Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Rafał Rozmus: Czas na Iran - era Busha


09 październik 2009
A A A

Kilkadziesiąt lat temu stosunki Waszyngtonu z Teheranem układały się całkiem dobrze.  W czasach zimnej wojny Iran stanowił naturalną przeciwwagę dla Związku Radzieckiego, a rządzący Iranem szach Reza Pahlawi był amerykańskim pionkiem. Wszystko popsuło się w 1979 roku. Rewolucja irańska obaliła szacha, zablokowała amerykańską ambasadę i tym samym zamroziła wzajemne relacje dyplomatyczne. Za czasów G.W. Busha doszło do pogłębienia się wzajemnych niechęci i pogorszenia bilateralnych stosunków.

Wybitny politolog Robert Kagan uważa, że G.W. Bush był analfabetą polityki zagranicznej. Takiego samego zdania był też senior Bush, były prezydent USA, który sceptycznie podchodził do prezydenckich planów jego syna. Dziesięciolecie prezydentury Busha juniora tylko potwierdziło te przewidywania.

Jego polityka została określona mianem unilateralnej i (neo)konserwatywnej. Znaczy to mniej więcej tyle, że Bush po pierwsze nie musiał z nikim (tj. z żadnym państwem) współpracować na arenie międzynarodowej i sam podejmował decyzje vide wojna w Iraku. Po drugie konserwatyzm przejawiał się w środkach: nie dyskusja, negocjacje i używanie „soft power”, a nieposzanowanie dla ONZ i zdominowanie stosunków międzynarodowych przez metody jastrzębi (czyli tej części administracji Busha, która opowiadała się za rozwiązaniami siłowymi).

Tak też wyglądała polityka zagraniczna G.W. Busha wobec Iranu. Zanim do niej przejdziemy, przypomnijmy tylko, że styl prowadzenia stosunków zagranicznych przez jego poprzednika Billa Clintona był całkowicie odmienny. Jego politykę klasyfikuje się jako liberalny multilateralizm. Oznacza to, że Clinton zdecydowanie preferował rozwiązywanie sporów międzynarodowych na zasadach pokojowego dialogu. Pamiętamy, to on doprowadził do historycznego pojednania Arafata z Rabinem i posunięcia procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie o krok naprzód. Także za jego prezydentury Stany Zjednoczone wyciągnęły rękę do Iranu. Clinton zachęcony słowami ówczesnego prezydenta Iranu Mohammada Chatamiego o „dialogu cywilizacji”, zaproponował oficjalne rozmowy pojednawcze. Niestety jego propozycje zostały odrzucone przez irański reżim. Chatami zlekceważył je pod pretekstem zbyt skromnych przeprosin Stanów Zjednoczonych za ich politykę zagraniczną i w obawie przed ich niejednoznacznymi zamiarami.  W ten sposób szansa pokojowego współistnienia została zaprzepaszczona, bo G.W. Bush nie miał zamiaru ani nikogo przepraszać, ani nawet pytać o zdanie.

W miesiąc przed inauguracją prezydencką George W. Bush udał się na spotkanie z odchodzącym prezydentem Clintonem. W kuluarowych rozmowach Clinton zaproponował, żeby polityka zagraniczna nie pominęła tak ważnych kwestii jak: Bliski Wschód (włączając Irak i Iran), Al-Kaidę (wspieraną przez Iran) i Koreę Północną (Iran importuje od niej broń i technologię wojskową). Tymczasem Bush stanowczo zaprzeczył i zaznaczył, że jego priorytetami w polityce międzynarodowej są: narodowy system obrony rakietowej i Irak, czyli kwestie siłowe.

W pierwszych latach jego prezydentury rzeczywiście kwestia Iranu nie zajmowała priorytetowej pozycji. W rok po objęciu przez niego urzędu Bush musiał zmierzyć się z atakiem na WTC, później z inwazją na Afganistan i wreszcie z interwencją w Iraku. W międzyczasie jednak powstał bardzo znaczący dokument nazywany Narodową Strategią Bezpieczeństwa USA, czyli tzw. doktryna Busha. Wyłożona w mowie w West Point, mówiła o tym, że Stany Zjednoczone mają prawą do tzw. uderzeń wyprzedzających. W praktyce oznaczało to możliwość zaatakowania każdego państwa, które stanowiłoby zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych.  Bush mówił m.in.: „Dzisiaj Stany Zjednoczone cieszą się bezkonkurencyjną siłą militarną i nieporównywalnym wpływem ekonomicznym i politycznym”. W rozdziale III tego dokumentu, zatytułowanym “Strengthen Alliances to Defeat Global Terrorism and Work to Prevent Attacks Against Us and Our Friends” stwierdzono, że walkę z terroryzmem Stany Zjednoczone są zdeterminowane prowadzić samodzielnie ( czyli znowu unilateralizm). Ta nowa polityka oparta była na poglądzie, że terroryści stwarzają nowe zagrożenie i w żaden sposób nie da się ich odstraszyć. Za państwo terrorystyczne uchodził także Iran. W swojej płomiennej przemowie o stanie państwa ze stycznia 2002 roku, Bush użył dla Iraku, Korei Północnej i Iranu określenia „oś zła”. W pierwszej kolejności do odstrzału poszedł Irak, ale w kolejce czekały dwa pozostałe państwa.

Bush nie mógł ścierpieć atomowych zapędów Iranu, jego destrukcyjnej polityki dla procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie (pamiętamy prezydent Iranu Ahmadeniżad wielokrotnie kwestionował shoah) i roponośnej ziemi, której nie mógł wykorzystać. Według niektórych analityków stosunków międzynarodowych: „Dla Stanów Zjednoczonych najważniejszą kwestią na Bliskim Wschodzie zawsze była i pozostaje kontrola nad ogromnymi złożami surowców energetycznych. Sprawą drugorzędną jest dostęp do nich. Jak tylko ropa znajdzie się w zbiornikach tankowców na morzu, można ją wysłać wszędzie. Kontrola oznacza tutaj instrument dominacji nad światem” ( cyt. za „Interwencje”, N.Chomsky). Bush wiedział jednak, że nie może wikłać się w żadną wojnę na trzecim froncie (po Afganistanie i Iraku), bo może się to tylko źle skończyć. W zamian za to wymyślił projekt „tarczy antyrakietowej” , który stanowiłby namiastkę kontroli nad Iranem lub byłby straszakiem na ewentualne ataki rakietowe tego państwa (np. na Izrael).

Ważną kwestią na tle stosunków irańsko-amerykańskich była wojna w Iraku. U podstaw tego stwierdzenia, stoi teza o połączeniu się irańskich i irackich szyitów z południa kraju. Dla przypomnienia jedna z rządzących partii Iraku Islamistyczna Najwyższa Rada Iraku (ISCI) została stworzona przez rząd irański w drugim roku wojny z Irakiem (czyli ok. 1982 roku).  Jej członkami byli uchodźcy z Iraku oraz byli więźniowie. Organizacja ta funkcjonowała pod przywództwem Muhammada Bakira al-Hakima i zajmowała się anty-saddamowską partyzantką. Po ustanowieniu irackiej konstytucji ISCI szeroko zainteresowana była federalną strukturą państwa z silnym szyickim południem. Pozwoliłoby to na zacieśnienie więzów z Iranem. Gdyby tak się stało irackie ośrodki szyizmu w Nadżafie i Karbali zdobyłyby dominującą pozycję w kraju i mogłoby to się wiązać z umocnieniem irańskich wpływów w Iraku. Podczas wizyty irackiego ministra obrony do jego irańskiego odpowiednika padły słowa o rozpoczęciu „nowego rozdziału” we wzajemnych stosunkach i pomocy wojskowo-szkoleniowej.

Z wojną w Iraku łączy się jednak także najważniejsza kwestia, a mianowicie program atomowy Iranu. Wielu teoretyków i analityków sądzi, że inwazja na Irak była katalizatorem irańskich zapędów nuklearnych. Znany politolog John Mearsheimer przypomina, że wojna w Iraku w 1991 oraz zbombardowanie Serbii 1999, znacząco przyczyniły się do przyspieszenia i uzyskania bomby atomowej przez Indie, które widziały ją, jako straszak na Stany Zjednoczone. Do tego samego wniosku doszli ajatollahowie w Iranie, którzy bombą atomową chcieli bronić się przed ewentualnym atakiem Stanów Zjednoczonych.

Po raz pierwszy o irańskich instalacjach nuklearnych zrobiło się głośno w 2002 roku, kiedy Narodowa Rada Oporu Iranu (organizacja opozycyjna do rządzącego reżimu teokratycznego) ujawniła istnienie dwóch obiektów atomowych na terenie Iranu (Natanz i Arak). Informacja ta wzbudziła szeroką debatę społeczności międzynarodowej nad zasadnością i niebezpieczeństwem irańskiego programu atomowego. Od tej pory mamy do czynienia ze słowną przepychanką między Iranem a Zachodem. Iran twierdzi, że nie zamierza wejść w posiadanie broni atomowej, a jego program nuklearny ma charakter pokojowy i jego celem jest uzyskanie dostępu do energii atomowej. Zachód natomiast uważa wręcz przeciwnie i dąży do zamknięcia irańskich ośrodków atomowych. Oczywiście główną rolę w tym względzie odgrywały Stany Zjednoczone i Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA). Iran początkowo uległ presji i zgadził się w październiku 2003 roku na ujawnienie wszystkich szczegółów swojego programu nuklearnego. Zobowiązuje się także do zaprzestania wzbogacania uranu i podpisania dodatkowego protokołu do traktatu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej (por. T.A.Kisielewski „Imperium Americanum”).

Po 2005 roku do władzy dochodzi Mahmud Ahmadineżad, znany z radykalnych poglądów i niechęci do Stanów Zjednoczonych. Za jego prezydentury Iran ponownie odwraca się od MAEA i wznawia program nuklearny (ośrodek w Isfahanie). Decyzja ta zostaje bardzo negatywnie przyjęta przez G.W. Busha i społeczność międzynarodową. Bush lobbując w ONZ doprowadza do nałożenia na Iran pierwszych sankcji - rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1737 z 23 grudnia 2006 roku. W ich wyniku na Iran zostało nałożone embargo na technologie nuklearne i izolacja międzynarodowa.  Po pierwszych sankcjach  przychodzą następne i następne (rezolucja nr 1747 z 2007 roku, zacieśniającą sankcje wobec Iranu oraz rezolucja nr 1803 z 2008 roku). Iran jednak nie zdecydował się na pełną współpracę i kontynuuje swoje nuklearne wysiłki. W połowie 2008 roku dochodzi do spotkania P-5 + 1 (czyli Rady Bezpieczeństwa i Niemiec) z irańskimi władzami. Negocjacje nad irańskim programem atomowym nie dają wymiernych rezultatów i cała sprawa nie posuwa się do przodu. Aspiracjami Iranu zniechęcony jest też El Baradei, szef MAEA, według którego Iran wciąż kontynuuje prace nad wzbogacaniem uranu. Wysiłki Busha, MAEA i mocarstw europejskich nie doprowadziły do skutecznej finalizacji atomowego programu Iranu.

Zarzewiem konfliktu  między USA a Iranem oprócz programu atomowego, były oskarżenia o wspieranie terrorystów przez irańskich ajatollahów oraz skuteczne utrudnianie procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Polityka zagraniczna G.W. Busha względem Iranu nie była nastawiona na otwarcie i dialog. Bush próbował raczej siłowo zmusić Iran do ustępstw (sankcje ONZ, tarcza antyrakietowa). Polityka taka okazała się nieskuteczna i doprowadziła tylko do eskalacji konfliktu na linii Teheran-Waszyngton.