Maciej Pietruszewski: Epidemii głupoty nie leczy się czosnkiem
Temat epidemii w ukraińskich mediach tak szybko ucichł, jak się wcześniej nagle pojawił. Nie spadła liczba pociągających nosem pasażerów miejskiej komunikacji, nagle nie ozdrowiały „chorujące masy”, jednak szansa spotkania kogoś w ochronnej masce na twarzy obecnie bliska jest zeru. Ukraińcy przejrzeli, że epidemia nie dotyczyła ich stanu zdrowia, lecz masowej społecznej infekcji głupoty.
Zniekształcenia rzeczywistości pojawiały się nagle. Pewnego ranka, jeszcze przed „epidemią”, na charkowskim bazarze handlarka zachwalała sprzedawany towar: „czosnek – dobry na epidemię”. Wiadomo nie od dziś, że to warzywo o „specyficznym” zapachu cieszy się sławą antidotum na wszelkie choroby. Nie mnie jednak to osądzać, a tym bardziej wątpić w siły przyrody. Wracając do tematu, pierwszy sygnał o nadchodzącym kataklizmie dotarł do mnie od starej babuszki w centrum Charkowa. Tłum przechodniów, który mnie wówczas otaczał, nie wyglądał na zdenerwowanych, a tym bardziej nie przejawiał żadnych objawów paniki, która wkrótce miała tu zagościć. Kilka godzin później, wraz z nagłym wybuchem medialnej wrzawy wokół „kolosalnego wzrostu zachorowań”, ci sami ludzie zaczęli szturmować apteki i przeszukiwać okoliczne bazary w poszukiwaniu wspomnianych już babuszek.
Epidemia głupoty jest chyba jak przeziębienie: „nie leczone trwa tydzień, a leczone 7 dni”. Trudno inaczej wytłumaczyć metamorfozę jaka zaszła w Ukraińcach przez trzy tygodnie kwarantanny. Na początku panikowali, teraz racjonalnie mnie przekonują, że „media i politycy tylko podgrzali sytuację” (z pewnych względów pominąłem siarczyste uwagi wobec tych ostatnich). Spróbujmy zatem poszukać symptomów innej epidemii, która ostatnio nawiedziła Ukrainę – niezwykle zaraźliwego zapalenia ośrodka podejmowania racjonalnych decyzji.
Nie chorujmy w czasie wyborów. Równocześnie ze szturmem Ukraińców na apteki (po sensacyjnych doniesieniach mediów, że leków może zabraknąć) rozpoczął się drugi równoległy atak. Politycy rozpoczęli morderczy bieg do stacji telewizyjnych, każdy z własną receptą i radami dla współobywateli. W ciągu ostatnich trzech tygodni, Ukraińcom nie doradzali wykwalifikowani lekarze, lecz deputowani, ministrowie oraz ich odpowiednicy kilka kadencji wstecz (łącznie z tymi, zajmującymi się np. rolnictwem). Szczytem politycznego „mądrzenia się” było oświadczenie jednego z kandydatów w wyścigu prezydenckim. Przekonywał on, że w rzeczywistości Ukraińcy nie umierają od zapalenia płuc, lecz od „płucnej formy dżumy”. Od polityków oczekuje się rozwagi i mądrości, jednak chyba z umiarem i tej „prawdziwej”. Słowa te nie zostały wypowiedziane gdzieś w odległym państewku w centrum Czarnego Lądu, lecz w środku jednego z największych europejskich krajów. Politycy każdego z państw powinni przyswoić sobie jedną z kluczowych teorii medycyny – „najważniejsze nie szkodzić”, a nie kreować się na wszechwiedzących. Poza tym, od czego mają doradców?
Epidemia głupoty niestety nie zadomowiła się tylko wśród najbardziej na nią narażonych polityków, lecz przeniknęła też na grunt społeczny. W minionym czasie większość Ukraińców odczuła ją na własnej skórze. Kolejki wystraszonych mieszkańców we wszystkich szpitalach, którzy po kichnięciu mentalnie poczuli się obłożnie chorymi, napędzały wzrost statystyk zachorowań, te zaś prowokowały ludzi do jeszcze większej zapobiegliwości i kierowania wszystkich swoich, nawet najmniejszych problemów na ręce lekarzy. Przy okazji Ukraińcy masowo zaczęli się leczyć sami za pomocą wystanych w kolejkach leków, często zupełnie nieskutecznych. Paranoja sięgnęła zenitu.
Opinii publicznej skutecznie umykał jeden fakt – śmiertelność nowej grypy była niższa niż tej określanej jako sezonowa. Każdy zgon jest tragedią, jednak są one – nie tylko w czasach zarazy – codziennością. Na gruncie charkowskim kulminacją paniki było doniesienie o pierwszej śmierci od wirusa świńskiej grypy w mieście. Po kilku dniach, sytuacja zaczęła się uspokajać – znikały maski z twarzy, apteki zaczęły pracować bez presji napierającego tłumu. Dlaczego? Media dopiero po kilku dniach poinformowały, że zmarły lekarz wrócił kilka dni wcześniej z Hiszpanii i tam się zaraził. Do świadomości mas przebiła się informacja, że cała Europa choruje, w końcu panowała „pogoda grypowa”. Informacja ta zadziałała jak kubeł zimnej wody, przemyła oczy, odkaziła rany… rzeczywistość okazała się inna niż ta, którą Ukraińcy sami sobie wyobrazili. Pewnie pomyśleli, że przecież wcale nie jest tak źle.
Epidemia grypy cały czas trwa. Epidemia głupoty minęła. Szczepionki na głupotę niestety póki co nikt nie wymyślił – przydałaby się. „Nigdy więcej” – mówimy na kacu i po przebyciu choroby, tym bardziej tej, którą sami sobie wmówiliśmy. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Pracujmy zatem nad odpornością, nie tylko jedząc czosnek.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.