Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Adam Lelonek: Czy ekonomiczna homeopatia uratuje świat?

Adam Lelonek: Czy ekonomiczna homeopatia uratuje świat?


20 grudzień 2012
A A A

„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”, jak powiedzieć miał Alexis de Tocqueville. Adaptacja tych słów w realiach XXI wieku polega na tym, że rządy próbują za wszelką cenę ratować „system”, w tym i siebie, m.in. poprzez ratowanie banków pieniędzmi obywateli. Powoduje to zamknięcie się koła: nieuczciwe banki i instytucje finansowe, które doprowadziły do globalnego kryzysu finansowego i spowodowały miliardowe straty u inwestorów (w tym indywidualnych czy funduszy emerytalnych), otrzymały wsparcie od rządów, za które ostatecznie zapłacą już raz okradzeni podatnicy. Śledząc doniesienia prasowe, poza kilkoma nowymi przepisami i karami finansowymi – nie zmieniło się nic. Największe banki zdają się być fundamentalnie niezdolne do odpowiedzialnych zachowań, potęgowany brakiem karnych konsekwencji ze strony władz i wciąż stosują nielegalne praktyki, a cały światowy system finansowy stoi przed nowym widmem zapaści.
Największe banki USA przygotowują się na nową falę pozwów, w których klienci od indywidualnych po instytucjonalnych oskarżają ich o sprzedaż tandetnych i „toksycznych” zabezpieczeń hipotecznych, które załamały się podczas kryzysu finansowego. Z zarobionych w ten sposób dziesiątków miliardów dolarów banki sfinansowały swoje rozliczne transakcje, nierzadko niezgodne z prawem. Co więcej, bezpośrednio z wprowadzania klientów w błąd, powstały liczne bańki spekulacyjne, które doprowadziły do kryzysu w roku 2008 i postawiły rządy przed dylematem: zgodzić się na rynkową korektę wartości instrumentów finansowych, a poniekąd i instytucji je oferujących czy utrzymać status quo, aby „uratować” świat przed największym kryzysem od lat 30. XX wieku (wersja dramatyczno poprawna politycznie) lub rzeczywistością ekonomiczną (wersja faktyczna). Wybrano wariant drugi, świat został uratowany, banki miały się zreformować i naprawić swoje błędy, a globalna gospodarka w krótkim czasie miała odzyskać zaufanie do globalnych graczy sektora finansowego i szybko stanąć na nogi. Plan, w sensie PR-owskim, był teoretycznie bezbłędny. Może dlatego tak wielu osobom zależy na utrzymywaniu iluzji jego sukcesu.

„Organy nadzorcze, prokuratura, inwestorzy oraz ubezpieczyciele złożyli dziesiątki nowych skarg przeciwko: Bank of America, JPMorgan Chase, Wells Fargo, Citigroup i innym, w związku z ponad 1 bilionem dolarów zabezpieczeń, opartych na hipotekach mieszkaniowych (residential mortgages). Szacowany potencjalny koszt tych spraw waha się bardzo rozlegle, jednak niektórzy z sektora bankowego obawiają się, że może on osiągnąć 300 mld USD, jeśli instytucje przegrają wszystkie swoje procesy sądowe. W zależności od ostatecznej wartości, koszty mogą zmniejszyć zyski i spowolnić ekonomiczną poprawę koniunktury, osłabiając zdolność banków do pożyczania pieniędzy, w momencie kiedy rynek mieszkaniowy zaczyna okazywać znaki życia” (http://www.nytimes.com/2012/12/10/business/banks-face-a-huge-reckoning-in-the-mortgage-mess.html?_r=1&).

Jak pisze dalej Jessica Silver-Greenberg, „banki walczą na trzech frontach: z prokuraturą, która oskarża je o oszustwo, z organami nadzorczymi, które twierdzą, że naciągnęli inwestorów na zakup złych hipotecznych papierów dłużnych oraz z inwestorami, którzy próbują zmusić ich do odkupienia zjełczałych kredytów”.

Banki starają się za wszelką cenę ograniczyć potencjalne straty. Te procesy mogą przecież spowodować najwyższą karę, jaka zasądzona została dla 17 banków w zeszłym roku, tj. 200 mld USD, w związku z oskarżeniem Fannie Mae i Freddie Mac przez Federalną Agencję Finansowania Nieruchomości o naciągnięcie instytucji finansowych na zakup niepewnych papierów dłużnych.

Oczywiście najbardziej pożądanym przez banki rozwiązaniem jest pójście na ugodę. Pomimo tego, że amerykańska gospodarka okazuje oznaki ożywienia, Wall Street zdaje się być psychologicznie słabe, jak nigdy, przede wszystkim w kontekście coraz to nowych skandali, zwłaszcza fałszowania międzynarodowych stóp procentowych. Jednak to właśnie hipoteczne papiery dłużne (mortgage securities), szczególnie tzw. residential mortgage-backed securities (RMBS), tj. dotyczących jedynie zabezpieczenia hipotecznego mieszkań prywatnych, może okazać się najbardziej kosztowne spośród wszystkich procesów sądowych.

Nie ma dokładnych szacunków odnośnie tego, jak wysokie kary zapłaciły banki od początku wybuchu kryzysu w 2008 roku, jednak najbliższe procesy najprawdopodobniej będą znacznym zwielokrotnieniem dotychczasowych kosztów. Za artykułem Jessiki Silver-Greenberg, JPMorgan Chase i Credit Suisse zgodziły się w listopadzie na uregulowanie kwestii płatności z amerykańską Komisją Papierów Wartościowych i Giełd (Securities and Exchange Commission) i zapłaciły 417 mln USD, jednak wciąż stoją w obliczu wypłaty miliardowych odszkodowań.

W najtrudniejszej sytuacji pozostaje wciąż Bank of America, w związku z przejęciem przez niego Countrywide Financial, udzielającego kredytów typu subprime (tj. takich, których oprocentowanie jest znacznie wyższe, ale udziale są one kredytobiorcom ze „złą historią kredytową”). W zeszłym roku odkupił on także problematyczne zastawy hipoteczne od Fannie Mae i Freddie Mac za kwotę 2,5 mld USD, a oprócz tego zapłacił 1,6 mld USD Assured Guaranty, które ubezpieczało niepewne listy zastawne. W październiku br. prokuratura z Nowego Jorku oskarżyła Bank of America o oszustwo, przeprowadzone poprzez Countrywide Financial, polegające na masowym udzielaniu pożyczek w takim tempie, że zignorowano wszelkie procedury kontrolne. Ugoda w tej sprawie opiewa na ponad 1 mld USD, gdyż bank oskarżony został na podstawie takich przepisów prawnych, które mogły jedynie potroić w odszkodowaniu szkody, na które narażeni zostali podatnicy. Jeśli chodzi o oskarżenia w dziedzinie hipotek, już w czerwcu 2011 roku bank zgodził się na zapłacenie 8,5 mld USD, aby uciszyć inwestorów, w tym Bank Rezerwy Federalnej Nowego Jorku, którzy stracili miliardy dolarów na interesach z Bank of America.

Jednak i to nie zakończyło kłopotów banku, a w obliczu podobnych problemów stoi Morgan Stanley oraz Wells Fargo. Z kolei w listopadzie, za cytowanym artykułem Jessici Silver-Greenberg,  „prokurator generalny Nowego Jorku, Eric T. Schneiderman, oskarżył Credit Suisse o popełnienie oszustwa na kwotę 11,2 mld USD poprzez wprowadzenie w błąd inwestorów przy zakupie tandetnych hipotecznych listów zastawnych”.

Schneiderman powiedział: „potrzebujemy prawdziwej odpowiedzialności za nielegalne i wprowadzające w błąd zachowania przy kreowaniu bańki w sektorze nieruchomości, aby przywrócić sprawiedliwość nowojorskim posiadaczom domów i inwestorom”. Pytanie tylko, czy sprawiedliwości stanie się zadość po takiej czy innej formie rekompensaty ułamka straty…

Każdy z oskarżonych banków od połowy zeszłego roku odłożył po kilka miliardów USD na potencjalne rekompensaty czy koszty procesów sądowych. Z jednej strony, to bardzo dobrze, ale z drugiej – jest to wręcz śmieszne, aby przy prowadzeniu interesów (w tym z instytucjami państwowymi) uwzględniać w potencjalnych wydatkach środki na wypłaty odszkodowań dla klientów. Tylko do połowy tego roku JPMorgan Chase otrzymał wezwania do odkupienia swoich produktów za kwotę 3,5 mld USD, po trzecim kwartale było o 1,5 mld USD więcej. Bank of America może stanąć w obliczu odkupienia swoich instrumentów finansowych za, bagatela – 22 mld USD.

W tym samym czasie amerykańscy giganci nie rezygnują z czegoś, co można by było nazwać „polityką imperialną”. Richard Blackden z brytyjskiego „The Telegraph”, w artykule „Czy Ameryka czepia się brytyjskich banków?” (Has America got it in for British banks?,  http://www.telegraph.co.uk/finance/financial-crime/9738801/Has-America-got-it-in-for-British-banks.html), pisze, że brytyjskie banki mogą w przyszłym roku stanąć w obliczu jeszcze większego „potłuczenia” nie tylko finansowego, ale i reputacji.

10 grudnia, sir Mervyn King, szef brytyjskiego Banku Centralnego, mówił o tym, że brytyjskie banki muszą zacząć gromadzić miliardy funtów, gdyż zwiększają się koszty regulacyjnych rekompensat, co, jak dodał, ma charakter „lokalny”. Chodziło mu oczywiście o Stany Zjednoczone. Symboliczne jest w tym to, że na godziny przed tym wystąpieniem, brytyjski Standard Chartered Bank zgodził się zapłacić amerykańskim organom kontrolnym 327 mln USD (203 mln funtów), „w związku z rzekomym naruszeniem przepisów dotyczących prania brudnych pieniędzy”. To, co może się podobać w Brytyjczykach to bez wątpienia fakt dystansu do siebie i świata, jednak użycie tu słowa „rzekomo” ma raczej zabawny wydźwięk – skoro bank zdecydował się zapłacić, to znaczy, że coś jest przecież na rzeczy, a zapłacił po to, żeby nie było procesu. Innymi słowy, zawsze można w takich przypadkach  mówić o „rzekomym” popełnieniu przestępstwa, bo przecież o to właśnie w ugodach chodzi.

Do tego dochodzi oczywiście kara dla HSBC, w wysokości 1,9 mld USD (http://www.psz.pl/tekst-42799/Adam-Lelonek-Banks-drugs-and-rockroll-czyli-slowo-o-HSBC). Jak podaje Richard Blackden, wraz z karą dla tego ostatniego, kary dla brytyjskich banków w USA sięgnęły 3,4 mld dolarów, licząc od stycznia br., kiedy to Barclays zapłacił 370 mln USD, aby uregulować kwestię zarzucanych mu manipulacji stopami procentowymi LIBOR (London Interbank Offered Rate) czyli stopami procentowymi kredytów oferowanych na rynku międzybankowym w Londynie.

W swoim artykule, Blackden mówi wprost, że „Ameryka zamieniła brytyjskie banki w odpowiednik bankomatów. To odczucie zaostrzane jest przez wybuchowy język, które używają władze USA w walce o prasowe nagłówki na następne dni”. Poza oskarżeniami pod adresem HSBC (np. o pozwalenie na „pranie pieniędzy bosów narkotykowych”), były także względem innych brytyjskich podmiotów, jak chociażby Standard Chartered, oskarżonego w sierpniu przez Departament Służby Finansowej (Department of Financial Services, organ nadzorczy z Nowego Jorku) o „szokujące tuszowanie” nielegalnych transakcji na kwotę 250 mld USD.

Przywołany w artykule Mark Calabria, dyrektor ds. Regulacji finansowych w Cato Institute, mówi, że nie dziwi go brytyjska perspektywa patrzenia na sprawę, biorąc pod uwagę kwoty. Niemniej jednak stwierdza też, że jest przekonany, że amerykańskie władze nie mają nic wspólnego z antybrytyjską polityką. Jego zdaniem świadczy to bardziej o tym, że USA i Wielka Brytania to najwięksi gracze na rynku, przy których wszyscy inni są mało znaczący. W związku z tym, „oznacza to, że jeśli pojawiają się kwestie regulacji, to muszą one zostać rozwiązane pomiędzy amerykańskimi i brytyjskimi bankami”. Blackden pisze też, że problem leży też w tym, że brytyjskie banki, działające w USA, muszą dostosować się do bardziej skomplikowanego i rozdrobnionego prawnie środowiska regulacyjnego, niż w Wielkiej Brytanii, gdzie za wprowadzanie zasad odpowiedzialny jest jedynie angielski Bank Centralny. W USA, na poziomie ogólnokrajowym są: Securities and Exchange Commission, the Commodity Futures Trading Commission (CFTC), the Federal Reserve, the Federal Deposit Insurance Corporation oraz Office of the Comptroller of the Currency – wszystkie z kompetencjami wprowadzania regulacji bankowych. Natomiast od 2009 r. powołana została jeszcze specjalna agencja, Financial Fraud Enforcement Task, której zadaniem jest ściganie banków za nielegalne praktyki (pierwszym celem agencji był JP Morgan).

Oprócz tego, tłem dla wielu wydarzeń jest krytyka Baracka Obamy za to, że nie udało mu się zapobiec kolejnym skandalom. Chodzi tu o kontekst kolejnych decyzji na korzyść banków i miliardów dolarów przekazanych na pomoc dla nich. Teoretycznie rygorystyczne podejście amerykańskich instytucji kontrolnych (głównie w dziedzinie pozyskiwania finansów z odszkodowań), zdaniem ekspertów zaskoczyło zagraniczne banki, operujące w USA. Jednak recepta została szybko odnaleziona. Jak mówi cytowany przez Blackden’a Rooss Delston, ekspert ds. przeciwdziałania praniu brudnych pieniędzy, „amerykańskie banki zaczęły zatrudniać specjalistów ds. zgodności z doświadczeniem w pracy po stronie rządowej”. Podaje też przykład HSBC, który z tego wszystkiego zatrudnił dwóch byłych urzędników Departamentu Skarbu, aby prowadzili ich dział prawny i dział zgodności.

Z kolei Sandy Chen, analityk bankowy z Cenkos w Londynie, podkreśla, że brytyjskie banki stoją w obliczu wypłaty 11 mld funtów za nieuczciwą sprzedaż ubezpieczenia ochrony płatności w Wielkiej Brytanii. Jednak przyszły rok może być jeszcze gorszy, jeśli Amerykanie będą badać sprawę LIBOR czy prania brudnych pieniędzy. Brzmi to dosyć kuriozalnie, gdyż można odnieść wrażenie, że aby brytyjskie banki nie straciły więcej pieniędzy (a chodzi tu przecież o formę wypłacanych odszkodowań, kar i grzywien za popełnione przestępstwa czy wykroczenia), to najlepiej by było, gdyby amerykańskie instytucje kontrolne dały sobie już spokój, zamiast „doić” biedne banki z wysp. Niezależnie z której strony oceanu by nie patrzeć, giganci amerykańscy i brytyjscy mają znacznie więcej na sumieniu, niż wprowadzanie w błąd klientów czy zwykłą kradzież środków zgromadzonych na kontach – wiele z nich brało udział w procederze prania pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami (http://www.psz.pl/tekst-42806/Adam-Lelonek-Jak-kartele-narkotykowe-uratowaly-globalny-system-finansowy).

Poza tymi problemami, ich tłem, ale pośrednio i ich wypadkową, jest potencjalna kolejna bańka spekulacyjna, o której pisze Ambrose Evans-Pritchard z „The Telegraph” w artykule pt. „Świat ryzykuje nową bańkę kredytową, ostrzega szwajcarski Bank Rozrachunków Międzynarodowych” (World risks fresh credit bubble, Switzerland’s BIS warns, http://www.telegraph.co.uk/finance/newsbysector/banksandfinance/9733547/World-risks-fresh-credit-bubble-Switzerlands-BIS-warns.html). „Ceny aktywów na całym świecie wzrosły do oszałamiających poziomów, nie widzianych od boom’u kredytowego sprzed pięciu lat i mogą po raz kolejny tracić związek z ekonomiczną rzeczywistością, o czym informuje Bank Rozrachunków Międzynarodowych” (Bank for International Settlements, BIS).

Ceny niektórych aktywów są tak wysokie, że biorąc pod uwagę ujęcie historyczne, znacząco wzrasta ryzyko inwestowania w nie. Rentowność hipotecznych papierów dłużnych z kolei spadła do rekordowo niskich poziomów. Różnica pomiędzy kursami kupna i sprzedaży w przypadku obligacji przedsiębiorstw skurczyła się do rozmiarów z 2007 roku, nawet pomimo tego, że wskaźniki niewypłacalności (default rates) są obecnie na trzy razy wyższym poziomie, niż w czasie „śmieciowych obligacji” z czasów kryzysu.

Jak pisze Evans-Pritchard, Bank Rozrachunków Międzynarodowych jest „niemal jedyną instytucją ostrzegającą przed globalnym kryzysem zadłużeniowym, który doprowadzi do nowego Wielkiego Kryzysu”.  Jak zauważa, już teraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju obniżyły swoje prognozy na 2012 i 2013 rok, ze szczególną redukcją wskaźników dla Europy, Brazylii, Chin oraz Indii. Szacuje się, że wzmocni to tylko wzrost wskaźników niewypłacalności oraz doprowadzi do jeszcze większego wzrostu wielu aktywów, które staną się niebezpieczne dla inwestorów.

Biorąc pod uwagę, że ostrzeżenia firm o lawinowym spadku dochodów są powszechne po obu stronach Atlantyku, Bank Rozrachunków Międzynarodowych zauważa „wyjątkowo ostry” spadek przewidywanych zysków Wall Street, wraz z równoległą, „niespotykanie wysoką proporcją” firm i instytucji zaniżających swoje prognozy, przy równoczesnym wzroście wartości akcji zwykłych.

Generalnie zaczyna to wszystko przypominać schemat z lat 2007-2008, kiedy rynek zalany został przez tani pieniądz, obniżył rentowność wielu instrumentów inwestycyjnych, oraz zmusił firmy ubezpieczeniowe oraz fundusze emerytalne do zakupu greckich czy islandzkich długów po przewartościowanej cenie – rzekomo nie było wtedy lepszych alternatyw, gdyż zwykłe, bezpieczne inwestycje były tak nisko oprocentowane, że aż „nieopłacalne”.

Zdaniem ekspertów Banku Rozrachunków Międzynarodowych, można dostrzec kilka pozytywnych wydarzeń, jak chociażby to, że Europejski Bank Centralny wziął na siebie rolę „ostatecznego pożyczkodawcy”, gdyż pozwoliło to na razie zmniejszyć ryzyko rozpadu strefy euro lub całkowitą zapaść na rynku obligacji rządowych, denominowanych w walutach obcych (sovereign bond).  Pozytywne informacje dochodzą również z Chin, które były zmorą światowych rynków – udało się przezwyciężyć poważny spadek koniunktury. Co więcej, redukcja stóp procentowych, wraz ze wzrostem wykupywanych pożyczek pod zastaw hipoteczny przez Bank Rezerwy Federalnej (wzrost o ok. 40 mld USD), pozwoliły na odciążenie rynków.

Jednak pomimo tego, że dostrzegalne jest stałe obniżanie wskaźnika ogólnego zadłużenia banków, ilość udzielanych pożyczek międzynarodowych zaliczyła największy spadek od początku 2009 roku. Natomiast banki strefy euro wycofują znaczne kwoty z gospodarek krajów wschodzących, zwłaszcza w Europie Wschodniej (mówi się o wyjęciu 128 mld USD). Jak podkreśla Ambrose Evans-Pritchard, wycofano się z zagrożonych długów państwowych w Grecji, Włoszech, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii – z poziomu 1 bln USD do 201 mld USD. Powołując się na dane Banku Rozrachunków Międzynarodowych, wspomina też o tym, że „europejski system bankowy został «zrenacjonalizowany» odkąd upadł międzybankowy rynek europejski. Może to również oznaczać, że pożyczkodawcy z północy mogą obecnie poradzić sobie z szokiem rozpadu strefy euro”.

Peter Antonioni, autor książki „Ekonomia dla głupków”(Economics for Dummies), w programie Keiser Report (http://rt.com/programs/keiser-report/episode-380-max-keiser/) powiedział słowa, z którymi trudno się nie zgodzić. „Stworzyliśmy bardzo dużą ilość pieniądza, aby wykupić długoterminowy dług państw. W ten sposób obniżamy koszt długoterminowych pożyczek, co pozwala funkcjonować rynkom kredytowym, jednocześnie sprawia, że nasze obawy mają się rozwiać, a gospodarka wraca na ścieżkę rozwoju. Pojawiają się tylko dwa problemy. Pierwszy jest taki, że dokapitalizowanie banków wcale nie musi sprawić, że zaczną one pożyczać więcej pieniędzy, ponieważ mogą ich użyć do odbudowania swojego stanu posiadania czy zakupu innych aktywów. Drugim jest to, że znajduje to swoje odbicie w manipulowaniu stopami procentowymi”.

Absurdalnych pomysłów i rozwiązań nie brakuje. Powszechnie wiadomym stał się kilka miesięcy temu fakt, że w związku ze znacznym pogorszeniem amerykańskich wskaźników ekonomicznych, zaczęła w bardzo szybkim tempie rosnąć inflacja. Co więc zrobili przedsiębiorczy decydenci? Wyjęli z koszyka inflacyjnego ceny energii i ropy. Po tym zabiegu wszystko wróciło do normy. Oczywiście na papierze. Z kolei Wielka Brytania myśli o odgórnym ustaleniu nominalnego PKB. Podobnej abstrakcji jeszcze nie wymyślił chyba jeszcze nikt wcześniej. Oznacza to przecież tyle, że np. na koniec danego roku kalendarzowego ustalony zostanie poziom PKB, jak kraj będzie miał osiągnąć w roku następnym. A co jeśli nie osiągnie? Zapewne udoskonalony zostanie wariant amerykański, tylko przy wsparciu banków i licznych instytucji finansowych, które albo masowo wykupią rządowe obligacje, albo pomogą sztucznie utrzymać niski poziom stóp procentowych, nasilając przy okazji sprzedaż tanich kredytów i innych, ryzykownych papierów dłużnych, co w końcowym rezultacie da więcej niż jedną bańkę spekulacyjną, jednak pozwoli utrzymać papierowe założenia.

Ciekawie podsumowuje takie tendencje David Smith z Genevabusinessinsider.blogspot.com: „poza reagowaniem na bieżącą sytuację ekonomiczną, nie ma żadnej strategii – jedynie utrzymywanie wartości waluty” (http://rt.com/programs/keiser-report/episode-378-max-keiser/). Natomiast kwestię państwowego dofinansowywania banków opisuje on na przykładzie Szwajcarii, w której „głosuje się na temat wszystkiego, nawet nad tym, od której godziny sąsiad może pozwolić psu szczekać. Jednak kiedy ktoś wydaje 400 czy 500 mld z pieniędzy podatników, nie ma żadnych konsultacji, ponieważ Bank Centralny jest niezależny. Jest niezależny w swoich decyzjach, ale nie od ich konsekwencji, spadających na zwykłych obywateli”.

Cytowany wyżej Peter Antonioni , komentując obecne wysiłki, zmierzające do „naprawy” globalnego systemu finansowego powiedział tak: „polityka Quantitative Easing jest ekonomiczną homeopatią. I to na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze polityka ta działa tylko przy założeniu, że się wierzy, że ona działa. A homeopatia może teoretycznie działać, ale na zasadzie efektu placebo. Drugą płaszczyzną jest wypychanie negatywnych dla gospodarki przedsięwzięć – ale na tej samej zasadzie, jak homeopatia powoduje wyparcie prawdziwej medycyny. Generalnie QE jest procesem zasadniczo neutralnym z monetarnego punktu widzenia, jednak do momentu, kiedy nie zaczyna się zaburzać jej równowagi, używając środków finansowych z niej pochodzących do spłaty długu. Transfer salda nowopowstałych środków do budżetu jest monetyzacją długu, jakkolwiek okrężną drogą formalnego księgowania”.

Homeopatyczna metafora może faktycznie przemawiać do wyobraźni. Problem w tym, że liczba znachorów wciąż rośnie, a prawdziwych „lekarzy”, jak na lekarstwo… Przy tym ekonomiczna „służba zdrowia” to bardzo szeroki zbiór, funkcjonujący na styku polityki i międzynarodowych interesów, co z pewnością nie pomaga w podejmowaniu optymalnie najlepszych, ale i tych najtrudniejszych decyzji. Trudno jest co prawda powiedzieć, czy gorsze jest obecne homeopatyczne rozluźnianie polityki finansowej czy potencjalne zamienienie jej na ideologiczną chirurgię plastyczną, która zmieni parę cech zewnętrznych polityki antykryzysowej, nie ruszając fundamentalnych i najważniejszych jej problemów. Z całą pewnością można jednak stwierdzić, że obecne przedsięwzięcia nie tylko nie wprowadziły radykalnej poprawy, ale doprowadziły do zachwiania wiarygodności wielu instytucji finansowych i organów kontrolnych wielu państw.

Efekt jak na razie jest taki, że wśród tych wszystkich wysiłków na rzecz wyjścia z kryzysu, zamiast systemowej i faktycznej poprawy, banki wymyślają nowe sposoby radzenia sobie z sytuacją, nie rezygnując zupełnie z dotychczasowych praktyk, wskutek czego pojawiają się nowe bańki spekulacyjne, które przynieść mogą jeszcze większą katastrofę finansową, niż ta z 2008 roku. Jeśli wierzyć krążącemu w Internecie zdjęciu z Władimirem Putinem, który mówi, żeby się „nie lękać”, bo „odwołał koniec świata”, to potencjalnego Armagedonu w świecie finansów nie da się już tak łatwo odłożyć. To, co po niemal czterech latach wiemy również na pewno – nie da się go złagodzić bez prawdziwej, trudnej i bolesnej terapii. Czas eksperymentalnych metod papierowych reform mija. Czy 2013 rok otworzy nową epokę "złotego standardu"? Jeśli nie, to i tak jest ona bliżej, niż kiedykolwiek. A ponieważ zbliżają się Święta, można z całą pewnością życzyć sobie co najmniej dwóch rzeczy: aby rządy przestały w końcu nieracjonalnie wydawać pieniądze podatników oraz aby cena srebra i złota wzrosła co najmniej trzykrotnie - dla dobra inwestorów, banków, polityków i spekulantów...