Tunezja: starcia demonstrantów z policją
- IAR
Kolejne zamieszki wybuchły w nocy na ulicach stolicy Tunezji - donoszą światowe agencje. Mimo wprowadzenia godziny policyjnej, setki młodych ludzi wyszły na ulice północnych dzielnic miasta i starły się z policją. Według niepotwierdzonych informacji, są zabici.
Władze Tunezji twierdzą, że w trwających od połowy grudnia zamieszkach zginęły 23 osoby, ale organizacje praw człowieka twierdzą, że ofiar jest co najmniej 50.
Powodem niepokojów jest sytuacja gospodarcza Tunezji. Ludzie wychodzą na ulice, by zaprotestować prazeciwko szybko rosnącemu bezrobociu oraz korupcji. Domagają się reform oraz ustąpienia prezydenta Ben Alego.
Przedstawicielka jednej z partii opozycyjnych Maya Dżribi mówi, że rząd powinien wprowadzić reformy, zamiast krwawo rozprawiać się z ludźmi. "Oni wciąż strzelają do tłumu, nawet wprowadzeniu środków, mających zapobiec rozprzestrzenianiu się zamieszek. Wzywamy, by natychmiast zaprzestać strzelania do ludzi i by rząd wprowadził odpowiedni program reform" - powiedziała.
W środę prezydent Tunezji zdymisjonował ministra spraw wewnętrznych tego kraju. Unia Europejska i Waszyngton potępiły użycie siły przez tunezyjski rząd.
Dziennikarz Polskiego Radia Mariusz Borkowski, który przez wiele lat był korespondentem w krajach islamskich mówi, że w tych krajach niepokoje zdarzają się niezwykle rzadko. W Tunezji, która jest państwem policyjnym, ostatni raz takie zamieszki wybuchły 30 lat temu. Od tego czasu prezydent Ben Ali rządził krajem twardą ręką. "Nękał partie opozycyjne i związkowców. Reżim był twardy, ale równocześnie Ben Ali przekupywał biednych, rozwijając sektor turystyczny w którym płace były znacznie wyższe niż na roli i budując miasta społeczne. Przez ostatnich 15 lat zdołał wprowadzić głęboki rozłam - intelektualiści i związkowcy buntowali się, ale nie mieli poparcia w masach, przekupywanych darami społecznymi" - wyjaśnia dziennikarz w rozmowie z Polskim Radiem.
Mariusz Borkowski dodaje, że pogarszająca się sytuacja ekonomiczna spowodowała załamanie całego systemu. "Poza sektorami turystycznymi, na głębokiej prowincji nie ma zatrudnienia, a bezrobocie wśród młodych sięga 70-80 procent. Ludzie nie mają pracy, a policja siłą tępi dzikich sprzedawców. W grudniu jeden z młodych ludzi, który zdobył wyższe wykształcenie dzięki stypendium Ben Alego, a nie miał pracy i jego towar został skonfiskowany przez policję, manifestacyjnie podpalił się. Jego pogrzeb stał się spłonką, która wywołała eksplozję społeczną" - dodaje Mariusz Borkowski.