Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Te wybory są jednak potrzebne - rozmowa z Wojciechem Roszkowskim, posłem Parlamentu Europejskiego


28 maj 2009
A A A

W samym Parlamencie Europejskim głosy krytyczne na temat tego gremium i samej Unii. Jestem ciekaw, jaka jest Pana ocena, po pięcioletnim pobycie w Parlamencie?

Jestem dość krytyczny wobec Parlamentu z różnych powodów. Gdyby to ode mnie zależało wiele zmieniłbym w jego funkcjonowaniu, bo tu się marnuje sporo pieniędzy.  Jak w takim razie zmieniłby Pan Parlament?

Od dawna posłowie postulują, aby zrezygnować z ciągłego przemieszczania się ze Strasburga do Brukseli i z powrotem, co pochłania zdaje się około 200 milionów Euro rocznie i w najwyższym stopniu bulwersuje wyborców. Jest to pierwsza rzecz, jaką należy zmienić i nie wymaga to burzenia instytucji, tylko zmiany traktatu i zgody Francji. Myślę także, że Parlament zajmuje się wszystkim, a wobec tego niczym do końca dobrze, a powinien zajmować się pewnym wycinkiem spraw, unijnych przede wszystkim, w sposób znacznie bardziej skupiony i rozsądny, dlatego że tutaj dyskutujemy o sprawozdaniach na tematy tak księżycowe, że właściwie nikogo one nie obchodzą i niczego nie zmieniają. Nie ma najmniejszego powodu, żeby Parlament debatował trzy, cztery czy pięć razy w ostatniej kadencji na temat równouprawnienia w kontekście małżeństw homoseksualnych i homofobii. To jest zupełny absurd, dlatego że jest to temat marginalny, istnieją kodeksy karne i w zapisy w konstytucjach państw członkowkich o prawach człowieka. Karta Praw Podstawowych jest moim zdaniem absolutnym kuriozum, bo ona rozszerza prawa człowieka na sfery które do tej pory regulowano na zasadzie moralności i przyzwoitości.

Na przykład?

Na przykład prawo wszystkich do wszystkiego, a zwłaszcza przeciwdziałanie rzekomej dyskryminacji, na przykład w przypadku parad homoseksualistów. Obrona minimum intymności do nie dyskryminacja. W Karcie Praw Podstawowych jest zapis, że nie można dyskryminować poglądów politycznych i wszelkich innych. Jest to formuła doskonale gumowa, przypominająca wręcz prawa komunistyczne. To nic nie znaczy. Wobec tego może znaczyć wszystko i tylko zależy od tego, kto będzie miał władzę, żeby to wyegzekwować. To nie jest prawo. W Parlamencie obserwujemy debaty o sporym ciężarze gatunkowym, ale wypowiadane jest także mnóstwo głupstw, jak w londyńskim Hyde Parku. Na mój gust tego Hyde Parku jest w Parlamencie Europejskim za dużo. 

Jak z tym walczyć? Czy ograniczyć możliwość debaty do tych tematów, w których Unia ma kompetencje?

To jest w ogóle pytanie o demokację. Myślę, że powinno się regulaminowo stwierdzać, że ten temat można podejmować, bo on leży w kompetencjach Unii, a tamten nie leży i szkoda gadania. Tak, jak mamy regulamin, który porządkuje kto i ile dostaje minut i jak wyglądają debaty, tak i ta kwestia powinna być regulowana.

Czy to nie odsunęłoby tej instytucji jeszcze dalej od obywateli?

W kompetencjach Unii jest, cokolwiek by to nie znaczyło, wspólna polityka zagraniczna i wspólna polityka wewnętrzna. Pytanie tylko jaki jest zakres, jakie sprawy mogą być przedmiotem konsensusu, czy głosownia większościowego itd. Tutaj jest jeszcze całe pole nie do końca rozstrzygnięte i nad którym warto debatować. Natomiast to się zamienia często na debaty niebędące przedmiotem kompetencji Parlamentu.

To na pewno nie zachęci osoby niezdecydowanej do głosowania w nadchodzących wyborach.

Natomiast powinno to zachęcić do głosowania osoby które uważają, że to należy zmienić. Mamy do czynienia z pewną rzeczywistością. Jest Parlament Europejski, są wybory i żyjemy w takim świecie w jakim żyjemy. Gdybym ubiegał się teraz o mandat, powiedziałbym tak: głosujcie na mnie, ponieważ uważam, że pewne rzeczy należy zmieniać.

Przecież rola Parlamentu jest określona w Traktatach i nie może on się sam zreformować.

To nie jest do końca prawda. Te kompetencje, które Parlament ma na mocy Traktatów są naginane, czy można powiedzieć rozdymane przez posłów, którzy wywierają ogromną presję na szefów swoich grup, żeby zwiększać rolę Parlamentu Europejskiego. Zresztą ambicją niektórych grup jest zwiększanie tej roli. Bardzo często słyszy się , że my, posłowie do Parlamentu Europejskiego jesteśmy jedynymi, demokratycznie wybranymi przedstawicielami narodów europejskich. Tak jakby rządy nie pochodziły z demokratycznych wyborów. Ja jestem za tym, żeby Rada miała swoje kompetencje, Parlament swoje i Pralament nie powinien prężyć muskułów, żeby zawłaszczać kompetencje, które do niego nie należą. Tak jak się stało na początku tej kadencji z komisarzem Rocco Buttiglione. To było w gruncie rzeczy pogwałcenie kompetencji Parlamentu, który nie miał prawa recenzować jednego komisarza i wymuszać zmianę na przewodniczącym komisji. Mógł tylko odrzucić albo przyjąć całą komisję, to jest zapisane w traktatach i tak należy postępować. Gdybym miał namawiać wyborców to powiedziałbym, że trzeba wybrać takich ludzi, którzy na coś takiego powiedzą nie. Ja byłem przeciwko temu, żeby komisarza Buttiglione nie dopuścić dlatego, że to było pogwałcenie traktatów w sprawie kompetencji Parlamentu Europejskiego.

Co Pan myśli o kampani wyborczej przygotowanej przez Parlament Europejski? Będzie ona pokazywała alternatywy w dziedzinie energetyki, granic, czy chcemy Unii otwartej czy zamkniętej, poszerzonej czy nieposzerzonej. Czy to w ogóle zachęca? Przecież Parlament nie ma szerokich kompetencji w tych dziedzinach.

To jest to, o czym wcześniej już mówiłem. Parlament pręży muskuły, żeby pokazać że jest ważniejszy niż naprawdę jest i trochę oszukuje wyborców, ale uważam że wyjściem nie jest absencja, tylko wręcz przeciwnie.

{mospagebreak}

Parlament jest najbliższą obywatelowi instytucją w Unii i może w ten sposób łatwiej jest przybliżyć te tematy wyborcom?

Niekoniecznie. Często spotykałem się z obywatelami, co prawda polskimi - nie wiem jak to jest w innych krajach - ale miałem wrażenie że ja z tym Parlamentem Europejskim bujam gdzieś w obłokach, że oni naprawdę o tym nic nie wiedzą i wcale nie czują, że ja jestem ich bezpośrednim reprezentantem, albo czują to bardzo słabo. Znacznie bardziej zauważają to, że mają narodowy parlament i rząd. Media informują: premier jedzie na szczyt, udało mu się albo nie i to jest nasz reprezentant, który walczy tam o nasze interesy. Myślę, że przeciętny Polak bardziej zauważa wpływ rządu na politykę Unii niż europosłów.

Czy w takim razie zaakceptowałby Pan takie rozwiązanie, które by zakładało wybór Parlamentu Europejskiego, który by działał tylko w ramach kompetencji Unii i nie zajmował się innymi tematami, w formie pośredniej, np. delegacji członków parlamentów narodowych. Czy te wybory są w ogóle potrzebne?

To jest kluczowe pytanie. Myślę, że jednak potrzebne, choćby z jednego powodu. Nie ignorowałbym mimo wszystko znaczenia tego, że obywatel wybiera reprezentanta, który później będzie siedział tam, na tej sali. Bo to nie jest tak do końca: zero albo jeden. Wybory te mają pewien wpływ na utożsamianie się obywatela z Unią Europejską, choć tego wpływu bym nie przeceniał. Rząd jest ważniejszy. Natomiast inaczej niż w parlamentach narodowych, od Parlamentu Europejskiego do obywatela jest daleka droga. W tym jest też niebagatelna rola mediów, które zajmują się Parlamentem tylko raz od wielkiego dzwonu, kiedy dzieją się rzeczy dziwne, nietypowe. Nie pamiętam, żeby pisano wiele w momencie uchwalenia budżetu Unii Europejskiej. Debaty o budżet europejski rzeczywiście dotyczą niewielkich pozornie przesunięć, ale walka pomiędzy Parlamentem a Radą o coś pozornie nieistotnego przekłada się na setki milionów euro. Tymczasem media często nie informują obywatela o rzeczach poważnych, tylko o wygłupach, zaczynając od sensacji i na tym kończąc.

Może to wynika stąd, że dziennikarze nie są grupą oderwaną od społeczeństwa i też nie do końca dobrze się orientują w tematyce unijnej?

Zgadzam się z Panem, ale nie do końca. Ten pogląd dotyczy tylko dziennikarzy z kraju, ale obok nich są jeszcze korespondenci. Wszystkie główne media mają swoich korespondentów w Brukseli, a oni doskonale się orientują i zauważają sprawy ważne. Mimo to nie przebijają się z tymi informacjami. Najwyraźniej redakcje nie bardzo mają ochotę publikować rzeczy niesensacyjnych. Mówię o mediach poważnych, bo tabloidy w tych sprawach odzywają się wyłącznie jak jest jakiś skandal. Tam się pisze tylko o tym, że ktoś zgwałcił, albo ukradł. Teraz niektóre tabloidy robią czarną kampanię o tym, że zarabiamy jakieś ogromne pieniądze, co jest oparte w gruncie rzeczy na fundamentalnym kłamstwie, dlatego że nam się podlicza wszystkie przychody, tak jakbyśmy te wszystki pieniądze sami brali. My mamy przecież swoje biura, które zatrudniają po kilka a nawet kilkanaście osób. To są małe firmy, ze swoim sprzętem i personelem, który trzeba utrzymać. Rozumiem, że media powinny patrzeć władzy na ręce, bo od tego są, ale nie mogą one dezinformować i siać zawiści.

Czy jeżeli nie ma zapotrzebowania społecznego w Polsce, to jest potrzebna taka instutucja, która jeszcze dodatkowo się kreuje na coś coraz bardziej ważnego?

Ja myślę, że jest potrzebna, ale nie taka. Ja bym ten Parlament mocno zreformował. Są trzy najważniejsze rzeczy, które są osiągalne i warto o nie zabiegać. Są to: nierozszerzanie kompetencji, oszczędności i racjonalizacja prac.

Czy to z powodu tego, jak Pan postrzega Parlament, nie weźmie Pan udziału w nadchodziących wyborach?

Nie, ja myślę, że kontynuacja jest rzeczą dobrą i gdyby nie inne powody, to ja pewnie bym się ubiegał o ten mandat, bo uważam, że ważne jest zdobyte tu doświadczenie, istotne są znajomości i orientacja w tych wszystkich zakamarkach regulaminowo-arytmetycznych, np. podczas negocjacji i zawierania kompromisów. Jeżeli jest rezolucja z jakiegoś powodu ważna dla Polski to jest opatrywana masą poprawek i potem są spotkania tzw. kompromisowe, na których przedstawiciele poszczególnych grup próbują znależć jakiś konsensus, który spowoduje że jeden tekst pójdzie do głosowania, a co najwyżej jakieś grupy zgłoszą pojedyncze poprawki. Negocjowanie tej kompromisowej wersji jest prawdziwą, żywą polityką. Siedzi się razem z innymi przedstawicielami grup i asystentami i każdy ma tyle siły, ile ma za sobą głosów. Kilka razy brałem w tym udział, ale miałem za sobą czterdzieści parę głosów, podczas gdy EPP dwieście osiemdziesiąt, a socjaliści dwieście. Wiec jeśli chciałem coś przeforsować, to musiałem coś bardzo dobrze wyargumentować i pozyskać sojuszników. 

Cofając się o pieć lat wstecz. Gdyby miał Pan w pierwszym dniu tyle doświadczenia ile dziś, co udałoby się zmienić?

Myślę, że byłoby łatwiej wejść w tą rolę, bo to jednak trochę trwało. Do tego, żeby naprawdę wejść w kolejny Parlamentu chyba konieczna jest jedna kadencja, bo wtedy się poznaje ludzi. Bardzo wiele rzeczy można załatwić, jeżeli się dobrze zna ludzi. To nie jest takie proste, dlatego, że ci ważni, ci powiedzmy równiejsi, mogą trochę więcej. Jeżeli ma się znajomego na ważnym stanowisku i da się go przekonać, to wiele rzeczy idzie łatwiej. Polityka to nie tylko piękne przemówienie wygłoszone na sali plenarnej, podczas gdy wiadomo że za tym przemówiniem jest powiedzmy czterdziestu posłów a nie dwustu osiemdziesięciu i to w zasadzie niczego nie zmieni. Sala plenarna to tylko zakończenie akcji kuluarowych, które bywają istotnie fascynujące.