Polityka i mistyka w Południowym Sudanie, cz.2. Ostatnia misja proroka Ngundenga
Pod koniec lutego grupie aktywistów zabiegających o pokój w południowosudańskim stanie Jonglei udało się pozyskać wyjątkowego sojusznika. Jej kampanię wesprze Gai Lel Ngundeng, wnuk zmarłego 100 lat temu Ngundenga Bonga, proroka ludu Nuer. Jego przepowiednie do dziś napędzają wyobraźnię i inspirują rodaków. Czy wiara w sudańskiego Nostradamusa pozwoli zatrzymać etniczne konflikty?
Czytając pisane przez Południowych Sudańczyków komentarze pod artykułami nie raz można trafić na głosy: „jest tak jak przewidział Ngundeng”. Bywa, że o proroka toczą się zażarte spory. Jedni otaczają go kultem, inni wyśmiewają zabobon. Przepowiednie w formie pieśni krążą nagrane na kasetach i w odpisach. W rymach mistyka jego zwolennicy odczytują historię XX-wiecznych wojen i politycznych zakrętów Sudanu. Południowcy często interpretują bieżące wydarzenia na sposób mistyczny: czy to biblijny, czy wywodzony z tradycyjnych rodzimych wierzeń.
3 lata temu zainteresowanie prorokiem i jego przepowiedniami podsycił fascynat, brytyjski profesor Douglas Johnson. Odnalazł on najświętszą pamiątkę po Ngundengu, rytualną lagę, która po śmierci wieszcza trafiła na Wyspy. Za jej pośrednictwem mistyk miał kontrolować moc płynącą od Kuoth, czyli wg kosmologii Nuerów - siły ducha, albo Deng Taath, samego Stwórcy. Jak sam mawiał, miał "boskie okulary" przez które widział przyszłość. W 2009 r. naukowiec przywiózł bezcenny przedmiot do Południowego Sudanu. Na lotnisku w Dżubie witały go tłumy, w tym wianuszek ministrów rządu autonomii.
Riek Machar z atrybutem proroka Ngundenga. Z prawej prof. Johnson.
Źródło: Sudan Tribune
Wywodzący się z ludu Nuer wiceprezydent Riek Machar uniósł relikwię w geście triumfu. Ogłosił, że wg myśli samego Ngundenga jej powrót zwiastuje niepodległość (2 lata później głosowano w referendum nad oderwaniem od Sudanu Północnego). Moc przedmiotu, najcenniejszego dla jednej z grup etnicznych kraju, nie jest jednak skierowana przeciwko komukolwiek – odtąd należy do wszystkich Południowych Sudańczyków. W stolicy odbyły się tradycyjne ceremonie. Włóczniami zabito 3 woły, czarne i białe. Tańce prezentowali Nuerowie, Murle, Aczoli, Azande i inni. Później cenna pamiątka pojechała do stanu Jonglei. Tam, gdzie kiedyś prorok wybudował na pustkowiu świątynię – widoczny z wielu mil wielki kopiec-piramidę, wzmocnioną ciosami słoni. Walczący z lokalną kulturą Brytyjczycy próbowali zrównać świętą górę z ziemią bombardując ją z samolotów a potem wysadzając w powietrze.
Piramida wzniesiona przez Ngundenga przed zniszczeniem w latach 20.
Źródło: www.southsudan.net
Krótko po uroczystościach Sudańczyk z USA pisał na łamach Sudan Tribune, że odkąd do kraju wróciła laga Ngundenga, wszyscy znajomi, nie tylko Nuerowie, proszą go o odtworzenie taśm z proroctwami. Zgodził się dopiero, kiedy zaczęli szemrać, że Nuerowie chcą sekrety, dotyczące przecież wszystkich, zatrzymać dla siebie. W końcu sam Ngundeng powiedział: „cóż to za ból, być jedynym, który widzi!”
I tak wers „Nadejdzie dzień, w którym zginie ciężarna kobieta, która nosi bliźnięta” miał oznaczać koniec wspólnego państwa Północy i Południa. Słowa „Kiedy lud upomni się o ziemię, Rol Mac (kolorowi ludzi z bronią, czyli Arabowie z Północy) będą spokojni” zapowiedziały zgodę Chartumu na referendum. W innych miejscach nasuwały się problemy interpretacyjne. Prorok mówił „Moja flaga nie zmiesza się ich flagą”, a przecież na limuzynie Salvy Kiira, lidera Południa, powiewały dwa symbole: Sudanu i autonomii...
Dziś wstawiennictwo Ngundenga jest potrzebne jak nigdy. Jonglei stało się areną coraz groźniejszych walk między ludami Murle a Lou Nuer. Ci pierwsi w sierpniu 2011 w najeździe na sąsiadów zabili ponad 600 osób, uprowadzili dwieście dzieci i 40 tys sztuk bydła. W odpowiedzi pod koniec grudnia na powiat Pibor, siedzibę Murle, wyruszyła tzw Biała Armia, młodzieżowa bojówka Nuerów. Jej liderzy zapowiadali, że ich celem jest zmieść całe plemię rywali z powierzchni ziemi. Kilkudniowy rajd przyniósł setki ofiar i tysiące skradzionych zwierząt.
W kraju, gdzie stada są synonimem bogactwa i lokatą kapitału, sąsiedzkie napady po łupy zdarzały się zawsze. Proceder zdegenerował się odkąd razem z niedawną wojną w ręce cywili trafiło (i już zostało) mnóstwo karabinów. Spirala odwetów osiągnęła alarmujący poziom. Grudniowemu najazdowi nie mógł zapobiec wiceprezydent Machar, najbardziej wpływowy Nuer w państwie. Młodzi ogłosili, że są przeciwko rządowi, armii i ONZ.
W tej sytuacji w styczniu amerykańska diaspora powołała Jonglei Peace Initiative. Organizacja zrzesza przedstawicieli wszystkich ludów Jonglei. Mają razem ze starszyzną poszczególnych powiatów i duchownymi objechać stan wszerz i wzdłuż, i apelować o pojednanie. W teren pojedzie z nimi Gai Lel, potomek Ngundenga, który wrócił do ojczyzny z Kanady. Do tej pory nie błyszczał jako mąż stanu. Ma jednak szansę wykorzystać moment, kiedy odradza się lokalna kultura i zwyczaje. Rodzina wielkiego proroka zyska pewnie większy posłuch niż politycy, którzy wysłali w teren wojsko i zarządzili kolejną akcję rozbrojenia. Jeśli mu się uda, na pewno znajdzie się przepowiednia, w której to wszystko było już dawno opowiedziane.
Współczesny obraz przedstawiający Ngundenga.
Autor: Mario Lual Deng, r. 2004