Maciej Eckardt: Ciszej nad tą trumną
Za cenę kilku pochlebnych komentarzy o bitności polskiego żołnierza i fachowości jego dowódców, tkwimy w afgańskim piekle, które płonąć będzie coraz bardziej, co przyznają nawet amerykańscy dowódcy.
Zawsze mną trzęsie, kiedy nad trumną poległego żołnierza toczy się polityczną pianę i uprawia personalną woltyżerkę. Pogrzeb kapitana Daniela Ambrozińskiego, który zginął w Afganistanie, był smutnym akcentem mijającego dnia. W trumnie powrócił do kraju kolejny polski żołnierz, tym razem doświadczony oficer. Jego śmierć stała się okazją do żenującej wymiany zdań między generalicją a ministerstwem obrony narodowej na temat konkretnego rodzaju uzbrojenia, a właściwie jego braku w sytuacji najważniejszej – starcia z wrogiem. Nie wnikając, kto ma w tym sporze rację, jedno jest pewne – talibowie mogą czuć pełną satysfakcję, bo nie dość, że zabili „niewiernego”, to przy okazji skłócili ze sobą najwyższych rangą wojskowych i cywilne kierownictwo MON.
Stajemy się pośmiewiskiem świata. Żadna tajemnica, żadna dyskrecja i respekt dla polskiej racji stanu nie istnieją. Każdy może każdemu w sprawach wrażliwych i z natury rzeczy poufnych chlapnąć – ku uciesze mediów i wszelkich zagranicznych wywiadów – co mu ślina na język przyniesie, kreując obraz naszej armii i jej cywilnego zwierzchnictwa, jako stada frustratów, którzy nie dość, że za miejscówki w światowej geopolityce płacą paskarską cenę, to jeszcze skaczą sobie do gardeł. Staliśmy się stroną w wojnie, której nie wygramy i która będzie nas coraz więcej kosztować. Będziemy ładować setki milionów dolarów w uzbrojenie, które zniszczymy i zdezelujemy w Afganistanie, broczyć będziemy krwią polskiego żołnierza na wojnie Wielkiego Brata, który poklepując nas protekcjonalnie po plecach, nawet palcem nie kiwnął w jankeskim bucie, by znieść upokarzające Polaków wizy.
Za cenę kilku pochlebnych komentarzy o bitności polskiego żołnierza i fachowości jego dowódców, tkwimy w afgańskim piekle, które płonąć będzie coraz bardziej, co przyznają nawet amerykańscy dowódcy. Kłócić będziemy się o potrzebne armii helikoptery, które nie dadzą żadnej gwarancji, że nikt więcej nie zginie. Owszem, poprawią one naszą skuteczność na polu walki, gęściej ścieląc trupa po stronie wroga, ale w żadnym razie nie przesądzą o afgańskim zwycięstwie i braku ofiar po naszej stronie. Jedyną wartością dodaną „afgańskiej misji” jest zdobywane unikalne doświadczenie bojowe, które staje się udziałem naszej armii. Stawia nas to w szeregu najlepszych. Pytanie tylko, czy cena jaką za to płacimy jest adekwatna do ponoszonych kosztów i strat.
I mała uwaga na sam koniec. Media zachłystują się zbitką słowną, że polski żołnierz „oddał życie” za polską sprawę. Pal licho, czy ona jest do końca polska, mam wiele wątpliwości w tej sprawie. Polski żołnierz nie „oddał życia”, jemu je odebrał afgański snajper. Żaden żołnierz, chyba że w wyjątkowych sytuacjach, nie „oddaje życia”. On je w oczywisty sposób chroni, a jedynie liczy się z tym, że mu je ktoś może odebrać. Tak stało się w przypadku kapitana Daniela Ambrozińskiego. Zginął na polu walki, jak na żołnierza przystało. Spełnił swój obowiązek z honorem i za to jesteśmy mu winni cześć. Ta cześć oznacza zarazem szacunek, więc ciszej panowie politycy nad tą trumną.
Artykuł ukazał się pierwotnie na stronie Macieja Eckardta. Przedruk za zgodą autora.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.