Komentarze na temat listu byłych prezydentów do Obamy
- Studio Opinii
List byłych prezydentów państw Europy Środkowo Wschodniej do Baracka Obamy wywołał liczne komentarze. Oceniany jako "skarga niedojrzałych chłopców" bądź "kompleks sieroty" lub "rzeczowy głos" "wskazujący strategiczne zagrożenia". Prezentujemy poniżej najciekawsze opinie Azraela, Sławomira Popowskiego, Stefana Bratkowskiego i Andrzeja Lubowskiego
Azrael: List na Berdyczów
Epistolografia polityczna ma długą tradycję, choć rzadko z listów otwartych tak naprawdę coś poważnego wynika, szczególnie w świecie współczesnej polityki pragmatyzmu i interesów. Dlatego też list byłych, po części emerytowanych, polityków krajów Europy środkowo-wschodniej, do prezydenta Baracka Obamy, nie będzie ani żadnym przełomem politycznym, ani na pewno nie zmieni wektorów polityki administracji demokratycznego prezydenta USA, a już na pewno nie przejdzie do historii obok listów Cycerona…
W liście tym, podpisanym miedzy innymi przez Václava Havla, Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Wałęsę, a także innych przywódców krajów naszej części Europy, została zawarta sugestia, że nowa administracja amerykańska osierociła nasz region, wystawiając go na krwiożerczość Rosji (lepiej brzmi - na moskiewski imperializm…). Wygląda to na skargę starych, acz w dalszym ciągu niedojrzałych chłopców, którzy zostali pozbawieni ojcowskiego wsparcia.
Niestety, ten list wskazuje, że politycy, którzy mają za sobą długie lata działalności i urzędowania na eksponowanych stanowiskach, nie potrafią zrozumieć logiki i pragmatyki politycznej Stanów Zjednoczonych, dla których w pierwszej kolejności liczy się rozwiązywanie problemów ważnych z ich punktu widzenia, szczególnie bezpieczeństwa, w wielu aspektach, następnie rozwiązywania problemów w punktach zapalnych naszego globu, a następnie dopiero zajmowaniem się państwami, co tu dużo kryć - peryferyjnymi.
Rządy, politycy państw Europy centralnej, nie tylko Polski, pielgrzymowali do Stanów Zjednoczonych stale i chętnie. Była to polityka serwilizmu politycznego, która nie zmieniła spojrzenia na ten region jak na peryferium Europy. Patrzenie na politykę i współpracę Polski z USA poprzez pryzmat tarczy antyrakietowej, jest przykładem skrajnej naiwności. Do tego Polska próbowała grać w Europie i Unii Europejskiej rolę ambasadora amerykańskiego, co nie było zbyt mile widziane w innych krajach naszego regionu. Pozory zainteresowania Polską i Europą centralną przez Stany Zjednoczone skończyły się z chwilą objęcia urzędu przez Baracka Obamę. Dla niego Europa to Unia Europejska, NATO… i Rosja. I z tymi politycznymi partnerami Obama będzie prowadził interesy i ustalał zasady współpracy. Dobitnie przypomniał to Polakom kilkanaście miesięcy temu profesor Zbigniew Brzeziński, który stwierdził, że w interesie Ameryki jest silna Europa, zjednoczony kontynent, którego wartości Ameryka podziela, z potencjałem i wolą do odgrywania decydującej roli w Świecie Jako głównych partnerów Ameryki Brzeziński wymienił Wielką Brytanię, Francję i Niemcy…
Polska i inne kraje naszego regionu płacą teraz cenę za lata polityki uległości i łaszenia się do Ameryki. Tą ceną jest właśnie brak jakiegokolwiek wpływu na politykę USA wobec Rosji, ale także Unii Europejskiej. Stany Zjednoczone odwróciły wektor polityczny, jaki stworzył poprzednik Obamy, Bush, napędzany myślą neokonserwatywną i prowadzą politykę pragmatyczną. Tak właśnie jest rozumiany interes i bezpieczeństwo Ameryki.
Polityka amerykańskiego (i polskiego) wspierania Gruzji i Ukrainy, została definitywnie zakończona. I próba odwrócenia tego trendu, poprzez tego rodzaju inicjatywy polityczne, jaką jest list byłych przywódców europejskich, skazana jest na porażkę. Obama realizuje własny plan, plan odprężenia i budowy globalnego systemu bezpieczeństwa, w którym będzie współpracował z silnymi partnerami. Dla USA silnym partnerem jest Unia Europejska i Rosja. Polska nie miała, jak nam się wydawało, żadnych specjalnych relacji z Waszyngtonem, nie ma też takich relacji cały ten region. Był on potrzebny poprzedniej administracji, do rozgrywek politycznych, ale nigdy nie traktowano go jako poważnego, znaczącego partnera.
Próba wpływu na administrację amerykańską do zrewidowania swojej polityki wobec Moskwy, wygląda, jak to sugerują niektórzy komentatorzy, na rozgrywkę wewnątrz administracji amerykańskiej, gdzie nie wszystkim podoba się rezygnacja Obamy z polityki panatlantyckiej, opartej o NATO. List emerytowanych przywódców europejskich w tym przypadku wygląda tylko na instrumentarium, wykorzystane do rozrywek. Jeżeli jest to prawda, to nie tylko nie pomoże on Polsce i innym krajom, a wręcz pogorszy nasze relacje. A na pewno nie pomoże Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w jego ewentualnym kandydowaniu na fotel sekretarza generalnego ONZ…
---
Sławomir Popowski: Odpowiedź Azraelowi
Drogi Jacku. Twój "List na Berdyczów" jest w pewnym sensie polemiką z moim wcześniejszym komentarzem - "Apel do Obamy". Dlatego nie mogę pozostawić go bez odpowiedzi.
Nie podoba mi się lekceważący ton i określenia kierowane pod adresem Wałęsy, Havla, czy Kwaśniewskiego; nazywanie ich "emerytowanymi politykami", a także porównywanie do "starych, acz w dalszym ciągu niedojrzałych chłopców, którzy zostali pozbawieni ojcowskiego wsparcia". Ale to już sprawa wyboru stylu uprawianej publicystyki, którego akurat w tym przypadku i w odniesieniu do tych polityków, nie mogę zaakceptować. Bo jest on niesłuszny i niczym nie uzasadniony.
Zarzucasz im, że "mając za sobą długie lata działalności i urzędowania na eksponowanych stanowiskach nie potrafią zrozumieć logiki i pragmatyki politycznej Stanów Zjednoczonych", dla których liczą się najpierw własne interesy, a dopiero potem gotowe są zająć się państwami peryferyjnymi. Nie zgadzam się z taką ich (prezydentów) oceną. Jest dokładnie odwrotnie. Właśnie dlatego, że znakomicie znają i rozumieją ową "pragmatykę USA", zdecydowali się na publiczne wystąpienie z apelem do prezydenta Obamy, a co więcej - wskazali na strategiczne zagrożenia (i to dla interesów amerykańskich, a nie tylko naszych, regionalnych, środkowo-europejskich), jakie niesie wybór takiej, a nie innej opcji politycznej.
Nazywasz to wystąpienie "Listem (pisanym) na Berdyczów", czyli głuchym i nieważnym, którego i tak nikt nie przeczyta. W ten sposób kwestionujesz jednocześnie skuteczność podobnych apeli.
Z tym pierwszym stwierdzeniem nie mogę się zgodzić, bo to by oznaczało, że nie doceniam profesjonalizmu amerykańskich dyplomatów, nawet z tak "peryferyjnych" placówek dyplomatycznych USA, jak te w Warszawie, Pradze, Wilnie, czy Rydze. Co do drugiego - mam wątpliwości: bo jak mierzyć ową skuteczność? Natychmiastową zmianą polityki zagranicznej Białego Domu, w sytuacji, gdy skądinąd wiadomo, że jej rozwinięta koncepcja jest dopiero formułowana? Ale, skoro tak, tym bardziej należy docenić inicjatywę tych - jak ich nazywasz - "emerytowanych polityków", którzy jednak cieszą się (nie tylko w swoich krajach) olbrzymim autorytetem, a przy tym - co podkreślałem w swoim komentarzu - żadnego z nich nie można posądzić choćby o cień jakiejkolwiek rusofobii. Nie mówiąc już o kompetencjach i wiedzy takich sygnatariuszy Listu, jak np. prof. Adam Rotfeld - nie tylko były nasz minister spraw zagranicznych, ale również wieloletni dyrektor SIPRI w Sztokholmie.
Wreszcie - zarzut najważniejszy. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że dla USA Europa to Unia Europejska, NATO i Rosja. I słusznie cytujesz prof. Zbigniewa Brzezińskiego, że „w interesie Ameryki jest silna Europa" oraz to, że jako głównych jej partnerów wymienił Wielką Brytanię, Francję i Niemcy... To prawda, ale z tego wcale nie wynika, że inni się nie liczą, że ich nie ma, zwłaszcza, że to nie ci główni partnerzy rozsadzili obóz sowiecki. I co, ci inni mają siedzieć cicho, dać sobie spokój z "pisaniem listów na Berdyczów", bo przecież i tak niczego nie zmienią? Wybacz, ale to jest właśnie rosyjski punkt widzenia.
I na koniec coś pozytywnego: odczytuję twój komentarz jako wyraz krytycznej oceny naszej dotychczasowej polityki wobec Ameryki, Twoim zdaniem - mówiąc łagodnie - nazbyt serwilistycznej. Nie wdając się w spór merytoryczny, zgadzam się z generalną oceną tych relacji. I uważam, że zasługują one na poważną debatę. W takim samym stopniu, jak nasza polityka wschodnia, stosunki z Moskwą, czy z Berlinem... Pod warunkiem, że będzie to rzeczywiście debata poważna, a nie felietonowe, sado-masochistyczne potępianie wszystkich i wszystkiego. Może od tego powinniśmy zacząć?
---
Stefan Bratkowski : „Radziecki“ punkt widzenia
Autor „listu na Berdyczów“ w gruncie rzeczy wykonał zabieg odświeżający pamięć i pożyteczny. By złapać dystans, przedstawił polskiej publiczności także radziecki punkt widzenia (który w Rosji bynajmniej nie przegrał). A zrobił to z właściwą tej optyce pewnością siebie i arogancją. Musi być jasne, że Kreml to potęga. Tupnie i tylko Ameryka się liczy. Jeśli ułatwi Ameryce kontakt lotniczy z lądowiskami w Afganistanie, co jej obniży koszty tamtejszej wojny o pewien ich procent, to robi gest. Tyle że za rezygnację z tarczy antyrakietowej.
Wydawało się, że nowa administracja chce przede wszystkim – doprowadzić do normalnej rozmowy z Kremlem. Ale czy wie, jak, to inna sprawa. Stąd niepokój w Europie Środkowo-Wschodniej. Która winna pojąć, że jej jako podmiotu w radzieckiej optyce nie ma. Chyba, że jako strefa wpływów.
Kreml to broń atomowa plus terytorium. A to że bez narodu? Że etnicznych Rosjan jest – po 70 latach corocznej utraty 3 do 5 % ich liczby – mniej w rzeczywistości niż Niemców? Że do masowego alkoholizmu dołączył się HIV, wróciła gruźlica? Kremla to nie boli, tym się w wielką politykę nie gra. Irytują go opinie znawców polityki międzynarodowej, że jego Rosja to „materiał wybuchowy, który myśli”. A myśli – kiepsko, i dlatego trzeba go wciągnąć w racjonalne myślenie nawet o własnej przyszłości. Bo nie da się wykluczyć jego możliwych skłonności samobójczych. Dlatego rozsądni politycy szukają kontaktu z Kremlem. Który jednak żadnych rad nie potrzebuje. Po co? Ma rakiety.
Toteż Amerykanie chcieli opłacić złomowanie radzieckich rakiet z głowicami nuklearnymi; daliby i na więcej. W Bałtijsku stoi rdzewiejąca bałtycka flota radziecka - przedmiot nowego pytania do radia Jerywań: „Czy nie można przeprowadzić floty bałtyckiej na Morze Białe? Można, ale Polacy potną ją taniej”. Groźby wycelowania rakiet na byłe „demoludy” wywołały pytanie: „Dlaczego grozimy rakietami Polakom i Czechom?”, radio Jerywań odpowiada – „A co, chcecie grozić Ameryce? Żebyśmy je złomowali za własne pieniądze?”. Moskwa się śmieje… Autorów tych dowcipów trudniej dosięgnąć niż krytycznych dziennikarzy, z których już tylu ziemię gryzie. Kreml ma prawo do furii, bo dowcipu nie da się zabić.
Z radzieckiego punktu widzenia byli przywódcy krajów Europy Środkowo-Wschodniej i inni podpisani pod listem do Obamy politycy tych krajów nie zasługują na nic więcej jak na zepchnięcie do grona emerytów. Jeśli nawet w pełni poprą ich współobywatele, tym gorzej dla nich. Ich kraje to wprawdzie razem 102 mln ludzi, jedna piąta obywateli Unii Europejskiej, znacznie więcej niż Rosjan, ale w wielkiej polityce nie to się liczy. Że cała Federacja Rosyjska ze swą ropą i gazem dochód narodowy ma ledwo ponad dwukrotnie wyższy od samej tylko Polski, bez pozostałej dziewiątki nowych państw Unii? A kto wykluczy, że te państwa mogą same skonstruować i produkować antyrakiety z wyrzutniami i systemami sterowania. Co wtedy?
Mimo duserów w czasie ostatniej wizyty Obama jednak nie ze wszystkim zachwycił Kreml. Spotkał się i z ludźmi rosyjskiej elity intelektualnej, których my akurat znamy; dał więc do zrozumienia, że są to partnerzy także dla Kremla, do rozmowy o przyszłości Rosji. Ci, co wiedzą, że nie należy karmić potwora pychy. Marzy im się Rosja zdrowa, która sensownie spożytkowuje swe środki i rozwija się racjonalnie. Jednakże Kremlowi wcale nie zależy, by interesem Polski i całej naszej części Europy była Rosja zdrowa, Rosja racjonalnie się rozwijająca, bez trujących miast w rodzaju nieszczęsnego Dzierżyńska z reportażu Ewy Evart. Rosja Kremla nie życzy sobie demaskowania jej jako mocarstwa „zwijającego się”. Zwłaszcza kiedy Kreml sam zademonstrował zachodniej Europie swą nieobliczalność i nie wie, jak to odrobić. A co gorsza, nie chce...
„Radziecki“ interes każe nas szczuć przeciw Ukraińcom. Wyklucza tezę, że interesem Polski i Europy jest rozwój samodzielnej Ukrainy – nie przeciw Rosji, ale nawet szybszy niż jej i dopingujący ją. Ukraina też wymiera i też choruje, czemu nie zaradzi żaden rząd. Mogą to sami tylko Ukraińcy. Jak i Białorusini. I oni, i Białorusini dopiero się odbudowują jako narody – jak w XIX wieku Czesi, czy w XX wieku Litwa. Mają z kogo brać wzór. Kreml tego nie chce nawet chcieć. I nie chce naszej troski. Rozwój Ukrainy, i Rosji też, nie nasza sprawa.
Otóż nie. Nasza. Przestrogą były wiatry z Czarnobyla.
---
Andrzej Lubowski: W obronie listu do Obamy
List do prezydenta Baracka Obamy podpisany przez siedmiu byłych prezydentów, byłego premiera oraz kilku byłych szefów dyplomacji i ministrów obrony z krajów Europy Środkowej wywołał gwałtowne reakcje.
Prof. Roman Kuźniar na łamach "Gazety" nie zostawił na nim suchej nitki. Widzi w nim panikę, zawiedzioną miłość, kompleks sieroty, a ocenę sytuacji w samym regionie uważa za na tyle nietrafną, że budzi to wręcz jego zakłopotanie.
Ten ostatni zarzut, zważywszy osoby autorów, jest więcej niż brawurowy. Ma do sygnatariuszy pretensje, że nie krytykowali poprzedniej administracji. Dlaczego nie krytykowali, to dziś nieważne: albo się z nią zgadzali, albo ze względu na swą pozycję unikali krytyki, albo zabrakło im odwagi. Liczy się przyszłość. Dziś jest im zręczniej otwarcie się wypowiadać. Czy nie jest to wielki walor aktywności byłych liderów?
Nie widzę w liście ani serwilizmu, ani megalomanii. Widzę natomiast trzeźwą ocenę rzeczywistości, której postrzeganie przez nas nie zawsze pokrywa się ze spojrzeniem z Waszyngtonu, co jest zrozumiałe. A podstawowe fakty są takie:
1. Nadzieje na poprawę stosunków z Rosją, może naiwne od początku, nie spełniły się;
2. NATO wydaje się dziś słabsze niż wtedy, gdy kraje naszego regionu do Sojuszu wstępowały;
3. W sprawach energii każdy, ku zadowoleniu Moskwy, ciągnie w swoją stronę.
Autorzy listu obawiają się, by w nowym rozdaniu z Ameryką Kreml nie grał znaczonymi kartami kosztem naszego regionu. Przy całym szacunku dla prof. Kuźniara, gdy chodzi o ocenę polityki Rosji, polegam bardziej na doświadczeniu w tym względzie Aleksandra Kwaśniewskiego i Adama Rotfelda.
Putin, dla którego rozpad ZSRR to "największa geopolityczna katastrofa stulecia", widzi w sobie współczesnego Romanowa odbudowującego prestiż i siłę Rosji. Ropa i gaz to narzędzia tej restauracji, choć Kreml nie rezygnuje z głowic nuklearnych.
Rewizjonistyczny nacjonalizm Rosji zagraża nie tylko demokratycznym reformom na wschodnich obrzeżach Europy, ale także spójności Sojuszu Północnoatlantyckiego. Konflikt w Gruzji pokazał, jak ważna jest stanowczość i jedność Europy, zwłaszcza połączone ze wsparciem USA.
Z milczenia Waszyngtonu w obliczu masakry Czeczenii nie wynika, że trzeba być konsekwentnym i nadal przymykać oczy na brutalny imperializm
W sprawie tarczy autorzy listu nie opowiadają się za konkretnym rozwiązaniem, a odnotowując rozmaitość opinii w regionie postulują jedynie, by decyzji nie podejmować pod dyktando Moskwy.
Nie jest to koncert życzeń, ale rzeczowy głos nawołujący także do przejęcia przez Europę większego ciężaru i odpowiedzialności za wspólne bezpieczeństwo. Wskazuje na naturalne sprzeczności wymogów realizmu z jednej strony i szacunku dla pryncypiów i wartości demokracji z drugiej.
Autorzy listu przypominają, że Europa Środkowa i Wschodnia to strefa interesu strategicznego, a nie zbiór egzotycznych krajów, i że polityka w tym regionie wynikać powinna nie tylko z doraźnych interesów, ale także z solidarności: obrony praw krajów do bezpieczeństwa, wolności i demokratycznych wartości - aspiracji, za którymi Ameryka tradycyjnie stała. W takim stopniu, w jakim działania Rosji negują te prawa, zarówno USA, jak i cała Europa muszą zrozumieć, że stają w obliczu autorytarnego wyzwania wobec zachodniej demokracji.
Wątpliwości budzić może formuła listu otwartego. Stosuje się ją zwykle, gdy trudno o kontakt z adresatem lub gdy jest on wobec autorów wrogo nastawiony. Żaden z tych scenariuszy nie wchodzi tu w grę, stąd pytanie, czy jest to najbardziej efektywny sposób przekazu. Wytłumaczenie, jakie znajduję, jest takie, że w intencji sygnatariuszy odbiorcą listu miał być nie tylko Barack Obama, ale rządy krajów regionu oraz Berlin, Paryż, Londyn, Rzym, Bruksela, a także Moskwa.
Artykuły ukazały się pierwotnie na stronach studioopinii.pl Przedruk za zgodą redakcji.