Kenia/ Pogłębia się kryzys rządowy
Przywódca opozycji i nowo desygnowany premier Kenii, Raila Odinga, odmówił wczoraj spotkania się z prezydentem Mwaim Kibakim. Obaj politycy mieli wczoraj dokończyć przeciągające się od połowy marca rozmowy koalicyjne.
Powołanie gabinetu jest kluczowym elementem wypracowanego w lutym kompromisu, kończącego trzymiesieczny okres powyborczego chaosu i przemocy. Zarówno Kibaki jak i Odinga zrzucają winę za dotychczasowe fiasko rozmów na rywala. W poniedziałek obaj mieli kontynuować niedzielne rozmowy, kiedy po sześciu godzinach negocjacji nie doszli do porozumienia. Tymczasem, sztab prezydenckiej Partii Jedności Narodowej (PNU) wystosował w poniedziałek list do Odingii, w którym napisano, że "Konstytucja gwarantuje prezydentowi wyłączną władzę wykonawczą, aby rządził krajem w sposób, jaki uważa za słuszny. Te zapisy przewyższają porozumienie o podziale władzy".
Odinga, który twierdzi że został okradziony z grudniowego zwycięstwa w wyborach prezydenckich, oskarżył NPU, że ta od samego początku negocjacji przyjęła twarde, niewzruszone stanowisko. "Nie było żadnego sensu w spotykaniu się dzisiaj aby próbować dokończyć rozmowy", powiedział lider opozycji na poniedziałkowej konferencji. Zarzucił także obozowi prezydenckiemu, że na każdą "wspaniałomyślność" ze strony opozycji, ten "wycofuje się ze wszystkich uzgodnień". Jako przykład podał czwartkowe porozumienie, które prezydent odrzucił w sobotę.
Z drugiej strony prezydent Kibaki wyraził swoje "zdziwienie i rozczarowanie" zachowaniem Odingii. Dodał, że w liście, który premier wysłał do niego, znajduje się "wiele żądań i warunków, które nie są uwzględnione w lutowym porozumieniu." W wystąpieniu telewizyjnym, Kibaki podkreślił, że specjalnie nie pojechał na szczyt indyjsko-afrykański aby dokończyć rozmowy z opozycją. Po raz kolejny zaapelował również do Kenijczyków o cierpliwość.
Kością niezgody wciąż pozostaje podział ministerstw. Odinga domaga się równego podziału, aby był to prawdziwy rząd jedności narodowej. Zarzucił przy tym NPU, że ta robi wszystko, aby zmonopolizować władzę. Okazuje się jednak, że politycy nie mogą porozumieć się jeszcze w jednej kwestii. Odinga domaga się także rozmów o stanowiskach w dyplomacji, służbie cywilnej, czy w spółkach skarbu państwa. Kibaki na to nie chce się zgodzić.
Odinga podkreśla, że nadal chce rozmawiać, ale na równych warunkach. Po raz kolejny wezwał Kibakiego do odwołoania ministrów, których desygnował po grudniowych wyborach, w czasie kiedy kraj pogrążony był w konflikcie. "Jest szansa na to, żeby osiągnąć porozumienie. Ale teraz jest czas, żeby to druga strona była wspaniałomyślna i zrobiła krok w naszą stronę."
Polityczny kryzys, który zaprowadził Kenię na skraj chaosu, wybuchł ostatnich dniach grudnia 2007 r. po ogłoszeniu kontrowersyjnych wyników wyborów prezydenckich, dających minimalne zwycięstwo dotychczasowemu prezydentowi - Mwaiemu Kibakiemu. Jego kontrkandydat Raila Odinga, któremu pierwsze sondaże dawały przewagę, odmówił uznania wyników wyborów, twierdząc, iż „skradziono mu zwycięstwo” za pomocą oszustw wyborczych. Międzynarodowi obserwatorzy potwierdzili, że wybory nie spełniały demokratycznych standardów, a obie strony dopuszczały się fałszerstw.
Zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów przez kraj przetoczyła się fala zamieszek. Licznym demonstracjom i starciom ulicznym towarzyszyła grabież i akty przemocy na tle etnicznym. Wyniki wyborów (Kibaki wywodzi się z plemienia Kikuju, najliczniejszej grupy etnicznej w Kenii, podczas gdy Odinga pochodzi z ludu Luo) doprowadziły bowiem do odświeżenia starych międzyplemiennych waśni i resentymentów. Starcia na tle etnicznym, do których na mniejszą lub większą skalę dochodzi teraz właściwie bez przerwy, kosztowały życie blisko tysiąca ludzi, a 600 tysięcy innych uczyniły uchodźcami.
Na podstawie: mg.co.za, iol.co.za, kenyatimes.com