Ostatnia Paróweczka Josepha Konyego
„Jest prawda czasu i prawda ekranu” – mawiali filmowcy w „Misiu” Barei. Trzymając się tej maksymy radośnie fałszowali na planie historię. Naginanie faktów? Ważne, żeby decydenci byli zadowoleni a widz kupił bilet do kina.
Od kilku dni internet podbija 30-minutowy filmik „Kony 2012”, wyprodukowany przez amerykańską organizację Invisible Children. Trafiłem na niego przez facebookowy profil hiphopowej grupy Die Antwoord z RPA. Pod postem setki komentarzy. To samo u Rihanny, P. Diddiego, Opry Winfrey i innych celebrytów. Twitter ledwo nadąża za "kopiuj-wklej", na YouTube i Vimeo padają rekordy odsłon.
Ucieszyłem się, że świat zainteresował się Josephem Konym, bo sprawa jest tego warta. Nieuchwytny zbrodniarz z Ugandy na czele swojej uzbrojonej sekty, Armii Bożego Oporu (LRA), od lat porywa dzieci, morduje i terroryzuje ludność Konga, Pd. Sudanu i Republiki Środkowoafrykańskiej (RŚA). Kilka miesięcy temu, dzięki takim aktywistom jak Jason Russell, twórca rzeczonego filmu, do pościgu za Konym włączyło się wojsko USA. Odpaliłem wideo, ciekawy czego dowie się o tej nienowej, ale ważnej sprawie zwykły, nieobeznany z tematem internauta. Mina szybko mi zrzedła...
Ambicją autora filmu jest pójść w miliony. Zbudować wokół dokumentu ruch społeczny. Linkuj dalej, zamów koszulki, noś nasze bransoletki, rozlepiaj plakaty. Że Facebook, rewolucja w komunikacji, możemy wszystko. I w zasadzie o tym jest „Kony 2012”. Bo nie o tym gdzie, jak i dlaczego jest Joseph Kony w roku 2012. Medialny eksperyment – celem samym w sobie. Czysta forma. Trzeba przyznać, że imponująca i chwytająca za serce. Pochylmy się jednak nad przedstawieniem faktów dot. Afryki w filmie. Bo co z tego, że zbiorą się miliony, jeśli zgodnym chórem strzelą kulą w płot?
Najpierw o tym, czego dowiadujemy się o Armii Bożego Oporu. Narrator, i chwała mu za to, opowiada o jej zbrodniach i strachu w jakim tkwi ludność kilku krajów od ponad 20 lat. O tym, że Kony nie walczy o żadną sprawę tylko o swoją władzę. I że trzeba z tym skończyć, w czym mogą pomóc Amerykanie. To wszystko prawda. Autor o dramacie porywanych dzieci wie więcej niż ktokolwiek, w końcu pomaga im od dekady. Kiedy jednak Russell przechodzi do polityki, robi się groźnie. Otóż objaśnia nam, że:
1) „Kony nie ma wsparcia z zewnątrz”, w domyśle – „nikt nie przeszkodzi w jego aresztowaniu, wystarczy go złapać, to naprawdę proste”. Pierwszy zgrzyt. Od końca 2009 r. grupy LRA zaczęły pojawiać się w Darfurze, gdzie spotykały się ze starymi znajomymi, oficerami armii sudańskiej. Prezydent Baszir miał im tam obiecać bezpieczny azyl – mogą się przydać w walce ze starym wrogiem, Sudanem Południowym. Niektóre zgrupowania LRA w Kongu mają nowe mundury i broń, zapewne z Sudanu. Prawdopodobnie sam Kony, którego żołnierze działają w Kongu, Południowym Sudanie i Republice Środkowoafrykańskiej (RŚA) jest dziś w Darfurze, gdzie nie dosięgnie go żaden pościg piechoty. A już na pewno nie przed wyborami w USA, jak chciałby Russell.
2) „Kony używa rozmów pokojowych tylko po to, żeby się dozbroić i walczyć dalej”. Tu – o zgrozo – w roli eksperta wystąpił Luis Moreno Ocampo, kończący kadencję główny prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK). Ten sam, który w 2005 r. wydał za Konym list gończy, co w zamyśle miało go powstrzymać. Widz nie dowie się jednak, że w latach 2006-2008 pokój był w zasięgu ręki, wielu partyzantów LRA złożyło broń, ale Kony w ostatniej chwili wrócił do buszu tylko dlatego, że wisiała nad nim groźba aresztowania przez MTK. Ocampo ma po tym tupet mówić: „Jedyny sposób by powstrzymać Kony'ego to pokazać mu: popatrz, złapiemy cię!” Każe nam wierzyć w strategię, która zawiodła i przedłużyła bezsensowną wojnę. Pół biedy, że argentyński prawnik przed emeryturą nie zmądrzał po szkodzie. Gorzej, że jego błędy zechce powtarzać Angelina Jolie, Bono i Miliony, które chcą przecież dobrze... Idźmy dalej.
Co więc wg Jasona Russela (a za nim Die Antwoord, Clooneya, Zuckerberga, twoich znajomych z fejsa) należy zrobić teraz? Autorzy filmu są w tej sprawie precyzyjni:
1) „Amerykańscy doradcy wojskowi mają udzielić wsparcia logistycznego armii Ugandy. Z takim zapleczem ta ostatnia bez trudu złapie Konyego”. I znowu pudło. Po pierwsze dziwi wiara, że Amerykanie, lepiej znają równikową dżunglę niż miejscowi. I że tą wiedzą oświecą Ugandyjczyków. Jest dokładnie odwrotnie. Uganda ma jeden z najlepszych wywiadów w regionie. To od niego Amerykanie dostają informacje.
Dalej, reżyser filmu zakłada, że Uganda chce i może dosięgnąć lidera LRA. To znowu niepewne. Kony'ego od lat nie było w samej Ugandzie, działa głównie w DR Kongo i RŚA (gdzie wylądowali Amerykanie). To w tych krajach (teoretycznie) trwa pościg. W praktyce ten pierwszy nie życzy sobie ugandyjskich wojsk, które go okupowały i rabowały podczas niedawnej wojny domowej. Mieszkańcy drugiego skarżą się, że Ugandyjczycy głównie upijają się, awanturują i zabawiają z prostytutkami. Zresztą prezydent Ugandy Yoweri Museveni uznał, że zagrożenie minęło i wycofuje żołnierzy z zagranicznych misji przeciw LRA. Dziś ważniejsza jest operacja w Somalii i miejscowi islamiści.
Hasło dnia, które rzuca film – „Demokraci i Republikanie razem dozbrajajmy wojska Ugandy i dajmy naszym chłopcom działać w Afryce” – jest kompletnie oderwane od rzeczywistości. I pomija zdanie krajów, których rzecz dotyczy. Żeby ułatwić złapanie Kony'ego tam, w Afryce Środkowej, nie wystarczy krzyż na drogę marines. Trzeba po pierwsze: przekonać prezydenta Ugandy, że to nie koniec. Zmusić go do zdyscyplinowania swoich żołnierzy. Nakłonić, by nie wycofywał misji z RŚA. Nie dopuścić, by sama RŚA wyprosiła niemiłych gości (sprawić, by stali się mili). Dalej: coś zrobić z Kongiem (główną kryjówka LRA) – przekonać ich do Ugandyjczyków się nie da, polegać na kongijskiej armii też nie; Najlepiej wysłać jeszcze inny oddział amerykański i dać mu wsparcie Kongijczyków. Ale czy dzielni komandosi, nawet z przewodnikami, „ogarną” potężny las równikowy, gdzie władza Kinszasy nie sięga, a helikoptery są nieprzydatne? Wreszcie trzeba by zakazać Sudanowi chronienia Kony'ego w Darfurze – to już czysta fantazja, Baszir nienawidzi Ameryki i nie słucha nikogo. W Sudanie lidera LRA można by co najwyżej zbombardować bezzałogowym dronem. Ale to by zdetonowało wybuch wojny Północy z Południem (sojusznikiem USA), która i tak wisi na włosku. Więcej szkody niż pożytku. Drodzy celebryci, tam naprawdę nie ma prostych rozwiązań.
2) „...a w tym czasie my (Miliony) zróbmy tyle szumu ile się da, żeby politycy działali szybko. Pełna mobilizacja przed wyborami!”. Znowu bardzo nieprzemyślana rada. Odkąd Amerykanie są w RŚA bardzo proszą miejscowych o dyskrecję. Im mniej się o nich mówi, tym większa szansa na sukces. Chodzi o przygotowanie precyzyjnej akcji komandosów, nic więcej. Tego się nie robi w świetle reflektorów! Już widzę tłum reporterów, który jedzie do dżungli filmować na żywo ostateczne uderzenie. Chcą znać szczegóły, plany, nakręcić najlepsze ujęcia. W tym czasie Republikanie i Demokraci licytują się, żeby zaczynać akcję teraz, zaraz, póki słupki rosną...
Szlachetni ludzie z Invisible Children: Zrobiliście wiele, pokazując światu dramat dzieci, które skrzywdzili fanatyczni przestępcy. Przekonaliście prezydenta USA by włączył się w pościg za notorycznym zbrodniarzem, co może pomóc w jego zatrzymaniu. To wielki sukces i dzięki wam za to. Proszę, nie zmarnujcie tego. Sprawa jest w toku, ale naprawdę wymaga chwili cierpliwości, rozwagi i wyczucia realiów politycznych środkowoafrykańskiego pogranicza.
Pełni dobrych chęci internauci: Miliony mogą się mylić. Nie każcie politykom w USA strzelać na oślep przed wyborami. Nie twórzcie „prawdy ekranu” innej niż prawda czasu i miejsca...