Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Frekwencja nie jest celem samym w sobie - rozmowa z Januszem Onyszkiewiczem


07 maj 2009
A A A

Według danych Parlamentu 15% polskiego społeczeństwa deklaruje zdecydowany zamiar głosowania w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego. Czy to Pana martwi?

Image
Janusz Onyszkiewicz,http://www.januszonyszkiewicz.pl/
Martwi mnie to chociażby z tego względu, że poprzednim razem frekwencja też była niska, ale jednak nieco ponad dwadzieścia procent. Mam nadzieję, że kiedy ruszy kampania wyborcza i Parlament Europejski stanie się nieco bardziej znany, to ten odsetek wzrośnie. Boję się o tę frekwencję, bo nie chciałbym, żebyśmy byli postrzegani jako kraj, w którym społeczeństwo niby jest za Unią Europejską, ale widać wyraźnie, że się nie chce bardziej angażować w sprawy tak ważnej instytucji jaką jest Parlament Europejski.

Skąd ta niechęć? 

Myślę, że w dużej mierze z niedoinformowania, a także z tego, że Parlament Europejski nie jest postrzegany jako miejsce, gdzie są podejmowane bardzo ważne decyzje dla naszego i wszystkich innych krajów członkowskich. Nie ma świadomości, że około siedemdziesięciu procent prawa obowiązującego w Polsce jest prawem stanowionym właśnie w Brukseli, a więc przede wszystkim w Parlamencie. W związku z tym Parlament jest postrzegany jako klub dyskusyjny, w którym się dużo mówi i kosztuje dużo pieniędzy, ale oprócz tego nie ma właściwie żadnego wpływu na nic.

Jednocześnie w tych samych badaniach 85% polskich obywateli - respondentów mówi, że zna Parlament Europejski, który jest więc najbardziej rozpoznawalną instytucją Wspólnot, przed Komisją i Radą. Może to znaczy, że ludzie Parlament znają, a mimo to świadomie nie głosują?

Myślę, że ludzie znają, ale „turystycznie”. Wszyscy znają katedrę Notre Damme w Paryżu, ale to nie znaczy, że wszyscy są katolikami i chodzą do kościoła. Być może tak też jest w tym przypadku. Parlament Europejski jest najbardziej otwartą instytucją europejską. Obrady Komisji czy Rady nie są przecież publiczne. Trudno zwiedzić Komisję czy Radę, zresztą nie bardzo wiadomo co tam można by właściwie oglądać, poza pomieszczeniami. Natomiast w Parlamencie coś się jednak dzieje. W związku z tym jest to turystycznie rzecz biorąc bardziej atrakcyjne miejsce.

Większość respondentów chciałaby, żeby Parlament zajął się wzrostem gospodarczym oraz walką z bezrobociem. I tu zaczynają się problemy bo jest tylko on częścią specyficznej struktury instytucjonalnej wspólnot Unii Europejskiej: z własnej inicjatywy nie może uchwalić prawa, musi zaczekać na inicjatywę Komisji, a później współdziałać z Radą. Czy takie rozbudzenie oczekiwań wobec Parlamentu, które będzie miało teraz miejsce podczas kampanii, nie jest niebezpieczne? Czy Parlament będzie w stanie im sprostać?

Oczywiście, że jest o tyle niebezpieczne, że akurat w sprawie walki z bezrobociem czy w sprawie zażegnania niebezpieczeństwom związanym z kryzysem gospodarczym Unia Europejska, jako całość ma bardzo ograniczone możliwości działania, dlatego że ogromna ilość spraw jest w gruncie rzeczy w rękach rządów narodowych. Myślę, że tych spraw pozostawionych w gestii narodowej jest zbyt dużo, ale niewątpliwie duża część w takiej gestii pozostać powinna. Unia Europejska nie powinna zmierzać, i zresztą nie zmierza, w stronę państwa federalnego. Myślę, że modelem Unii Europejskiej jest to, o czym wspomniał Tony Blair, mianowicie że Unia powinna być supermocarstwem, ale nie superpaństwem.

Czy można jednocześnie zjeść jabłko i mieć jabłko, czyli czy można zachować obecną strukturę organizacji i jednocześnie mieć wysoką frekwencję w wyborach bezpośrednich? Co jest ważniejsze, czy zachowanie tej struktury, czy frekwencja? Bo wydaje się, że mielibyśmy wysoką frekwencję gdyby Unia stała się federacją. Parlament byłby wtedy rzeczywiście blisko ludzi, mógłby uchwalić każde prawo.

Otóż to prawda, ale nie sądzę żeby ludzie wtedy byli zainteresowani uczestnictwem w tych wyborach, dlatego że mieliby świadomość, że wybieramy około siedmiu procent posłów do Parlamentu Europejskiego. W związku z tym siłą wyłącznie polskich głosów, nawet gdyby te wszystkie głosy były wykorzystywane w ten sam sposób i ułożyły się w harmonijną całość, niczego by się nie przeważyło. Myślę, że dobrym argumentem jest fakt, że w Parlamencie Europejskim liczy się nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim ilość posłów, ale ich jakość. W Parlamencie Europejskim głosuje się nie według klucza narodowego, takie głosowania zdarzają się niezwykle rzadko, lecz według klucza politycznego. Otóż według statystyki prowadzonej w oparciu o głosowania w sprawach ważnych, a więc tych rejestrowanych elektronicznie, zgodność głosowania poszczególnych posłów ze stanowiskiem przyjętym przez grupę polityczną sięga dziewięćdziesięciu procent. W związku z tym ważne jest jak głosują grupy polityczne. Z wyjątkiem małej i pozbawionej większego znaczenia Unii Na Rzecz Europy Narodów, żaden kraj nie ma w grupach politycznych przewagi. W każdej grupie politycznej trzeba mieć na tyle dużą siłę argumentacji i autorytet osobisty, żeby tą grupę do jakiegoś stanowiska przekonać. Wtedy cała ta grupa głosuje tak, jak by się chciało i to daje dobre efekty.

Czyli ważna jest jakość posłów, którzy będą w tym skomplikowanym układzie instytucjonalnym potrafili sprawnie się poruszać. Ja jednak powtórzę - czy frekwencja jest celem samym w sobie? Czy Unia Europejska powinna jako jeden z celów wyznaczyć sobie zlikwidowanie deficytu demokratycznego i doprowadzenie do takiej reformy instytucji, że zamiast czterdziestu kilku procent średnio w Unii Europejskiej będzie głosowało w wyborach do Parlamentu siedemdziesiąt procent, tak jak było to na początku?

Myślę, że frekwencja nie jest celem samym w sobie. Celem oczywiście powinna być mocniejsza, sprawniejsza Unia. Unia która będzie w stanie realizować wielkie zadania, zapewniać rozwój i bezpieczeństwo wszystkich swoich obywateli. Gdybyśmy zrobili ogólnoeuropejskie referendum w jakiejś sprawie dotykającej naszego codziennego życia , to może by wszyscy do tych urn poszli, ale tak przecież nie można wszystkiego rozstrzygać. Musimy sie oprzec na modelu demokracji przedstawicielskiej,a więc na modelu stosowanym we wszystkich wiekszych krajach demokratycznych. Myślę, że trzeba raczej uświadamiać ludziom znaczenie Unii Europejskiej, a w szczególności Parlamentu Europejskiego i w ten sposób zwiększyć partycypację ludzi we władzy i ich udział w wyborach.

{mospagebreak} 

Może Unia jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo i rozwój obywateli bez bezpośrednich wyborów do Parlamentu? To jest w końcu rozwiązanie, które nie było obecne zawsze w strukturach europejskich.

To prawda, ale jednak jeżeli chcemy budować Unię, jako wielkiego gracza na scenie światowej, co jest zresztą konieczne, bo nie sposób zapewnić rozwoju tak wielkiego organizmu jak Unia Europejska bez obecności na tej światowej scenie, to musimy budować także poczucie pewnej wspólnoty. Poczucie, że choć jest się Polakiem, Francuzem, Niemcem czy Czechem, to jest się także i Europejczykiem. Instytucja taka jak Parlament Europejski do tego celu jest niezwykle przydatna. W niej istotnie wszystkie różnice narodowe zanikają. Nie są wyeliminowane całkowicie, ale zyskują niejako inny zupełnie wymiar. Na to się jeszcze nakłada dodatkowy walor Parlamentu Europejskiego, wynikający stąd, że nie ma tam, tak jak w parlamentach narodowych, wyraźnego podziału na rządzącą koalicję i opozycję. Chociaż Parlament Europejski kontroluje Komisję Europejską w podobny sposób jak parlamenty narodowe kontrolują rząd, powołuje Komisję, może ją odwołać, co z resztą nie jest czystą teorią, bo już raz się zdarzyło, ale Komisja Europejska nie jest emanacją większości w Parlamencie. W związku z tym nie ma tutaj tego podziału na koalicję i opozycję, co sprawia, że dyskusje w Parlamencie Europejskim są znacznie mniej obciążone takimi lojalnościami związanymi z przynależnością do określonych obozów politycznych i sa znacznie bardziej merytoryczne.

Podsumowując ten wątek- wydaje mi się, że Unia stoi przed wyborem: albo federacja, albo niska frekwencja.

Ja oczywiście, jak wynika z tego co mówiłem, nie chciałbym swoistości Unii i możliwości jej skutecznego działania kłaść na ołtarzu wysokiej frekwencji. Myślę, że tą wyższą frekwencję można osiągnąć uświadamiając naszym wyborcom jak ważne są te wybory.

Powiedział Pan o światowej scenie i o roli Unii w świecie. Wspólna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa jest tą dziedziną, w której Unia ma relatywnie mniejsze kompetencje niż np. w obszarze wspólnego rynku. Jakie to ma konsekwencje dla Pana pracy jako członka komisji spraw zagranicznych. Czy to ułatwia czy utrudnia tą pracę?

Otóż w kwestii polityki zagranicznej nie Unia Europejska ma mniejsze kompetencje, ale Parlament. Unia Europejska taką politykę chce prowadzić, tyle tylko, że to jest polityka która jest określana przez Radę Europejską, na zasadzie konsensusu. Jedynie w sprawach technicznych można tam dopuszczać głosowanie większościowe. W zasadzie najtrudniej Unii Europejskiej wypracować wspólne stanowisko wobec Rosji, wobec Chin, wobec Stanów Zjednoczonych, choć mam nadzieję, że po wyborze Barack’a Obamy to się zmieni. Natomiast była w stanie wypracować wspólne stanowisko np. w sprawie Iranu.

Czy w związku z tym można skutecznie działać w Parlamencie Europejskim w sprawach polityki zagranicznej?

Parlament Europejski nie ma mocy stanowiącej. Natomiast rada polityczna Parlamentu Europejskiego i stanowiska, które Parlament zajmuje w jakiejś sprawie są jednak bardzo ważne i ani Rada Europejska ani Komisja tego stanowiska, szczególnie jeżeli jest ono wyrażone znaczną większością głosów, ignorować nie może i nie ignoruje. Chciałbym to zilustrować jednym przykładem. Mianowicie w Parlamencie Europejskim rozpoczęliśmy wielką kampanię na rzecz wsparcia procesów demokratycznych na Ukrainie. Zostało zainicjowane wsparcie dla pomarańczowej rewolucji w tym sensie, że z Parlamentu wypłynął pierwszy zdecydowany głos, żeby zadbać o to, aby wybory prezydenckie na Ukrainie zostały przeprowadzone rzetelnie. Dopiero później Rada Europejska i Komisja w wyniku działań Parlamentu włączyły się w te działania. Drugi przykład to sprawa embarga na dostawy broni do Chin. Otóż takie embargo zostało nałożone po masakrze na Placu Tiananmen. Kraje eksportujące broń wnosiły o to, żeby ów embargo znieść, argumentując to w ten sposób, że skoro inne kraje z Chinami handlują, to embargo utrudnia tylko funkcjonowanie przemysłu w krajach produkujących wyposażenie wojskowe, a niczego właściwie nie daje. Choć nie mieliśmy decydującego głosu w Parlamencie Europejskim, zajęliśmy zdecydowane stanowisko. Głównie zresztą za sprawą posłów z naszej części europy, a przede wszystkim z Polski, jako że wydarzenie to miało dla nas znaczenie symboliczne, dlatego że dokładnie tego dnia, kiedy rodzącą się demokrację na tym placu rozjechano u nas ta demokracja się odrodziła- to był 4 czerwca 1989 roku. Ponieważ Parlament bardzo wyraźnie i mocno powiedział, że tego nie należy robić, tak też się nie stało.

Czy były takie tematy, w związku z mniejszymi kompetencjami Parlamentu Europejskiego w polityce zagranicznej, w których ma Pan poseł poczucie, że jest to bicie głową w mur?

Jest taka jedna sprawa, której się nie udało nam załatwić, a mnie w szczególności, bo bardzo mocno o to zabiegałem. Mianowicie sprawa utworzenia specjalnego funduszu ze środków budżetowych na wspieranie demokracji i działań na rzecz praw człowieka w krajach poza Unią Europejską. Idea była taka, żeby utworzyć coś w rodzaju Amerykańskiego Funduszu Na Rzecz Demokracji, który by działał niezależnie i miałby większą elastyczność w działaniu. Bowiem Unia Europejska przeznacza spore środki na rozwój instytucji demokratycznych i społeczeństw obywatelskich w innych krajach, ale wykorzystywanie tych środków pozostawia wiele do życzenia ze względu na ogromną sztywność procedur. Chodziło o to, żeby to wszystko rozluźnić i to się niestety nie udało.

Może uda się w takim razie w następnej kadencji?

Bardzo bym chciał, żeby w końcu powiodło. Uważam, w oparciu o nasze polskie doświadczenia z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, że nawet jeśli by się biło głową w mur, to w końcu ten mur jednak padnie.