Mateusz Grzelczyk: Nicolas Sarkozy - nadzieja Francji na lepszą przyszłość
- Mateusz Grzelczyk
22 kwietnia, w I turze wyborów prezydenckich we Francji, żaden z kandydatów nie uzyskuje bezwzględnej większości głosów. Dwa tygodnie później, w II turze, spotykają się kandydat prawicy, Nicolas Sarkozy, oraz kandydatka lewicy, Segolene Royal. Nieznaczną większością głosów prezydentem V Republiki zostaje wybrany Nicolas Sarkozy.
To wymarzony scenariusz Sarkozy’ego, kandydata rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP). Dodajmy, scenariusz bardzo prawdopodobny. Według większości ostatnich sondaży to właśnie on jest faworytem w wyścigu o fotel prezydenta. Sarkozy próbuje przekonać swoich rodaków, że wie jak rozwiązać problemy Francji. Początkowo głównym hasłem jego programu było La rupture, co oznaczać miało „przełom” a nawet „zerwanie”, zerwanie z przeszłością, rzecz jasna. Później zostało ono nieco zmienione i obecnie brzmi La rupture tranquille, czyli „spokojny przełom”. Już samo hasło wskazuje, że program polityczny Sarkozy’ego, nawet jeżeli zapowiada zmiany, to nie jest pozbawiony wewnętrznych sprzeczności.
A następca Jacques’a Chiraca, będzie musiał rozwiązać wiele problemów, jak chociażby przekonać rodaków do modernizacji gospodarki. We Francji to zadanie karkołomne. Dzisiaj naród francuski to jeden z najbardziej leniwych narodów w Europie. Przeciętny obywatel nad Sekwaną pracuje o 1/3 mniej niż Amerykanin. Obowiązujące przepi{mosimage}sy chronią pracowników przedsiębiorstw państwowych, uniemożliwiając jednocześnie ich rozwój. Traci na tym gospodarka francuska, która się nie rozwija a społeczeństwo jest sfrustrowane rosnącym bezrobociem, szczególnie wśród ludzi młodych. Wszyscy są niezadowoleni, wszyscy widzą potrzebę zmian.
Ale Francuzi za nic w świecie nie chcą zrezygnować z gwarantowanego przez państwo douceur de vie. Bez tego, ich zdaniem, życie straciłoby smak. Dlatego przeciętny francuski obywatel nawet jeżeli deklaruje, że oczekuje zmian, w rzeczywistości ich nie chce, ponieważ nie zamierza ponieść kosztów ich przeprowadzenia. I tak koło się zamyka. Nic więc dziwnego, że propozycje Sarkozy’ego niepokoją część francuskiego społeczeństwa. Prawdziwą trwogę budzi perspektywa likwidacji najkrótszego w Europie, bo zaledwie 35-godzinnego, tygodnia pracy. Zapowiedź zmiany przepisów hamujących zatrudnianie nowych pracowników postrzegana jest jako zamach na prawa pracownicze wywalczone przez wszechpotężne związki zawodowe.
Sarkozy w wielu swoich wypowiedziach krytykował wywalczone przez „generację roku ‘68” zdobycze socjalne. Od kilku tygodni stara się jednak łagodzić wizerunek ekonomicznego liberała, który czyha na dobrobyt Francuzów. Swoje przemówienia przeplata obszernymi cytatami wielkich francuskich socjalistów, chociażby Leona Bluma. A jeżeli przejdzie do drugiej tury, to najprawdopodobniej zaprezentuje się jako „współczujący konserwatysta”, zdecydowany utrzymać system bezpieczeństwa socjalnego.
Strategia Sarkozy’ego „dwa kroki do przodu, jeden w tył” wynika oczywiście z faktu, że otwarte wystąpienie przeciwko francuskiemu modelowi społecznemu mogłoby zakończyć się porażką w wyścigu o prezydenturę. O sile społecznego Non dla liberalnych reform na własnej skórze przekonał się już wcześniej premier Dominique de Villepine, który w ubiegłym roku forsował kontrowersyjną ustawę regulującą pierwszą umowę o pracę (CPE). Pozwalała ona zwolnić pracownika w każdej chwili i bez podania przyczyny. Reforma, która miała przyczynić się do ograniczenia bezrobocia wśród ludzi młodych, wywołała falę wielotysięcznych demonstracji studenckich, wspartych przez związki zawodowe. Pogrzebały one szanse de Villepine’a na prezydenturę.
Sarkozy stara się więc, przynajmniej na finiszu kampanii, mówić to, co większość Francuzów chciałaby usłyszeć. To jedyny sposób, aby przeciągnąć na swoją stronę część elektoratu Segolene Royal, która kusi Francuzów hasłami zwiększenia płacy minimalnej, podwyższenia emerytur czy uzwiązkowienia przedsiębiorstw prywatnych. Bez odpowiedzi pozostać musi pytanie, czy Sarkozy’emu jako prezydentowi, wystarczy determinacji, żeby wprowadzić w życie szumnie zapowiadane reformy.
Stagnacja gospodarcza, to zresztą nie jedyny problem, który Francja musi rozwiązać. Zamieszki na przedmieściach Paryża i innych dużych francuskich miast jesienią 2005 r. pokazały, że polityka asymilacji imigrantów we Francji to fikcja. Początkowo wydawało się, że październikowe wydarzenia zmiotą ze sceny politycznej samego Sarkozy’ego pełniącego urząd ministra spraw wewnętrznych w rządzie de Villepina. Krytykowano go za brak reakcji na wzrastającą falę przemocy. Gdy w końcu skomentował protesty młodzieży, dolał jedynie oliwy do ognia, ponieważ użył, w stosunku do uczestników zamieszek, obraźliwego określenia racaille (hołota, motłoch), co wywołało wzrost napięcia.
Nieoczekiwanie jednak, podzielona zwykle względem Sarkozy'ego opinia publiczna, uznała, że to właśnie on jest człowiekiem, który może stawić czoło fali przemocy na przedmieściach. Aż 70 proc. Francuzów było przekonanych, że nie poradzi z tym sobie prezydent Jacques Chirac. To właśnie wówczas gwiazda Sarkozy'ego rozbłysła pełnym blaskiem. Wprowadzenie zasady „zero tolerancji” doprowadziło do aresztowania lub zatrzymania blisko 3 tysięcy członków „zorganizowanych band” i „prawdziwej mafii”, jak uczestnicy zamieszek określani byli przez Sarkozy’ego.
Dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że bomba na przedmieściach tyka i może wybuchnąć z jeszcze większą siłą niż dwa lata temu. Dlatego Sarkozy konsekwentnie buduje swój wizerunek „pierwszego gliny Francji”, który potrafi zapewnić swoim rodakom bezpieczeństwo i zapowiada, że jeżeli obejmie urząd prezydenta, zrobi na przedmieściach porządek. Służyć temu ma radykalna reforma polityki imigracyjnej, dzięki której będzie możliwe usuwanie z Francji rocznie tysięcy les sans-papiers, jak nad Sekwaną określa się nielegalnych imigrantów.
Sarkozy nie cieszy się dobrą opinią wśród cudzoziemców. I wcale o nią nie zabiega. Przeciwnie. Jego wypowiedzi odbierane są przez wielu imigrantów wręcz za prowokacyjne. Podczas jednego z ostatnich wywiadów w publicznej telewizji powiedział: "Nikt nie jest zmuszany, by mieszkać we Francji. Gdy się tu mieszka, trzeba przestrzegać miejscowych reguł: nie być poligamistą, nie obrzezywać córek, nie podrzynać gardeł baranom w swoim mieszkaniu i przestrzegać zasad Republiki". Ta i podobne wypowiedzi oburzają francuskich muzułmanów, a wśród młodych ludzi wywołują prawdziwą furię. Sarkozy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że na przedmieściach już przegrał. To Segolene Royal, a nie on, proponuje na przykład przywrócenie zasady, że cudzoziemiec przebywający od dziesięciu lat we Francji może zalegalizować swój pobyt.
Kandydat UMP walczy o większą stawkę i paradoksalnie dzięki przyjętej strategii może upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Na hasłach antyimigracyjnych zdobywa przede wszystkim głosy prawicowego elektoratu, w tym także wyborców popierających skrajnie nacjonalistycznego populistę, Jeana Marie Le Pena. Prawicowy elektorat we Francji, nigdy nie zgodzi się bowiem na masową legalizację les sans-papiers, podobną do tych, które zostały zapowiedziane chociażby w Niemczech czy Włoszech. To właśnie do prawicowego wyborcy kierowane są słowa: "Francja jest gościnna, ale nie chce tych, którzy osiedlają się tu, nie respektując jej praw, moralności, tradycji i wartości. Francja nie chce tych, którzy jej nie kochają". Ale to nie wszystko. Dzięki zaostrzeniu polityki imigracyjnej Sarkozy może uzyskać również poparcie tych cudzoziemców, którzy odnieśli we Francji sukces, i nie chcą, by ich samochody były palone, a córki napadane. To grupa stosunkowo niewielka, ale w II turze każdy głos będzie miał znaczenie.
Sarkozy, mimo że sam jest synem imigrantów (w jego żyłach płynie węgierska krew), zapowiada radykalnie zaostrzenie polityki wobec cudzoziemców nielegalnie przebywających we Francji. Przekonująco występuje w roli tego, który rozprawi się z bezprawiem na przedmieściach. Nawet Segolene Royal nie zgłasza zastrzeżeń do polityki Sarkozy’ego jako ministra spraw wewnętrznych. Ale jako prezydent, Sarkozy nie będzie mógł mówić tylko o deportacjach. Będzie musiał zaproponować całościową politykę asymilacji imigrantów. Tymczasem z propozycji Sarkozy’ego wynika, że w niewielkim stopniu zastanawia się nad przyczynami frustracji młodych imigrantów, wśród których bezrobocie sięga od 30 do nawet 50%, a dyskryminacja ze względu na pochodzenie nie należy do rzadkości.
W 2005 r., kiedy Francuzi powiedzieli zdecydowane Non dla eurokonstytucji, problemy wewnętrzne ich ojczyzny zostały przeniesione na forum Unii Europejskiej. Non à la constitution, Non au gouvernement, Non à Chirac – plakaty właśnie z takimi hasłami pojawiły się przed majowym referendum w większości francuskich miast. Francuzi zagłosowali nie tyle przeciwko samemu traktatowi konstytucyjnemu, co przeciw elitom politycznym i dyskursowi paryskiemu.
Podejmowanie problemu eurokonstytucji i przyszłości UE w kampanii prezydenckiej jest jednak ryzykowne. Dla Francuzów Unia Europejska stała się bowiem kozłem ofiarnym, na którego zrzuca się odpowiedzialność za bezrobocie i złą sytuację gospodarczą. Europejscy partnerzy liczą jednak na to, że Francja jako jedno z najważniejszych państw UE, a jednocześnie winowajca kryzysu, przedstawi jakieś rozwiązanie kompromisowe. Odpowiedzią kandydata UMP na to oczekiwanie było wystąpienie w Brukseli we wrześniu ubiegłego roku. Sarkozy przedstawił wówczas szczegółowy plan wyjścia z kryzysu, w jakim znalazła się Unia Europejska po odrzuceniu konstytucji przez Holendrów i Francuzów.
Najważniejszym pytaniem było to, czy we Francji i Holandii powinny zostać przeprowadzone nowe referenda. Sarkozy przedstawił rozwiązanie, które pozwoliłoby tego uniknąć. Zastąpić konstytucję traktatem, odpowiada Sarkozy, który sugeruje, że już samo nazwanie konstytucją liczącego prawie pół tysiąca stron traktatu było błędem. Słowo „konstytucja” zarezerwowane jest bowiem głównie dla określenia ustaw zasadniczych państw, a nie traktatów regulujących funkcjonowanie organizacji międzynarodowych. A przynajmniej na razie nie ma zgody co do przekształcenia Unii Europejskiej w superpaństwo.
Projekt konstytucji trzeba więc zdaniem Sarkozy’ego zastąpić „minitraktatem”, podobnym do tego, który podpisano w Nicei w 2001r. Porozumienie takie powinno zostać zawarte jak najszybciej, najlepiej jeszcze za prezydencji Niemiec, która kończy się w czerwcu tego roku. Nie ma jednak mowy, aby jakiekolwiek wiążące decyzje zapadły przed zakończeniem maratonu wyborczego we Francji. Ostatecznie prace nad traktatem miałyby zostać sfinalizowane w I połowie 2008r., gdy pracami UE będzie kierować Francja. Traktat zostałby ratyfikowany na drodze parlamentarnej, bez przeprowadzenia referendum.
Pomysły Sarkozy’ego różnią się więc od priorytetów obecnej prezydencji niemieckiej. Kanclerz Angela Merkel postawiła sobie za cel ożywienie konstytucji. Odmienne koncepcje nie oznaczają oczywiście, że Sarkozy chciałby, aby prace nad traktatem rozpoczęły się na nowo, co zasugerowała jego kontrkandydata Segolene Royal. Uzgodniony projekt to, zdaniem Sarkozy’ego, najlepszy kompromis, jaki może zostać osiągnięty przez 27 państw UE. Trudno nie przyznać mu w tej kwestii racji. Poza tym, o czym kandydat UMP już mniej chętnie wspomina, żaden nowy traktat nie będzie w takim stopniu uwzględniać interesów Francji jak ten, który został przygotowany pod przewodnictwem byłego prezydenta tego państwa, Valery’ego Giscarda d’Estainga.
Z projektu konstytucji, twierdzi Sarkozy, powinny zostać „wycięte” fragmenty mówiące o instytucjach UE i zasadach podejmowania decyzji. Utworzenie funkcji prezydenta Unii (wybieranego przez rządy państw członkowskich stałego przewodniczącego Rady UE), powołanie unijnego ministra spraw zagranicznych czy rozszerzenie zasady głosowania większością głosów, zachowując przy liczeniu głosów zasadę podwójnej większości – te zmiany mają przyczynić się do usprawnienia funkcjonowania UE i podejmowania decyzji przez państwa członkowskie.
W 2005 r. kontrowersje wywołała propozycja Sarkozy’ego utworzenia w ramach Unii Europejskiej „G6”, obejmującej sześć największych państw członkowskich, czyli Niemcy, Francję, Wielką Brytanię, Włochy, Hiszpanię a spośród nowo przyjętych państw – Polskę. „G6” miałaby dynamizować prace Unii Europejskiej. Rozwiązanie to budziło jednak sprzeciw mniejszych państw UE. Oficjalnie propozycja została wycofana dlatego, że nie mogłaby zostać zapisana w traktacie. Sarkozy nie zamierza jednak całkowicie rezygnować z tej idei. „G6” miałaby zostać zastąpiona przez „grupy robocze”. W ich skład wchodziliby przedstawiciele różnych państw, ponieważ byłyby one powoływane w celu rozwiązania określonego problemu, np. reformy polityki imigracyjnej. Z oczywistych względów takie państwa, jak Francja, Hiszpania czy Niemcy miałyby systematycznie pojawiać się w tych konfiguracjach
A co z ideą eurokonstytucji? Trzeba do niej powrócić w przyszłości, mówi Sarkozy, ale nie wcześniej niż po wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. Dopiero wówczas można będzie rozpocząć prace nad bardziej ambitnymi rozwiązaniami niż proponowany „minitraktaat”, nawet nad ponowną próbą napisania eurokonstytucji.
Propozycje Sarkozy’ego w większości europejskich stolic zostały ocenione pozytywnie. Nawet jeżeli pewne rozwiązania budzą wątpliwości, to już sam fakt, że Sarkozy ma jakąś wizję funkcjonowania Unii Europejskiej w przyszłości postrzegany jest z nadzieją, że uda się wyciągnąć Unię Europejską z kryzysu, w jakim się znalazła. Tym bardziej, że rozwiązanie problemu konstytucji umożliwi skupienie się na wyzwaniach, przed którym stoi dzisiaj Europa. A problemów nie brakuje. Budowa wspólnej polityki energetycznej, reforma polityki imigracyjnej, odpowiedź na wyzwanie rzucone przez gwałtownie rozwijając się azjatyckie kolosy, czyli Chiny i Indie, to tylko niektóre z nich.
Sarkozy, co wywołało pewne zaskoczenie, zdecydowanie opowiedział się także przeciw członkostwu Turcji w Unii Europejskiej. W poczet członków UE miałyby zostać przyjęte jeszcze Szwajcaria, Norwegia i Islandia, jeśli wyrażą taką wolę, oraz Bałkany Zachodnie, o ile spełnią stawiane przed nimi wymagania. Turcja sama ułatwiła sformułowanie takiego stanowiska, przede wszystkim ze względu na konflikt wokół Cypru. Zamiast członkostwa Sarkozy proponuje Turcji utrzymywanie relacji z UE na specjalnym statusie.
Z pewnością polityka europejska stanie się priorytetem polityki zagranicznej Francji w przypadku zwycięstwa Sarkozy’ego. Niewiele jest wypowiedzi, w których formułuje on cele polityki pozaeuropejskiej. Dla wyborców i tak nie ma ona specjalnie dużego znaczenia. W przypadku zwycięstwa, Sarkozy będzie zapewne dążył do naprawienie nadszarpniętych stosunków Paryż-Waszyngton, o czym zapewniał podczas kilkudniowej wizyty w Stanach Zjednoczonych, we wrześniu ubiegłego roku. Mimo że jest tylko ministrem spraw wewnętrznych, spotkał się wówczas z prezydentem USA Georgem Bushem i szefową amerykańskiej dyplomacji Condoleezą Rice, a także sekretarzem generalnym ONZ Kofi Annanem.
Kandydat UMP podkreśla jednak, że jego postawa wobec USA nie jest wyrazem uległości, ale dążeniem do odbudowy partnerskich stosunków – interwencję w Iraku nadal uważa on za „historyczny błąd” popełniony przez USA.
Sarkozy opowiada się zdecydowanie za zaostrzeniem sankcji wobec Iranu, który nie zamierza tak łatwo zrezygnować z ambicji nuklearnych. Ma to szczególe znaczenie po wpadce Jacques’a Chiraca, który na początku lutego wywołał nad Sekwaną skandal, gdy w jednym z wywiadów powiedział: "Niebezpieczeństwo, jeśli Iran pójdzie nadal drogą, którą kroczy, i opanuje technologię nuklearną, nie polega na tym, że będzie miał bombę, bo ta do niczego mu nie posłuży. Na kogo ją pośle? Na Izrael? Bomba nie pokona 200 metrów w atmosferze, a Teheran już będzie starty w proch".
Kampania prezydencka we Francji wchodzi w decydującą fazę. Program polityczny Nicolasa Sarkozy’ego i sama jego osoba wśród wielu Francuzów budzi wątpliwości. Ale nawet jeśli niektóre jego propozycje wywołują kontrowersje to i tak jest on dzisiaj jedynym kandydatem, który daje nadzieję na zdynamizowanie, „zamerykanizowanie” francuskiej gospodarki, rozwiązanie palących problemów społecznych i odbudowanie pozycji Francji w Europie. Tym bardziej, że program jego głównej konkurentki w walce o prezydenturę w rzeczywistości zakłada utrzymanie status quo.
Ani Sarkozy, ani Royal do końca nie będą pewni ostatecznego wyniku a już dzisiaj mówi się o tym, że o zwycięstwie może zadecydować minimalna różnica głosów. A jak zagłosują Francuzi? Podobno w I turze francuscy wyborcy, kierowani przekonaniami ideologicznymi czy też jakobińskim odruchem sprzeciwu, chętnie oddają swój głos na kandydatów radykałów. Zaś w drugiej turze z poczucia republikańskiej odpowiedzialności decydują się na mniejsze zło. Czy tym razem za mniejsze zło uznają Sarkozy’ego? Przekonamy się za niespełna dwa miesiące.
W przygotowaniu artykułu posłużyły mi:
1. Koziński A., Smaki francuskie, Wprost.pl (16/01/2007)
2. Macshane D., W kamiennym kręgu, Newsweek Polska (4/02/2007)
3. Niklewicz K., Co Nicolas Sarkozy proponuje Francji¸ Gazeta.pl (06/09/2006)
4. Niklewicz K., Sarkozy ma pomysł na przyspiesznie w Unii Europejskiej, Gazeta.pl (09/09/2006)
5. Niklewicz K., Europa Nicolasa Sarkozy’ego, Gazeta.pl (08/09/2006)
6. Rennie D., Karzeł i królewna, The Daily Telegraph (25/10/2006)
7. Schuster J., Traktat zastępczy, Newsweek Polska (11/02/2007)
8. Simons S., Namaszczenie Sarko, Der Spiegel (22/01/2007)