Kolejny z oskarżonych w sprawie Nangar Khel może wrócić do służby
- IAR
Jeden z oskarżonych w głośnej sprawie Nangar Khel może wrócić do czynnej służby w jednostce. Sędziowie orzekający w tej sprawie zgodzili się, żeby uchylić wobec chorążego Andrzeja Osieckiego, pseudonim "Osa" środek zapobiegawczy, jakim był zakaz pełnienia służby.
To czwarty z siódemki podejrzanych o ostrzelanie afgańskiej wioski Nangar Khel, który może wrócić do pracy w wojsku. Chorąży Osiecki nie krył zadowolenia z decyzji sądu. Jak podkreślił, teraz dostaje tylko 40 procent z przysługującej mu pensji, czyli niecałe 1300 złotych. Po powrocie do czynnej służby - w gliwickim batalionie desantowym - będzie zarabiał 3500 złotych.
W trakcie rozprawy sędziowie przesłuchali kolejnych trzech świadków. Wszyscy potwierdzili między innymi, że w Afganistanie na pierwszej zmianie nie było pomiędzy żołnierzami a oficerami Służby Kontrwywiadu Wojskowego współpracy. Ze słów świadków wynika, że oficerowie praktycznie nie prowadzili rozpoznania, które jest tak ważne na niebezpiecznych misjach.
W ocenie mecenasa Piotra Dewińskiego - obrońcy jednego z oskarżonych - to ważne zeznania dla żołnierzy. Słowa świadków potwierdzają bowiem, że w tym czasie praca SKW - o czym wielokrotnie informowały media - pozostawiała wiele do życzenia.
Prokuratura oskarża siedmiu żołnierzy z bielskiego batalionu desantowo-szturmowego o zabicie ludności cywilnej w Afganistanie.
16 sierpnia 2007 roku polski patrol ostrzelał miejscowość Nangar Khel - zginęło 6 osób, w tym kobiety i dzieci. Śledczy uważają, że rozkaz ostrzału wydał kapitan Olgierd C., który dowodził bazą Wazi Khwa. Kapitan z kolei twierdzi, że ostrzelanie wioski było samowolą pozostałych sześciu żołnierzy.
Żaden z oskarżonych nie przyznaje się do winy. Jedną z linii obrony jest twierdzenie, że w feralny dzień dwa lata temu zawiodła amunicja do moździerza, z którego strzelano w kierunku Nangar Khel - zamiast na wzgórza pociski spadły w zabudowania.