Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Styl Książka Andrzej Lubowski: Zbig. Człowiek, który podminował Kreml

Andrzej Lubowski: Zbig. Człowiek, który podminował Kreml


07 listopad 2011
A A A

Manipulował konklawe, które wybrało Polaka na Papieża? Spiskował z Chińczykami przeciw ZSRR? Rozmontował światowy komunizm? Jest ojcem chrzestnym islamskiego terroryzmu? W życiorysie Zbigniewa Brzezińskiego nie brak faktów, na których zwolennicy spiskowych teorii mogą budować najbardziej niewiarygodne scenariusze.

"Zbig. Człowiek, który podminował Kreml" - ta książka, oparta na rozmowach z bohaterem, faktach, dokumentach i nigdy wcześniej nie publikowanych raportach, pokazuje prawdę o Zbigu - jednym z najbardziej wpływowych polityków XX wieku.

Premiera: 4 listopada 2011 r.

 

Fragment książki, rozdział pt.: Brudna etykietka

W lipcu 1976 roku Brzeziński jadł kolację w domu Szimona Peresa, wówczas ministra obrony Izraela, gdy komandosi izraelscy, po pokonaniu 4 tysięcy kilometrów znaleźli się na lotnisku Entebbe, w pobliżu stolicy Ugandy, Kampalii. Odbili z rąk porywaczy 103 zakładników, pasażerów samolotu Air France, porwanego 27 czerwca przez palestyńskich terrorystów. Pięciu komandosów zostało rannych. Zginął tylko dowódca misji, trzydziestoletni podpułkownik Jonatan Netanyahu, starszy brat dzisiejszego premiera. Wszyscy porywacze, trzech zakładników i 45 żołnierzy ugandyjskich przypłaciło to śmiercią. Komandosi zniszczyli 11 sowieckich samolotów MiG-17, należących do lotnictwa Ugandy.

Image

Brzeziński był wtedy osobą prywatną, choć głównym doradcą wówczas już poważnego kandydata na lokatora Białego Domu.  Przyjęto go w Izraelu ze wszelkimi honorami. „Moja wyprawa na Wzgórza Golan i podróże po kraju” – pisał potem – przekonały mnie o jałowości szukania bezpieczeństwa drogą przejmowania terytorium. Stało się jasne, że Izrael nigdy nie zdobędzie wystarczająco dużo ziemi, aby zrekompensować wrogość Arabów”. Tej opinii nigdy nie zmienił.

Po upadku komunizmu żaden temat nie prowokował Brzezińskiego równie często do publicznych wypowiedzi, zwykle dość kontrowersyjnych, co polityka Izraela. Obsesję – „pokonać Kreml”, zastąpiła inna – „rozwiązać konflikt na Bliskim Wschodzie.” Przy różnych okazjach mówił coś, czego żaden inny polityk nie miał śmiałości powiedzieć.

Gdy latem 2009 roku nie ustawały spekulacje kto, kiedy i jak powstrzyma nuklearne ambicje Teheranu, przypominano, jak to Tel Awiw zniszczył w 1981 roku iracki reaktor jądrowy, a w 2007 roku reaktor budowany w Syrii przez Koreę Północną. Neokonserwatyści mówili i pisali, że tak długo jak nie zniknie zagrożenie nuklearne Izraela ze strony Iranu, tak długo trzeba się liczyć z możliwością izraelskiego ataku na Iran. John Bolton, w administracji G.W. Busha zastępca sekretarza stanu, a potem ambasador przy ONZ ubolewał, że Izrael nie podjął takiej akcji przed końcem kadencji republikańskiego prezydenta, ponieważ Barack Obama jest przeciwny atakowi i mniej przyjazny twardej polityce Tel Awiwu.

We wrześniu 2009 roku, w wywiadzie dla the Daily Beast, popularnego portalu internetowego, Brzeziński sugerował, że prezydent Obama powinien uprzedzić Izrael o reakcji USA na taką ewentualność. 

Nie jesteśmy w końcu bezradnymi małymi dziećmi – powiedział. Muszą przelecieć nad kontrolowaną przez nas przestrzenią powietrzną Iraku. Czy będziemy siedzieć i przypatrywać się temu? Musimy być poważni, gdy idzie o pozbawienie ich tego prawa. Odmowa nie kończy się na retoryce. Jeśli przelatują, to musimy wzbić się w powietrze i i stawić im czoła. Mają do wyboru: zawrócić albo nie. Nikt tego sobie nie życzy, ale to mogłoby być lustrzane odbicie sytuacji z „Liberty” [USS Liberty, okręt amerykańskiej marynarki zaatakowany przez pomyłkę przez lotnictwo Izraela w trakcie Wojny Sześciodniowej 1967 roku - przyp. AL].

Innymi słowy, Brzeziński rozważał zestrzelenie izraelskich samolotów przez lotnictwo USA - trudno było interpretować to inaczej.
Dużo wcześniej, gdy zaczęto spekulować, że Brzeziński będzie doradzał kandydatowi-Obamy, najszybciej, i zdecydowanie krytycznie, zareagowała część amerykańskiej społeczności żydowskiej.

„Brzeziński nie jest doradcą kampanii” - oświadczył wtedy Dennis Ross, doradca Obamy do spraw Bliskiego Wschodu. Brzeziński poparł Obamę z powodu wojny w Iraku.  Rok czy dwa lata temu kilka razy rozmawiali ze sobą. To wszystko.  Senator Obama dał wyraźnie do zrozumienia, że w innych kwestiach dotyczących Bliskiego Wschodu Brzeziński nie jest tym, ku któremu spogląda. Ich poglądy są różne.”
W Waszyngtonie Brzezińskiemu już dawno przyklejono etykietkę wroga Izraela. A pozbyć się jej niełatwo. Zwłaszcza, że sam Zbig, choć uważa ją za nieuzasadnioną, a nawet przejaw paranoi, nic nie robi, aby z tym walczyć. Uznał widać, że udowadnianie, że nie jest się wielbłądem, niespecjalnie go interesuje.

Oskarżenie nie wzięło się ot tak, znikąd. Od przeszło trzydziestu lat Brzeziński podkreśla z uporem, chyba częściej niż ktokolwiek inny znany i uznany w Waszyngtonie, że nierozwiązany konflikt na Bliskim Wschodzie godzi w interesy Ameryki, a także zagraża bezpieczeństwu Izraela, i że niemałą część winy za to ponosi krótkowzroczna polityka Tel-Awiwu. A że mówi o tym i pisze z pasją, i nie cedzi słów, to wzajemne uprzedzenia zaczęły się z czasem nawarstwiać. Rząd Izraela brzmi jak zdarta płyta i podobnie zaczyna brzmieć Zbig. Tyle że jemu chodzi o zmianę, coraz bardziej pilną, a im o status quo, coraz trudniejsze do utrzymania.

Jego zdaniem, konflikt jest zbyt fundamentalny, zbyt emocjonalny, i zbyt głęboko zakorzeniony, aby Izraelczycy i Palestyńczycy zdołali go sami rozwiązać. Potrzebują pośrednika. Tylko Stany Zjednoczone mogą być skutecznym pośrednikiem. Ale sukces takiego pośrednictwa wymaga spełnienia dwóch warunków: pośrednik musi być bezstronny, a po drugie, nie może być bierny – nie może się wahać przedstawić własne stanowisko. Brzeziński jasno swoje stanowisko wyartykułował.

Faktyczny paraliż procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie – powtarza uparcie, ma fatalne konsekwencje dla Palestyńczyków, dla regionu, dla USA i w końcowym rozrachunku także dla przetrwania Izraela. Spora część wrogości wobec Stanów Zjednoczonych w świecie muzułmańskim bierze się z postrzegania USA jako strażnika interesów Izraela, kiepsko przy tym pojmowanych. Palestyńczycy, powiada Brzeziński, są zbyt podzieleni i zbyt słabi, zaś Izrael zbyt podzielony i zbyt silny, aby popychać w stronę trwałego pokoju. Tę rolę mogą odegrać wyłącznie Stany Zjednoczone, a tego wciąż nie czynią. Obama powinien być bardziej stanowczy i forsować jedynie realistyczną, choć trudną drogę do pokoju. Jej podstawowe założenia to: po pierwsze, rezygnacja Palestyńczyków z prawa powrotu na tereny dzisiejszego Izraela - trudno bowiem wymagać, aby Izrael, w imię pokoju popełniał samobójstwo; po drugie, autentyczny podział Jerozolimy: zachodnia część miasta jako stolica państwa żydowskiego, wschodnia, jak stolica państwa palestyńskiego, i Stare Miasto dzielone pod jakąś formą międzynarodowego nadzoru; po trzecie, granice z 1967 roku, przy pewnej wymianie terytoriów: w zamian za większe osady izraelskie stworzone w czasie okupacji, Palestyńczycy mieliby rekompensatę w innych terenach; i po czwarte, wojska USA lub NATO rozmieszczone wzdłuż Jordanu, aby zapewnić bezpieczeństwo Izraelowi, gdy powstanie zdemilitaryzowane państwo palestyńskie.

Taka postawa prowadzi do oskarżenia, że Zbig próbuje narzucić swoje rozwiązanie stronom konfliktu. Dennis Ross, główny negocjator w konflikcie bliskowschodnim z ramienia prezydentów G.H.W. Busha i Billa Clintona skrytykował ją tak:

Jeśli mitem Busha [G.W. Busha – przyp. AL] i neokonserwatystów była wiara w możliwość narzucenia naszej formy demokracji i naszej wizji regionu, to mitem wielu na lewicy oraz tych, którzy określają siebie mianem „realistów”, jak Zbigniew Brzeziński, może być przekonanie, że jesteśmy w stanie narzucić pokój między Izraelczykami i Palestyńczykami i dokonać tą droga transformacji Bliskiego Wschodu. (Ross, Dennis, Makovsky, David Myths, Illusions, and Peace. Finding a New Direction for America in the Middle East.”

„Narzucić” oznacza wepchnąć im do gardła – opowiada Brzeziński.  Ja używam słowa „pomóc”, gdyż uważam, że żadna strona nie jest gotowa do ustępstw, w obawie, że druga to wykorzysta. (Brzeziński, Zbigniew, Scowcroft, Brent, America and the World. Conversations on the Future of American Foreign Policy. Moderated by David Ignatius”.)

Brzeziński uważa, że izolowanie Hamasu tylko tę organizację umacnia – że z Hamasem należy rozmawiać. Na argument, że Izrael ma tylko jednego silnego przyjaciela odpowiada słowami: „teza, że mamy udowodnić naszą przyjaźń z Izraelem przez zagłodzenie ludzi w Gazie, jest dla mnie niemoralna w treści i niepraktyczna politycznie” - mówi w cytowanej wcześniej rozmowie ze Scowcroftem i Ignatiusem . Poza tym – powiada – jest też kwestia praktyczna: jak długo Izrael wytrzyma, jeżeli Ameryka zostanie zmuszona do wyjścia z Bliskiego Wschodu.

Kiedy pierwszy raz pojechałem na Bliski Wschód, aby nakłaniać do arabskiej zgody na traktat pokojowy w Camp David między Izraelem a Egiptem, niektórzy Arabowie mówili mi: „Wiesz co? Krzyżowcy byli w Jerozolimie przez dziewięćdziesiąt lat i przepadli. My się nie spieszymy”. Izraelczycy mają zatem powody do niepokoju. „czy ten przerażający scenariusz jest bardziej, czy mniej prawdopodobny w sytuacji, gdy nie ma pokoju?   

Póki co, rząd Izraela odrzuca taką architekturę, jaką proponuje Brzeziński, a jaką powtórzył Obama. Na temat pomysłu Zbiga nie wypowiedzieli się sami Palestyńczycy - dlaczego mieliby zrezygnować z armii, skoro należy im się niezależne państwo? Czy Brzeziński złagodzi swą krytykę Izraela, jeśli jego pomysł zaaprobują Żydzi, a odrzucą Arabowie? Brzeziński wierzy, że taki pokój, jaki kreśli, jest nie tylko możliwy, ale jego realizacja – pojednanie - może uczynić Izrael i Palestynę Singapurem Bliskiego Wschodu.

„Gdybym był Izraelczykiem, spoglądałbym na Dubaj i Katar i zastanawiałbym się: „Czy nie chciałbym też tak mieć?” Gdy nastanie pokój, inteligencja Izraelczyków i Palestyńczyków może ich uczynić motorem całego regionu, finansowo i technologicznie. „ – mowi w rozmowie z Brentem Scowcroftem i Davidem Ignatiusem