odbędzie się ono w najbliższy piątek.

Jednak błędem byłoby sądzić, że Correa nic nie ryzykuje. Jego inicjatywa może mieć dla Ekwadoru realny koszt ekonomiczny. W połowie przyszłego roku wygasają preferencje celne udzielone krajom andyjskim przez Stany Zjednoczone. Kwestia ich przedłużenia jest obecnie przedmiotem debaty w amerykańskim Kongresie. Problem ten dotyczy wyłącznie Ekwadoru, gdyż Boliwia już wcześniej została z systemu preferencji usunięta, zaś Peru i Kolumbia zdążyły w międzyczasie podpisać znacznie korzystniejsze traktaty o wolnym handlu z USA. Jeżeli Correa zanadto zadrze z Amerykanami (a z decyzji o udzieleniu azylu najbardziej niezadowolone są, obok Wielkiej Brytanii, Szwecji i Australii, właśnie Amerykanie), wówczas Ekwador może dotychczasowe preferencje celne stracić na dobre.

A dlaczego Assange związał się akurat z Correą? Jego otoczenie już od dwóch lat było w kontakcie z dyplomacją ekwadorską. Szef Wikileaks, obawiając się zemsty za publikację tajnych danych dyplomatycznych, potrzebował pewnego schronienia na wypadek, gdyby próbowano go postawić przed sądem. Prawdopodobnie wcale nie chodzi o to, aby miał kiedykolwiek polecieć do Ekwadoru. Schronienie w ambasadzie w Londynie ma raczej stanowić kartę przetargową w negocjacjach ze Szwedami. Podobno Assange byłby w stanie zgodzić się na ekstradycję do Szwecji, pod warunkim gwarancji, że nie zostanie przez nią odesłany przed sąd kraju trzeciego (czytaj: Stanów Zjednoczonych).

Ale w dłuższej perspektywie przygoda z kontrowersyjnym prezydentem Ekwadoru może Assange’a wiele kosztować. Już teraz krytykuje się szefa Wikileaks za to, że jest wybiórczy, gdy chodzi o wolność słowa. W wywiadzie telewizyjnym przyznał się, że chciał ocenzurować swoją biografię. Sojusz z Rafaelem Correą, słynącym z cenzorskich tendencji, na pewno nie poprawi mu wizerunku. Wzbudzi natomiast obawy o bezstronność serwisu Wikileaks w sytuacji, gdy Assange ma wobec prezydenta Correi dług wzięczności...

Na Zachodzie bez zmian

Bez względu na to, ile jeszcze potrwa przygoda Assange’a z Ekwadorem a Ekwadoru z Assangem, dotychczasowy jej przebieg mówi już dość wiele o stanie ducha w Ameryce Łacińskiej.

Znamienne jest to, że wszystkie kraje latynoskie wsparły prezydenta Ekwadoru, gdy chodzi o nienaruszalność terytorium ambasady w Londynie. Tacy przywódcy, jak Hugo Chavez czy Fidel Castro, nie przepuścili okazji, by wypomnieć Zachodowi kolonialną przeszłosć. Inni skomentowali tę sprawę w sposób bardziej wyważony. Niemniej nawet przywódcy Chile i Kolumbii, silnie integrujących się z Zachodem i rzadko kiedy odwołujących się do antyjankeskiej retoryki, bez żadnego zawahania poparli Ekwador.

Wielu przywódców przywoływało zasadę suwerenności. Natomiast żaden z nich nie wspominał o tym, że na Assange’u ciąży oskarżenie o napastowanie seksualne. I że w związku z tym nie powinien otrzymać azylu. Tak jakby ta kwestia w ogóle nie grała tutaj roli. Tak jakby oczywiste było, że szef Wikileaks padł ofiarą politycznej nagonki.

Oto prawdziwy paradoks. Kraje latynoskie, mimo licznych prób, od dwóch wieków właśnie dlatego nie są w stanie się zintegrować, gdyż hołdują XIX-wiecznej definicji suwerenności. Udaje im się jednoczyć tylko w doraźnych sytuacjach: gdy ktoś, powołując się na naruszenie właśnie owej suwerenności, znów zamacha antyimperialną flagą...

Tekst pochodzi z bloga: http://notyzbogoty.blogspot.com