Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Monika Paulina Żukowska: Wiele hałasu o nic


12 styczeń 2009
A A A

Wystarczyła jedna publikacja brytyjskiego „The Economist”, by polska opinia publiczna straciła zmysły – Radosław Sikorski będzie nowym sekretarzem generalnym NATO. I, jak to zwykle bywa w przypadku pomieszania zmysłów, to domysły biorą górę nad rzeczową debatą.

Następca Jaapa de Hoop Scheffera wybrany zostanie w kwietniu. Sam szef polskiego MSZ kilkakrotnie deklarował, że nie zamierza porzucić resortu na rzecz NATO. Premier polskiego rządu, Donald Tusk, ocenia szanse swego ministra na 20-30% (co, swoją drogą, nie jest stwierdzeniem odkrywczym biorąc pod uwagę, że jak dotąd w kontekście kwietniowego wyboru wymieniane są trzy nazwiska; obok Sikorskiego wskazuje się na Kanadyjczyka Petera McKaya oraz duńskiego premiera, Adersa Fogha Rasmussena). Mimo to, komentatorzy już prześcigają się w wymyślaniu priorytetów dla Sikorskiego jako szefa Sojuszu.

Potencjalna obecność Polaka na tak wysokim stanowisku w kluczowej dla polityki Polski organizacji jednoczy nawet najbardziej zatwardziałych politycznych przeciwników – wstawiennictwo za kandydaturą szefa polskiej dyplomacji obiecał sam prezydent Lech Kaczyński. Również Litwini zdają się liczyć na korzyści wynikające z umieszczenia na czele NATO przedstawiciela swego strategicznego partnera, jak określają Polskę.

Warto przypomnieć, że nie pierwszy raz uderza nas ta gorączka. Już przed pięciu laty, kiedy wybrany został Scheffer, mówiono o ogromnych szansach Aleksandra Kwaśniewskiego. Nazwisko Kwaśniewskiego powróciło też przy okazji tegorocznych wyborów, jednak nie wywołuje już takich emocji. W ferworze tej dyskusji zauważyć można jedną cechę wspólną. Jest nią silne przekonanie o nieograniczonym wpływie Sekretarza Generalnego na politykę Sojuszu.

Komentarz samego zainteresowanego, jakoby mianowanie na to stanowisko przedstawiciela któregoś z państw Europy Środkowej przyjętych w ostatnich latach miało być dla nich „dodatkową polisą ubezpieczeniową”, odnosi się raczej do sfery mentalności niż realnej polityki. Funkcja ta jest niewątpliwie prestiżowa. Zwracał na to uwagę Kaczyński, obiecując w razie potrzeby swoje poparcie. Ponadto, szef Sojuszu zwraca uwagę organizacji na palące jego zdaniem problemy. W tym kontekście reprezentant dawnego bloku wschodniego, zasiadając w brukselskiej Kwaterze Głównej, nie pozwoliłby zapomnieć o problematycznych relacjach regionu z Rosją czy kwestii dalszego rozszerzenia na kierunku wschodnim. Same decyzje podejmowane są jednak na zasadzie międzyrządowej, a strategię Sojuszu wyznaczają zgromadzeni w Sztabie wojskowi. Sekretarz Generalny jest jego twarzą, występuje w imieniu organizacji, jednak nie jest w stanie samodzielnie kształtować jej polityki, na co zdają się liczyć niektórzy w kraju. Po wtóre – jest on przedstawicielem wszystkich państw związanych Traktatem waszyngtońskim, urzędnikiem międzynarodowym, nie może więc zapewniać przedłużenia narodowej doktryny polityki zagranicznej na forum międzynarodowym. Stąd dominacja przedstawicieli, dość zachowawczych w swej polityce, państw Beneluksu - na 13 dotychczasowych sekretarzy, aż 5 to Belgowie lub Holendrzy.

Nominacja przedstawiciela któregoś z „nowych” członków Sojuszu byłaby z pewnością gestem symbolicznym, ciepło przyjętym w gronie państw, które dołączyły doń po 1999 roku. Takie posunięcie z pewnością nie spodobałoby się natomiast Rosji, tradycyjnie oponującej przed przesuwaniem kolejnych oznak obecności Sojuszu coraz bliżej jej granic. Rzeczywiste pytanie przed kwietniowymi wyborami powinno zatem dotyczyć nie tego, jak szacuje się szanse Radosława Sikorskiego na przewodzenie Sojuszowi przez kolejne pięć lat, lecz tego, czy Sojusz w ogóle sobie na taki gest pozwoli.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.