O pracy dyplomaty na Kubie opowiada Daniel Gromann, I Radca w Departamencie Ameryki
O pracy dyplomaty na Kubie, wyzwaniach jakie stawia, satysfakcji jaką daje, ale czasem też o trudnych momentach związanych z dłuższym pobytem zagranicą z Danielem Gromannem rozmawiała Ewelina Biłda.
- Jak zaczęła się Pana przygoda z dyplomacją?
- „Przygoda”, to dobre określenie. W pracy w służbie zagranicznej jest wiele ciekawych chwil i trudnych wyzwań, oczywiście przeplatających się z bardziej rutynowymi zadaniami. Ale odpowiadając na Pani pytanie. W drugiej połowie lat 90. skończyłem pewien etap studiów podyplomowych w Stanach Zjednoczonych i dowiedziałem się, że istnieje możliwość zdawania egzaminu do służby zagranicznej.
- Z internetu?
- Nie, wtedy nie było chyba jeszcze takich portali, jak ten, który Państwo prowadzicie (www.dyplomacjaxxi.msz.gov.pl). Powiedziałbym: „pocztą pantoflową”, od znajomej, która nosiła się z zamiarem podejścia do egzaminu konkursowego. Zdałem i zostałem przyjęty na aplikację dyplomatyczno-konsularną.
- Jak wówczas wyglądało przygotowanie do pracy w MSZ?
- Przez cały rok akademicki mieliśmy zajęcia jeden dzień w tygodniu, nabywając wiedzę teoretyczną z szerokiego zakresu tematów związanych z naszą pracą (prawo międzynarodowe, protokół dyplomatyczny, założenia polskiej polityki zagranicznej), a w pozostałe dni pracowaliśmy w różnych departamentach, zdobywając umiejętności praktyczne poprzez realizację konkretnych zadań, czasami zresztą całkiem poważnych. Oczywiście pod nadzorem i dzięki pomocy doświadczonych pracowników.
- Czy sprawdzano wasze postępy? Czy młodzi dyplomaci też pisują kartkówki?
- Nie wiem, jak to dokładnie wygląda teraz, kiedy istnieje Akademia Dyplomatyczna. „Za moich czasów” kartkówek nie było, ale za to na koniec aplikacji był bardzo poważny sprawdzian: egzamin do służby dyplomatyczno-konsularnej. Prawdziwy, trudny egzamin; z tego, co pamiętam, były poprawki.
- Po egzaminie rozpoczęliście pewnie normalną pracę…
- Prawie. Drugą częścią okresu przygotowawczego był staż zagraniczny, który w tamtym okresie trwał z reguły dziewięć miesięcy. Nie wiem, czemu akurat tyle, proszę mnie nie pytać, czy potem rodzili się prawdziwi dyplomaci… (śmiech). W każdym razie ja odbyłem staż w ambasadzie w Bogocie.
- A więc Kolumbia. To bardzo daleko. Dlaczego akurat tam?
- Z wykształcenia jestem iberystą. Po rozpoczęciu pracy w MSZ w naturalny sposób grawitowałem w kierunku tematyki związanej z Ameryką Łacińską.
- To znaczy, że aby zostać członkiem służby zagranicznej, nie trzeba być po stosunkach międzynarodowych?
- Bynajmniej. Wśród nowych słuchaczy Akademii Dyplomatycznej – jest to corocznie grupa około dwudziestu osób, jak sądzę – są filolodzy, prawnicy, ekonomiści. Oczywiście także absolwenci stosunków międzynarodowych, często zresztą osoby po dwóch fakultetach albo studiach uzupełniających. MSZ potrzebuje specjalistów z różnych dziedzin.
- Czy do pracy w dyplomacji potrzebne są jakieś szczególne predyspozycje?
- Uważam, że tak. Przede wszystkim ciekawość świata, otwartość na inne kultury i style życia. Statystycznie większa część życia zawodowego dyplomaty przebiega za granicą. Trzeba to lubić, trzeba cieszyć się możliwością mieszkania w różnych krajach, poznawania innych miejsc i ludzi, oczywiście nie tracąc łączności z własną ojczyzną i cały czas pracując na jej rzecz. Poza tym szalenie ważny jest zdrowy rozsądek i umiejętność odpowiedniego reagowania w różnych sytuacjach. Wyczucie. Umiejętność zachowania w sposób, który nawet w języku potocznym określa się jako „dyplomatyczny”.
- Powróćmy do Pana ścieżki zawodowej. Czy po stażu w Kolumbii trafił Pan może do Departamentu Ameryki?
- Trafiła Pani w dziesiątkę. Przenikliwość godna pracownika służby zagranicznej! Rzeczywiście, pracowałem w Departamencie Ameryki, skąd następnie wyjechałem na Kubę.
- To interesujące.
- Kuba jest krajem wyjątkowym dla dyplomatów z państw zachodnich, akcentujących problematykę praw człowieka, ponieważ zgodnie z tak zwaną dwutorową polityką Unii Europejskiej względem Hawany rozwijane są zarówno relacje oficjalne, z przedstawicielami władz i innych instytucji, jak i kontakty z prodemokratyczną opozycją i rodzącym się społeczeństwem obywatelskim, a więc wszelkiego rodzaju środowiskami niezależnymi. W trakcie mojej misji na Kubie – gdzie zajmowałem się sprawami politycznymi – prowadziłem właśnie kontakty tego typu. Momentami dawały mi one szczególną satysfakcję, momentami – wywoływały szczególną frustrację.
- Jak to?
- Szczególną satysfakcję – w postaci serdecznych reakcji, często spontanicznych i na pewno szczerych, rodzin więźniów politycznych albo samych więźniów, którzy zostali zwolnieni, wdzięczności za to, że ktoś za granicą, „w wielkim świecie”, pamięta o ich losie i o losie ich najbliższych. Myślę zwłaszcza o osobach na prowincji, gdzie rzadziej docierają zachodni dyplomaci i przedstawiciele mediów międzynarodowych. W czasie rozmów z tymi ludźmi, widząc ich emocje, wysłuchując ich opowieści, czułem szczególnie silnie, że robię coś, co jest po prostu… ważne… potrzebne i … dobre. Tak, po prostu dobre.
- A frustrację?
- Że nasze pole działania jest ograniczone. Że część z nich wciąż przebywa w więzieniach, na przykład za to, że udzielali komuś tam wywiadów – tak jak ja teraz Pani – których treść się komuś innemu nie spodobała.
- A jak wyglądały kontakty z instytucjami oficjalnymi?
- Na Kubie, w okresie mojej misji, były ograniczone ze względu na sytuację polityczną. Natomiast, ogólnie rzecz biorąc, praca w dyplomacji jest tak ciekawa między innymi dlatego, że jako pracownicy ambasad i konsulatów mamy możliwości działania wybiegające daleko poza te, jakie mielibyśmy jako osoby prywatne. Na hasło „ambasada” wiele drzwi staje otworem, zwłaszcza w mniejszych krajach. Pracownik dyplomatyczny – nawet osoba młodsza, niebędąca szefem placówki – wchodzi w kontakty z dyrektorami departamentów, dyrektorami muzeów, pisarzami, redaktorami. Całą gamą interesujących, ważnych w swoim środowisku osób, z którymi załatwia sprawy oficjalne, organizuje wspólne wydarzenia, realizuje projekty i tak dalej. Jeżeli ma się inwencję i chęć do pracy, można zrobić wiele naprawdę interesujących rzeczy.
- Na przykład?
- Zorganizować występy polskich artystów, wystawy, audycje o Polsce, przeglądy filmowe. To ze sfery promocji. Albo załatwiamy na przykład wymianę poparć do organizacji międzynarodowych – dogadujemy się, że my poprzemy ich kandydaturę, oni naszą. Jest konkretny wynik, coś osiągnęliśmy. Albo spotykamy się z Polonią; zwłaszcza w odległych krajach i w szczególnych okresach, takich jak Święta Bożego Narodzenia, to mogą być pełne pięknych emocji chwile. Albo po prostu pomagamy konkretnym osobom – naszym obywatelom, którzy w trakcie pobytu za granicą znaleźli się w kłopocie, albo potrzebują pomocy związanej z przepływem dokumentów, dla załatwienia ważnych spraw życiowych.
- Mówi Pan o działalności konsularnej?
- Tak, przeplatającej się zresztą z zadaniami innego rodzaju, zwłaszcza na małych placówkach, gdzie zdarza się, że konsul i pracownik do spraw politycznych czy kulturalnych to jedna i ta sama osoba. Działalność konsularna jest, moim zdaniem, obszarem naszej pracy dającym szczególną satysfakcję, gdyż wiążącym się z robieniem czegoś dobrego i potrzebnego dla konkretnych osób. Oczywiście, kwestie polityczne – „wielkie sprawy”, wizyty szefów państw i rządów, umowy międzynarodowe i tak dalej – mają swoją szczególną wagę. Ale sprawy konsularne mają swoje szczególne, „dyskretne” piękno.
Ciąg dalszy wywiadu na drugiej stronie.
Zostań dyplomatą! Trwa rekrutacja na aplikację dyplomatyczno - konsularną. Więcej na stronie:
{mospagebreak}
- Czy tęskni Pan za Kubą?
- Nie, nie tęsknię. Byłem tam ponad sześć lat, czyli jedną dziesiątą dorosłego życia, z grubsza licząc, zakładając, że dożyję osiemdziesiątki…
- Sześć lat? To chyba dłużej niż zwyczajowy okres trwania misji za granicą?
- Tak, w istocie, zazwyczaj wyjeżdża się na cztery lata. W pewnym sensie wymusiła to sytuacja. Przez dwa ostatnie lata pobytu na Kubie kierowałem ambasadą jako chargé d’affaires a.i., gdyż w tym okresie nie mieliśmy tam ambasadora. Było to bardzo ciekawe i ważne zawodowo doświadczenie.
- A wracając do tęsknoty…
- Mam bardzo dobre wspomnienia, zarówno z pracy zawodowej, jak i czasu wolnego, jeżeli można w ogóle o czymś takim mówić. Teraz oczywiście śledzę dalej sytuację na Kubie, nie mogę wykluczyć, że kiedyś tam wrócę. Ale to jest odległa, hipotetyczna przyszłość. Ja koncentruję się na teraźniejszości, na bliskiej przyszłości. To wynika z mojej filozofii życiowej. Trzeba się rozwijać, sięgać po nowe wyzwania, działać.
- Podał Pan w wątpliwość pojęcie czasu wolnego. Dlaczego?
- W trakcie pracy na placówce zagranicznej, przynajmniej w tych krajach, które poznałem – nie chcę mówić za kolegów pracujących w Europie – zaciera się, a nieraz wręcz znika granica między czasem pracy i czasem wolnym. Trzeba chodzić na różnego rodzaju imprezy, które mogą być bardzo liczne. Przyjęcia organizowane przez inne ambasady, z okazji świąt narodowych, wizyt, inauguracji wystaw i tak dalej, na które zapraszani są wszyscy. Spotkania czy kolacje organizowane w rezydencjach ambasadorów i domach dyplomatów, na które zapraszane jest węższe grono znajomych. Wydarzenia kulturalne, spektakle teatralne, seanse filmowe, koncerty. Wydarzenia oficjalne związane z obchodami kraju urzędowania. I tak dalej, i tym podobnie. W Hawanie było wiele tygodni, kiedy codziennie, dzień po dniu, były wyjścia wieczorem. Czasami nawet dwa albo trzy tego samego dnia, a na wszystkich wypadało się przynajmniej pokazać.
- To bardzo intensywny tryb życia, ale chyba także przyjemny?
- Tak, bardzo intensywny i bardzo przyjemny, a przynajmniej ciekawy, ale trzeba to lubić. Gdyż te przyjęcia to oczywiście nie są spotkania towarzyskie, tylko część naszej pracy. Służą nawiązaniu i rozwojowi kontaktów, a kontakty to, w pewnym sensie, najważniejsza część działalności dyplomaty. Pytała się Pani o predyspozycje do pracy w służbie zagranicznej. Jedną z nich jest otwartość na ludzi, chęć nawiązywania kontaktów, poznawania nowych osób, nowych znajomości – przypuszczam, że bez tego taki niekończący się ciąg wyjść służbowych mógłby stać się koszmarem.
- Podkreśla Pan wagę kontaktów. To chyba coś, co się nie zmienia w dyplomacji, „od zawsze” stanowi jej istotę. Ale wiele rzeczy się zmienia, prawda?
- Oczywiście. Znajdujemy się w trakcie – czasami może nawet nie zdając sobie z tego sprawy, pochłonięci bieżącą pracą – prawdziwej rewolucji, związanej głównie z nowymi technologiami przepływu informacji. Polska służba zagraniczna znajduje się w fazie przekształceń i modernizacji, które wynikają właśnie z istnienia i możliwości zastosowania tych nowych technologii.
- A konkretnie?
- Żyjemy w świecie, gdzie agencje informacyjne podają wiadomości w ciągu sekund, a telewizja uzupełnia je obrazem. Tradycyjnym zadaniem dyplomacji jest informowanie „centrali” o wydarzeniach w kraju urzędowania, ale pod tym względem nie możemy przecież konkurować z mediami, nie jest to zresztą naszą rolą. Jest nią pozyskanie i przekazanie informacji, które nie znajdą się w mediach – stąd waga kontaktów osobistych. I oczywiście analiz, ocen, prognoz – głębszych i trafniejszych niż te zamieszczane w mediach, a ponadto opracowanych z punktu widzenia naszych interesów narodowych.
- Co jeszcze charakteryzuje obecne zmiany?
- Tempo pracy. W świecie elektronicznym, częściowo wirtualnym, jesteśmy w stanie przekazywać informacje natychmiast. Następuje zawrotne przyspieszenie obiegu dokumentów. Pismo, które kiedyś szło „po gmachu” pół dnia, dziś może dotrzeć do adresata, na przykład wiceministra, w pół sekundy. On czy ona podejmie decyzję – zajmie im to kilka sekund, jak sądzę, jeżeli sprawa nie wymaga dalszych uzgodnień – po czym odsyła to do dyrektora nadzorowanego przez siebie departamentu i w pół sekundy później dyrektor ma tę decyzję na ekranie. I może na jej podstawie działać dalej. A kiedyś sprawa musiałaby czekać cały dzień na zakończenie „obrotu dokumentów”. Czyli jesteśmy teraz w stanie posuwać sprawy do przodu wielokrotnie szybciej, niż kiedyś. A przez to również załatwiać ich więcej.
- Tak wygląda standardowy proces decyzyjny w Ministerstwie?
- W tej chwili, powiedziałbym, w części spraw. Dokumenty papierowe nie zniknęły jeszcze z obiegu, ale zaryzykowałbym prognozę, że za dwa, trzy lata, trzy czwarte korespondencji będzie odbywać się drogą elektroniczną. Może więcej. Oczywiście, to wymaga wielu zmian organizacyjnych i regulaminowych, budowy odpowiednich systemów łączności, również niejawnej, zakupu sprzętu, być może napisania nowych programów. Jesteśmy w trakcie tego procesu. Co pewien czas mamy możliwość zgłaszania uwag i sugestii, wniesienia naszego drobnego wkładu w doskonalenie systemu. Funkcjonujemy w ciekawym okresie zmian, tworzenia nowej jakości.
- To brzmi jak bardzo ciekawy okres dla młodych ludzi. Czy MSZ może im rzeczywiście tak wiele zaoferować?
- Moim zdaniem – tak. Sama praca, możliwość okresowych zmian obszaru geograficznego lub tematyki, którą dana osoba się zajmuje, daje możliwości ciągłego rozwoju. Stanowi swego rodzaju idealne połączenie stabilności w zatrudnieniu – pracy przez wiele lat na rzecz jednego pracodawcy – z urozmaiceniem czy wręcz wielością oblicz tej pracy. Ale to nie wszystko. Młodzi ludzie – zwłaszcza osoby samotne, nie mające jeszcze zobowiązań rodzinnych, dzieci – już w trakcie pracy mogą skorzystać w MSZ z wielu ofert szkoleniowych, kursów i warsztatów na różne tematy, niekoniecznie ściśle związane z ich bieżącą działalnością. Negocjacje, sztuka wystąpień publicznych, zarządzanie zasobami ludzkimi, obsługa interesantów – oferty pojawiają się cały czas, można z nich korzystać. Pojawiają się także możliwości wyjazdów na kilkumiesięczne kursy oferowane przez akademie dyplomatyczne innych krajów, staże w MSZ państw unijnych, wyjazdy związane z misjami obserwacyjnymi w trakcie wyborów, zastępstwa urlopowe w naszych placówkach.
- A jak jest z nauką języków?
- Kandydaci do MSZ muszą znać bardzo dobrze co najmniej dwa języki obce, natomiast później w trakcie pracy w resorcie mogą uczyć się kolejnych, na bezpłatnych lektoratach organizowanych w gmachu. To bardzo wygodne i przydatne, gdyż każdy nowy język otwiera możliwości zajęcia się nowym krajem czy wręcz obszarem geograficznym.
- Z tego wszystkiego, co Pan opowiada, praca jest bardzo ciekawa, chociaż wymagająca. Ale czy młodzi ludzie, rozpoczynający karierę zawodową, mogą liczyć na docenienie ich zaangażowania i umiejętności, na awans?
- Jeżeli mają predyspozycje i naprawdę pracują z zaangażowaniem, uważam, że tak. Kolega z mojego rocznika aplikacji wyjeżdża właśnie na ambasadora do jednego z państw afrykańskich. Ja przygotowuje się obecnie do wyjazdu na stanowisko Konsula Generalnego w Sydney…
- To mówi samo za siebie. W takim razie życzę powodzenia w nowej misji i dziękuję serdecznie za rozmowę!
- Dziękuję bardzo.
Zostań dyplomatą! Trwa rekrutacja na aplikację dyplomatyczno - konsularną. Więcej na stronie: