Berlin - miasto zjednoczenia
Berlin powrócił do pierwszej ligi europejskich metropolii i pretenduje do jej przewodnictwa. Druga połowa dwudziestego wieku przyniosła jego społeczności ogromne zmiany cywilizacyjne, kulturowe i obyczajowe. Taka mieszanka musiała zaowocować czymś niezwykłym. I Berlin ze swą wielokulturowością i wielonarodowością jest miejscem niezwykłym.
[…] Historia prosta: właśnie przyjechałem z Polski...
Berlin... Berliiin... deszcz...
Fryderyk z żelaza jak niestrawność serce mi gniótł...
Nuda - i nagle cud! […]
Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego piszącego te słowa w czasie swego przedwojennego pobytu w Berlinie pewnie zdziwiłby dzisiejszy wygląd tego miasta, ale czy byłby zaskoczony panującą tu atmosferą? Dzisiejszy Berlin przypomina pod pewnymi względami ten z okresu międzywojnia, gdzie kultura mieszczańska musiała rywalizować z rewolucyjnym fermentem i „rewiowym” stylem życia. Obecnie ta swoista interferencja trendów przebiega oczywiście w innych okolicznościach, ale kalejdoskop różnorodności jest nadal tym, co stanowi o obliczu tego miasta. Nadal aktualne zdają się być słowa publicysty Karla Schefflera, który stwierdził na początku dwudziestego wieku: „Berlin jest miastem skazanym na to, by ciągle się stawać, i ten proces nigdy się nie zakończy”. Te słowa, odnoszące się naówczas do imponującej rozbudowy infrastruktury wielkomiejskiej po 1871 roku okazały się jakby wyrocznią. To prawda, że w Berlinie bez przerwy coś jest budowane, czy remontowane, ale przytoczone zdanie należy chyba bardziej interpretować jako przenośnię historyczną. Miasto nad Sprewą było przecież skazane na wielokrotną zmianę swojego oblicza. Osada założona przez plemiona słowiańskie została ostatecznie przejęta przez Germanów. Choć pełniła rolę siedziby książąt Rzeszy, pozostawała na jej peryferiach. Niezbywalne miejsce w annałach historii zapewniło Berlinowi powstanie królestwa Prus, ale miasto za swą sławę musiało drogo zapłacić. W dwudziestym wieku dwa razy było areną militarnego i moralnego upadku państwa. Po II wojnie światowej do 1989 roku zostało upokorzone sztucznym podziałem i napiętnowane jako symbol zimnej wojny. Jak dziś, dwadzieścia lat po formalnym zjednoczeniu Niemiec, które poprzedzone zostało obaleniem berlińskiego muru, społeczność międzynarodowa postrzega Niemców przez pryzmat ich stolicy?
Paradoksalnie, Berlin jako stolica, nie odzwierciedla wcale ducha niemieckości, nie stanowi też historycznej ikony tego narodu, za którą dla Polaków może uchodzić choćby Warszawa. By to wytłumaczyć należy odnieść się do niemieckiego federalizmu. Przeciętny Amerykanin, Francuz, czy Polak często zapomina o tym, że federalny ustrój Republiki Federalnej Niemiec nie sprowadza się tylko do kwestii podziału administracyjnego. Ma swe silne podłoże historyczne i jest trwale zakodowany w sferze tożsamości. Mieszkaniec Monachium jest więc w następnej kolejności Bawarczykiem, mieszkaniec Düsseldorfu Nadreńczykiem itd. Niemcem jest się dopiero bodaj w trzeciej kolejności. Humorystycznie, acz wielce trafnie, pokazał różnicę tożsamości między Niemcami a Polakami w swej książce „Viva Polonia” znany (bardziej w Polsce niż w Niemczech) aktor i satyryk Steffen Möller. Kiedy Polacy ekscytują się średniowieczną wiktorią grunwaldzką, Niemcy nie odczuwają najmniejszej goryczy porażki, ponieważ w tamtym czasie nie tworzyli żadnej wspólnoty narodowej.
Berlińczycy słyną z surowej oceny władzy, potrafią otwarcie i bez pardonu protestować przeciwko jej arogancji. Powszechna jest opinia, że rząd urzędujący w Berlinie nie ma łatwego życia, co zresztą potwierdzają coroczne pierwszomajowe rozruchy i inne masowe demonstracje. A jednak decyzją Bundestagu z 20 czerwca 1991 roku Berlin znów został stolicą zjednoczonych Niemiec. Nie obyło się bez burzliwej debaty. Przeważyły jednak argumenty tradycjonalistów i Berlin po niespełna 300 latach od momentu ustanowienia w nim stolicy przez Fryderyka I znów powrócił do pełnienia tej roli. Przeciwnicy tej decyzji wskazywali na ogromne koszty, które musiał ponieść i tak nadwątlony już procesem zjednoczenia – budżet państwa. Byli też tacy, jak choćby ówczesny minister pracy Norbert Blüm z CDU, który otwarcie przestrzegał przed przywoływaniem ducha „czwartej rzeszy”. Te emocje nie były zgoła bezpodstawne. Wydarzenia w Berlinie przykuwały wtedy uwagę całego świata, a w zaciszach gabinetów dyplomaci zastanawiali się, na ile prawdopodobny jest scenariusz „niemieckiej specjalnej drogi” (deutscher Sonderweg). Dla niektórych Berlin był immanentnym symbolem tego nurtu niemieckiej polityki zagranicznej, nacechowanym ekspansjonizmem i imperializmem. To w tym mieście pod słynną Bramą Brandenburską przyjmowano defiladę zwycięstwa nad Francją w 1870 roku. To z tego miejsca cesarz Wilhelm II wysyłał na front I wojny światowej swoje oddziały strojne w Pickelhauby, to tu przed Hitlerem maszerował Wehrmacht i – co nie powinno umknąć naszej uwadze – przez tą samą bramę wkraczały do Prus zwycięskie armie Napoleona, a półtora wieku później powiewała radziecka i polska flaga oznaczająca przegraną faszystowskich Niemiec. Czyż nie dość negatywnych skojarzeń, by wytłumaczyć obawy tych, którzy wyrażali sceptycyzm dla powrotu stolicy do Berlina?
Formalne zjednoczenie Niemiec (Wiedervereinigung) dokonane 3 października 1990 dla społeczności międzynarodowej symbolizowało zakończenie zimnej wojny. Dla Niemców było przede wszystkim pytaniem o kształt i rozwój podzielonego przez czterdzieści lat społeczeństwa. Sprawa Berlina stanowiła ważny element w tej dyskusji, ponieważ decyzja o przenoszeniu stolicy pośrednio definiowała obrany kierunek.
Od końca lat czterdziestych Berlin był miejscem, w którym bezpośrednio spotykały się interesy wrogich sobie obozów. Dla współczesnych jest to tylko historia, o której można przeczytać na wystawie zorganizowanej przy byłym przejściu granicznym – słynnym Checkpoint Charlie. Spróbujmy jednak wyobrazić sobie codzienne życie mieszkańców Berlina Wschodniego i Zachodniego, którzy w momentach kryzysowych mijali w tym właśnie miejscu amerykańskie i rosyjskie czołgi mierzące do siebie nawzajem. Oczywiście, zimna wojna była traumą dla wielu społeczeństw. Podzielony Berlin i obie części Niemiec znalazły się jednak na pierwszej linii frontu, co z całą pewnością miało ogromny wpływ na ewolucję niemieckiej mentalności. Drugim czynnikiem, który po wojnie definiował ten proces był podział Niemiec na część wschodnią i zachodnią. Nieunikniony konflikt pomiędzy niedawnymi aliantami – pogromcami hitlerowskiej III Rzeszy – spowodował sztuczny podział narodu, w którego łonie obie części zostały poddane wrogiej sobie propagandzie. W takich okolicznościach rodziła się zachodnioniemiecka demokracja, sympatyzująca ze Stanami Zjednoczonymi (most powietrzny w latach 1948/49, słynne przemówienie prezydenta Kennedy’ego) i mocno zaangażowana w proces integracji Europy. Po drugiej stronie powstałego w 1961 roku muru umacniano socjalizm, a wschodnioniemiecka elita partyjna całą odpowiedzialnością za zbrodnie II wojny światowej obarczyła RFN, wymazując ten problem ze społecznej świadomości. Rzeczywistość tamtego okresu nie pozwoliła Niemcom gruntownie przewartościować swojej narodowej tożsamości. W sytuacji podziału i skrajnie zawikłanej sytuacji międzynarodowej nie było na to warunków. Tamte zaniedbania, prowizorium nowej świadomości zachodnich i wschodnich Niemców zrodziły problemy, z którymi niemiecki naród boryka się do tej pory. Zważywszy na pozycję jaką kraj ten zajmuje na arenie światowej w sferze ekonomicznej i politycznej nie sposób sprowadzić tego zagadnienia do polityki wewnętrznej.
W końcu nadszedł upragniony dzień wolności. Chylący się ku upadkowi reżim socjalistyczny, choć akurat w NRD jeszcze relatywnie najsilniejszy w porównaniu do innych demoludów, nie wytrzymał fali społecznego niezadowolenia. W kuriozalnych okolicznościach ludność wschodniego Berlina zalała przejścia graniczne. Wydarzenia berlińskie stały się symbolem szczęśliwego zwieńczenia rewolucji „jesieni ludów” i trochę ku rozczarowaniu wschodnioeuropejskich społeczeństw w świadomości Zachodu pozostają jej centralnym punktem. Zachodnioniemieckie elity zostały zaskoczone tempem wydarzeń. Rząd kanclerza Helmuta Kohla podjął się zadania faktycznej inkorporacji NRD z całym bagażem problemów gospodarczych i politycznych. W trwających rok rozmowach w tzw. „formule 2+4” udało się niemieckiej dyplomacji uzyskać akceptację społeczności międzynarodowej. Pozostawał jednak ogrom problemów ekonomicznych i społecznych. Już wtedy spore grono osób występowało przede wszystkim z krytyką tempa, w jakim miało nastąpić zjednoczenie. Rzeczywistość nie pozwoliła na ewolucyjny charakter zmiany. Trudno wskazać precyzyjną linię podziału pomiędzy zwolennikami powolnych i szybkich reform. Należy jeszcze dodać, że swoją rolę odegrały warunki obiektywne, które przechyliły szalę. Niemcy stały się formalnie jednym państwem, Berlin administracyjnie jednym miastem, ale podziały mentalne, ekonomiczne i socjalne miały się okazać nadzwyczaj trwałe. I to właśnie one są podłożem politycznej i społecznej rzeczywistości dzisiejszych Niemiec, którą obserwują i oceniają ich międzynarodowi partnerzy. Te podziały jak w soczewce widać w samym Berlinie. Wystarczy trochę baczniej się przyjrzeć, by bez większych trudności ustalić, czy znajdujemy się po wschodniej, czy zachodniej stronie byłego muru. Tę ogromną metropolię cechuje wyraźne i przybierające na sile zróżnicowanie poziomu życia w poszczególnych dzielnicach. Modna ostatnio dzielnica Friedrichsheim-Kreuzberg, czy uchodzący za doskonałe miejsce do wychowywania dzieci Zehlendorf stoją w jaskrawej sprzeczności do owianych złą sławą dzielnic Neukölln, czy Marzahn-Hellersdorf. Przywołuje to na myśl rażące różnice ekonomiczne pomiędzy landami, by dla przykładu zestawić Badenię – Wirtembergię z Meklemburgią.
W pięćdziesiątą rocznicę przyjęcia uchwały zasadniczej RFN nastąpiło oficjalne przeniesienie niemieckich urzędów państwowych z Bonn do Berlina. Dla niemieckiej państwowości rozpoczęła się era „Republiki Berlińskiej”. Był to sygnał, że niemieckie elity chcą prowadzić proces scalania niemieckiej tożsamości odgórnie. Chodziło o prosty przekaz: kontynuujemy tradycję federalnych Niemiec z historyczną stolicą i tym samym ucinamy spekulacje na temat formy ustrojowej. Jednocześnie budujemy spójną tożsamość narodową, odwołując się do bogatego niemieckiego dorobku kulturowego i cywilizacyjnego, starając się zarazem zmazać hańbę zbrodni narodowego socjalizmu. Tej koncepcji została podporządkowana przebudowa Berlina. Powstała cała dzielnica rządowa, gdzie obok budynku historycznego Reichstagu powstały nowoczesne budynki zaplecza Bundestagu, a w 2000 roku, do swej nowej siedziby mógł się wprowadzić kanclerz federalny. W Berlinie nie zachowało się wiele pomników architektury światowej sławy, ale główne atrakcje starano się wyeksponować, nadając im często nowoczesną stylizację. Wystarczy przyjść na Pariser Platz, by podziwiać kunsztowne połączenie tradycji z nowoczesnością. Odnowiona fasada osiemnastowiecznej Bramy Brandenburskiej, czy odremontowany hotel Adlon pięknie koreluje z nowoczesnymi budynkami francuskiej ambasady, czy muzeum Kennedy’ch.
Nawet smutny z pozoru gmach pobliskiego Reichstagu udało się ożywić, od kiedy brytyjski architekt, Norman Foster, zwieńczył go szklaną kopułą, skąd można podziwiać panoramę miasta. Znaczący jest też oddany do użytku w 2006 roku budynek dworca głównego, który w swej nowoczesności przemyca elementy kojarzące się z dworcami kolei pruskich. Poza tym Hauptbanhof symbolizuje łączność stolicy z Europą. Odjeżdża stąd również ekspres do Warszawy. W samym sercu metropolii rozciąga się olbrzymi pomnik Pomordowanych Żydów Europy, upamiętnienie holokaustu. Amerykanin Peter Eisenman zaprojektował go z 2711 bloków od 20 cm do 4,7 m wysokości. Jego rozmach i lokalizacja mają stanowić znak, że niemiecka stolica pamięta o zbrodniach swego narodu. Podobnie rzecz się ma z usytuowanym opodal pomnikiem upamiętniającym zamordowanie w obozach koncentracyjnych 50 tys. Homoseksualistów. Prawdziwą wizytówką nowoczesności Berlina jest odbudowany od podstaw Potsdamer Platz. Zniszczony w czasie wojny znalazł się później na linii pasa granicznego między sektorami okupacyjnymi. Do czasu istnienia muru stanowił doprawdy ponure miejsce. Prawdziwą wyrwę w architektonicznej tkance miasta. Dzięki wybudowaniu tam trzech nowoczesnych budynków: Daimler Chrysler, Sony i Beisheim oraz 103-metrowej Kollhoff Tower zaprojektowanej przez berlińskiego architekta Hansa Kollhoffa, stał się atrakcją turystyczną. On też stanowi ważny krok na drodze zasypywania symbolicznych wyrw historii. Na Potsdamer Platz i w innych miejscach Berlina roi się od muzeów i galerii. Liczne są filharmonie i teatry. Niemiecka stolica nie może dorównać swym urokiem Paryżowi, czy Rzymowi, ma jednak ambicje stać się Mekką dla ludzi kultury, sztuki i turystów żądnych obcowania z historią. Wystarczy zwiedzić Niemieckie Muzeum Historyczne, zajrzeć na wyspę muzeów, albo przespacerować się po Friedrichstraße, by przekonać się, jak wiele starań dołożyły władze Berlina, by nabrał on właśnie takiego charakteru. Robiąc sobie zdjęcie z uśmiechniętymi statystami w radzieckim i amerykańskim mundurze na Checkpoint Charlie nachodzą człowieka myśli: jestem w centrum historycznych wydarzeń, a jednocześnie nic mi już nie zagraża. O wywołanie takiego efektu z pewnością chodziło autorom koncepcji Berlina dwudziestego pierwszego wieku.
Całości dopełniają takie miejsca jak Gendarmenmarkt, gdzie stojące naprzeciw siebie kościoły przypominają o losie francuskich hugenotów, którzy właśnie w Berlinie znaleźli schronienie i stanowili w przyszłości o jego obliczu. Okazuje się więc, że Berlin nie powinien się wcale kojarzyć z nietolerancją i okrucieństwem. Starania o organizację letnich igrzysk olimpijskich z pewnością gdzieś w głębokim kontekście mają przysłonić wspomnienie berlińskiej olimpiady z 1936 roku, sportowego symbolu dyskryminacji rasowej. Wszystko wskazuje na to, że ostatnie dwadzieścia lat to dla Berlina ponowny Gründerzeit. Pierwszy nastał w czasach wilhelmowskich, potem przyszła epoka "moderny" i takich architektów jak Walter Gropius, Mies van der Rohe i Max Taut. Szczęściem Albertowi Speerowi zabrakło czasu na zrealizowanie bizantyjskiej wizji Berlina – stolicy świata, a mur berliński sprzedawany w małych kawałkach stanowi już tylko turystyczną pamiątkę. Absolutnym zwieńczeniem dzieła będzie odbudowa pałacu królów pruskich na miejscu zburzonego gmachu partii SED. Dzisiejszy Berlin, stolica zjednoczonych Niemiec przeżywa kolejny okres rozkwitu i nie zmieniają tego nawet problemy administracyjne i budżetowe. Jego motto zawiera się w dwóch słowach: „pamięć i przyszłość”.
Dziś Berlin powrócił do pierwszej ligi europejskich metropolii i pretenduje do jej przewodnictwa. Druga połowa dwudziestego wieku przyniosła jego społeczności ogromne zmiany cywilizacyjne, kulturowe i obyczajowe. W warunkach zimnowojennego podziału był areną starcia konserwatywnej mentalności mieszczańskiej z duchem rewolucji kulturalnej. Do tego doszła wielokulturowa imigracja, która dziś stanowi około 25 proc. mieszkańców tego prawie trzy i półmilionowego miasta. Taka mieszanka musiała zaowocować czymś niezwykłym. I Berlin ze swą wielokulturowością i wielonarodowością jest miejscem niezwykłym. Po Weimarze i Bonn, Berlin znamionuje nowy etap niemieckiej państwowości – wspomnianą już „Republikę Berlińską”.
Dla Niemców – „narodu spóźnionego” (verspätete Nation) według określenia Helmutha Plessnera – jest czasem sprzyjającym na ostateczne ukształtowanie narodowej tożsamości. Na jej normalizację. „Niemiecka katastrofa 1945 roku” – jak to ujął Frierich Meinecke, nestor niemieckich historyków, niestety nie miała się stać nowym początkiem w dziejach narodu niemieckiego. Przeszkodziły temu realia zimnej wojny, które nie pozwoliły niemieckim elitom politycznym całkowicie zerwać z przeszłością. „Demokratyczna ideologia integracji” (demokratische Integrationsideologie) stała się racją stanu, ponieważ wymagała tego sytuacja. Zaangażowanie się w walkę z komunizmem nie dawało szans na dogłębne rozliczenie się z narodowym socjalizmem, do czego nawoływali intelektualiści pokroju Karla Jaspersa, który zawsze otwarcie się mu przeciwstawiał. Może więc teraz, w sześćdziesiąt pięć lat po wojnie, dwadzieścia lat po upadku komunizmu i w warunkach ogólnoeuropejskiego pojednania i współpracy uda się Niemcom ostatecznie ukonstytuować ich narodową tożsamość. Jest to ważne dla samych Niemców, ale byłoby też korzystne dla ich sąsiadów.