Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Rosjanie są pozbawieni możliwości wyboru - wywiad z Krystyną Kurczab - Redlich

Rosjanie są pozbawieni możliwości wyboru - wywiad z Krystyną Kurczab - Redlich


22 maj 2008
A A A

Krystyna Kurczab-Redlich, dziennikarka, trafiła do Rosji przypadkiem (wraz z mężem, korespondentem TVP). Rosja zafascynowała ją tak bardzo, że spędziła w niej kilkanaście lat, współpracując - jako "wolny strzelec" - z polską prasą oraz telewizją Polsat. W 1997 roku przyjechała do Czeczenii i wracała tam później wielokrotnie. Swoje doświadczenia zamknęła w artykułach, reportażach ("Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita", "Życie Warszawy", "Dziennik Polski", "Wprost", "Polityka", "Newsweek"), w książkach Pandrioszka i Głową o mur Kremla (Nagroda "Książka Jesieni 2007") oraz w filmach dokumentalnych o Czeczenii. Jest laureatką specjalnej nagrody SDP za publikacje na tematy międzynarodowe - Nagrody im. Kazimierza Dziewanowskiego - a ponadto nagrody Amnesty International, nagrody im. Melchiora Wańkowicza i wielu innych. W roku 2005 na wniosek czeczeńskiej organizacji Echo Wojny, Amnesty International i Fundacji Helsińskiej została zgłoszona do Pokojowej Nagrody Nobla.

W książce „Pandrioszka” przytacza Pani słowa, iż „każdy naród ma taką władzę, na jaką zasługuje”. Czy Rosjanie nie zasługują na lepszą władzę?

Lepsza władza nie spada z nieba. Trzeba się jej domagać, walczyć o nią. Tego nie załatwią jednostki, do tego konieczne jest poparcie społeczeństwa. Społeczeństwa obywatelskiego. A takie w Rosji właściwie  nie istnieje. Skąd ma się wziąć?
Jeszcze pod koniec XIX wieku, w początkach lat 1880 polityka była uznana wyłącznie za domenę władcy i jego wysoko postawionych urzędników. A – co najważniejsze – mieszanie się do polityki przez zwykłych obywateli (im niższa warstwa – tym gorzej) było przestępstwem ściganym przez prawo. Politykowanie równało się więzieniu. Komunizm skuteczne zdławił resztkę swobód politycznych i obywatelskich. I znowu politykowanie, oczywiście to niezgodne z władzą, oznaczało – w najlepszym razie - GUŁAG.
Wasilij Kluczewski, wielki historyk rosyjski pisał, że władcy Rosji zawsze otrzymują więcej od swojego narodu, niż na to zasłużyli. Naród rosyjski porusza się właściwie cały czas jak po błędnym kręgu: od wieków jest psychicznie, mentalnie czy informacyjnie terroryzowany przez władzę. I znowu tę władzę wybiera, bo po prostu nie ma innej możliwości. Tak było za Iwana Groźnego, za Stalina, Breżniewa, tak jest za Putina. Jedynie przy pierwszych wyborach parlamentarnych w „pierestrojce”, jeszcze za ZSRR, i w pierwszych prezydenckich po upadku ZSRR było inaczej, Rosjanie mieli wolne media, swobodę tworzenia partii, opozycji. Za Jelcyna jednak Rosja była bardzo biedna, za baryłkę ropy płacono kilkanaście dolarów (nie tak jak dziś - ponad sto), latami ludzie nie otrzymywali pensji, i przeciętny Rosjanin bardziej był zainteresowany tym, co włożyć do garnka, niż jaką czytać gazetę czy jaką partię popierać. Poza tym sam Jelcyn popełnił ogromne błędy polityczne, a także i przestępstwa korupcyjne, i - pod koniec drugiej kadencji - szukał raczej gwaranta bezpieczeństwa dla siebie o rodziny, niż lidera nowej Rosji. Tak na Kremlu znalazł się Putin, a z nim - przemoc.
Jelcyn zawiódł Rosjan, między innymi i faktem naznaczenia swego następcy. Naznaczenia, a więc pozbawienia ich możliwości faktycznego wyboru nowego prezydenta. Bezczelnie urządzono niby - wybory, w których Rosjanie nie mieli wyboru bo kontrkandydatów praktycznie nie dopuszczono do głosu. Ale nawet, gdyby oni zaistnieli, to Rosjanie i tak byliby przeświadczeni, że rezultaty zostaną, jak niemal zawsze w Rosji – sfałszowane. Zawsze wygrywa kandydat lansowany przez Kreml. Putin więc musiał zostać prezydentem. I teraz zapytajmy, czy Rosjanie rzeczywiście wybrali Putina? Nie, oni po prostu automatycznie, oddali głos tak, jak kazano. Przyzwyczajeni od dziesięcioleci przez komunizm do tego, że się idzie na wybory i wybiera taką władzę, jaka zostaje podsunięta. Z nadzieją, że jednak ta władza będzie lepsza od poprzedniej. Za każdym razem się rozczarowywują, ale w tak słabym społeczeństwie obywatelskim nie mają możliwości zorganizowania wystarczająco silnej opozycji, aby wybrać inną władzę.
Poza tym od ośmiu lat żyją w złudnym świecie kremlowskiej propagandy. Wszystkie kanały telewizyjne ukazują tę samą, jedną, prawdę: prawdę władzy, z Putinem w roli głównej. Putinem, którego już pierwsze dekrety praktycznie zahamowały demokrację, np. możliwość tworzenia niezależnych od Kremla partii. I znów, jak od wieków, realizowany jest cel: odsunąć naród od polityki. Niech się zajmuje swoimi sprawami, swoim portfelem, swoją daczą, swoim samochodem, jednym słowem konsumpcją. Nie polityką! Do tego dorzuci się mu jeszcze dużo rozrywki. Jednym słowem: „panem et circenses”, a co do reszty: równaj krok i milczeć!
W ten sposób dochodzi do coraz większego rozziewu między władzą a społeczeństwem. Nie należy winić Rosjan o to, że są tacy, jacy są. Należy winić liderów Zachodu, że  - świadomi narastającej w Rosji dyktatury – popierają ją; że nie widzą terroru milicji, wojska i służb specjalnych; że praktycznie bez oporu oddali na zagładę Czeczenów. Nie bójmy się stwierdzić, że przywódcy Niemiec, Francji, Włoch czy Anglii przyczynili się znacznie do cywilizacyjnego cofnięcia Rosji tam, skąd już niewidoczna się stała droga do społeczeństwa obywatelskiego. Przyczynili się do większej chyba, niż kiedykolwiek po II wojnie światowej, demoralizacji w stosunkach międzynarodowych.

Mówi się, że społeczeństwu rosyjskiemu brakuje solidarności…

Jemu brakuje przekonania, że opór cokolwiek da. A jednak znajdują się tacy, którzy po to, żeby iść na zwykłą demonstrację muszą zdobyć się na odwagę bycia bitym, bycia aresztowanym. Ciekawa jestem jakby wyglądali Polacy wiedząc o tym, że każde ich działanie jest odnotowane przez „służby”, że można im odebrać jakiś mały biznes, że można ich wyrzucić ze studiów, z mieszkania, że mogą być represjonowani tylko dlatego, że są w opozycji. Nie osądzajmy Rosjan, tylko pomóżmy tej opozycji, która już jest. Ale my odwracamy się od niej z lekceważeniem, bo jest nieliczna i słaba. Żadne medium polskie nie było łaskawe odnotować faktu, że ludzie w maskach, w marcu 2008 roku wdzierają się do biura organizacji od kilkunastu już lat walczącej o prawa człowieka; że likwidują tam komputery, demolują pomieszczenie, a lidera po raz kolejny aresztują. Polacy, ta kolebka „Solidarności”, umywają ręce, a co dopiero mówić o liderach Zachodu.
Podczas zimnej wojny było o tyle lepiej, że wszystko, co działo się w Związku Radzieckim przeciw prawom człowieka było wiadome za granicą. Wsadzano w Rosji dysydentów do „psychuszek”, w Paryżu i w Londynie tłumy wychodziły na ulice. Dzisiaj te tłumy nie mają pojęcia ani o tym, co stało się w Czeczenii, ani na przykład o tym, że tortury są podstawą niemal każdego przesłuchania w krainie putinowskiej demokracji. Dzieje się tak dlatego, że przedstawiciele wielkiej polityki ulegli narastającej deprawacji i niemal całkowicie utracili poczucie moralności w polityce oraz poczucie godności osobistej i narodowej. Mówienie prawdy o Rosji nie leży więc w zakresie ich krótkowzrocznych interesów.


W latach 90. w Rosji bardzo popularne były spotkania w różnych domach kultury, również na prowincji. Czy dzisiaj jest to kontynuowane czy zastąpiła to kultura masowa?

Wydaje mi się, że prawdziwa inteligencja rosyjska, żyjąca zresztą w wielkim niedostatku, nadal masowo czyta książki, i - tak jak dawniej, zbiera na bilety do teatru. Można mieć nadzieję, że tacy są i ich potomkowie, czyli dzisiejsza młodzież. Inaczej – teatry i biblioteki nie byłyby wciąż pełne. O czym wiem choćby i stąd, że  do redakcji wydawanego w Polsce po rosyjsku pisma „Nowaja Polsza”, które rozsyłane jest głównie do bibliotek, przychodzą listy nawet z najodleglejszych zakątków Rosji. W rosyjskich szkołach – inaczej niestety, niż w polskich – tego, co związane jest z rodzimą kulturą, a więc literatury, w tym i poezji – uczy się do dziś z wielkim pietyzmem. Wydaje mi się, że szacunek dla kultury przez duże K jest w Rosji nieporównywalnie większy, niż w Polsce. Dla muzyki poważnej – również. Nie wydaje się, by w Rosji kultura masowa tak łatwo zdominowała te drugą, jak w Polsce.

Czy mogłaby Pani powiedzieć coś o rosyjskiej młodzieży? 

Młodzież nie jest jednolita. Istnieje młodzież, która chce robić karierę, a chcąc robić karierę, przykleja się do władzy. Jest za to sowicie wynagradzana, o czym sama mówi bez większych przeszkód. To np. tysiące członków prokremlowskich organizacji Nasi czy Młoda Gwardia. Dostają znakomite możliwości odpoczynku, darmowe dyskoteki i wiele innych darmowych przyjemności. Są więc deprawowani od początku swej życiowej drogi. I przekonani, że należy wyznawać jedną ideologię: władzy, i to nie za darmo. Reszta młodzieży jest albo – zgodnie z zamierzeniem władz - zupełnie obojętna w stosunku do polityki, albo, w znikomym procencie – opozycyjna. Tej obojętnej jest chyba na razie najwięcej.
 

Czy Pani zdaniem wybór Dmitrija Miedwiediewa na prezydenta może coś zmienić?

Na pewno zmieni układ sił na szczytach. Putin zabrał ze sobą do „Białego Domu”, gdzie urzęduje premier – większość swej prezydenckiej kamaryli. Miedwiediew przyciągnął nowe nazwiska. Dla mnie ważne jest to, że – tak jak przedtem – Putin bez przeszkód łamie konstytucję, podporządkowując sobie np. szefa FSB, który „należy” do kompetencji prezydenta, czy też przenosząc na premiera (czyli na siebie) kontrolę liderów regionalnych. Tym samym już jakby „ukradł” prezydentowi kanały wpływów na „prowincje” i służby specjalne. Czyli, jak poprzednio, z pełną dezynwolturą i aprobatą otoczenia łamie prawo. Jak długo? Czy Miedwiediew, będzie się na to godził? Pamiętajmy, że bramy Kremla zamykają się i otwierają tylko od środka, i trudno przewidzieć zmiany, które zajdą w gospodarzu takiego przybytku.
Liderzy Zachodu słusznie wiążą nadzieję na liberalizację, najprawdopodobniej dość powierzchowną, w polityce zagranicznej Rosji, bo już i tam wreszcie zauważono, że droga szantażu militarno – energetycznego doprowadziła ją do pewnej izolacji  na arenie światowej. A to staje się dla niej niewygodne. Jednak to, co mnie najbardziej interesuje, czyli przestrzeganie podstawowych praw człowieka w stosunku do zwykłych Rosjan, na tych zmianach niczego nie zyska.

Czy możemy oczekiwać w środowisku międzynarodowym zjawiska „miedwiediewmanii”?

Oczywiście. O czymś trzeba pisać, o czymś trzeba mówić. Dziennikarze idący po linii najmniejszego oporu przecież nie będą się zajmować losem Chodorkowskiego w łagrze, bo to nie interesuje ich sponsorów. Ale będą się zajmować tym, jakie krawaty nosi Miedwiediew, a wiadomo, że najdroższe na świecie.

Dziękuję za rozmowę.