Adam Lelonek: Ukraina po wyborach: Między Rosją a Europą. Sukces, dramat czy cyrk?
Prognozy i perspektywy w polityce wewnętrznej Ukrainy
Jakie jest przełożenie wyników na funkcjonowanie ukraińskiego systemu politycznego i politykę wewnętrzną? Ok. 23 deputowanych (w zależności od ostatecznych wyników) będzie brakowało PR do zwykłej większości głosów, czyli do 226 mandatów. Biorąc pod uwagę charakter wielu spośród tzw. „kandydatów niezależnych”, jest to jak najbardziej do zrealizowania, niezależnie od powiązań formalnych, tj. realnego akcesu do PR. Ukraińska większość mogąca zmienić konstytucję to 300 deputowanych. Tego zbyt łatwo zrobić się nie da, nawet przy teoretycznym wsparciu Komunistycznej Partii Ukrainy. Jako, że współpraca ze Swobodą jest wykluczona, zostaje opcja rozłamu w Zjednoczonej Opozycji lub w partii Witalija Kliczki.
Na chwilę obecną, można z dużą dozą prawdopodobieństwa zrobić założenie, że tak czy inaczej komuniści będą współpracować z obozem Janukowycza. Nawet pomimo ostrej retoryki przed wyborami, populizmu obietnic wyborczych i różnic ideologiczno-światopoglądowych. Na pewno będą bardziej zdecydowani, jeśli chodzi o realizowanie swoich postulatów, jednak nie ma najmniejszych wątpliwości, że nawet w świetle otwartego konfliktu między KPU a PR, połączą siły przeciwko nacjonalistycznym postulatom Swobody.
Czymś na kształt zagadki pozostaje przyszła aktywność lidera UDAR-u. Nie tylko dlatego, że podobnie jak nowym politykom Swobody, jego partii brakuje doświadczenia, lecz także z powodu tak dużego poziomu abstrakcyjności jego programu politycznego. Poza tym, Witalij Kliczko już raz rozstawał się z ringiem, w 2004 r., po to, by wrócić po czterech latach. Może faktycznie, biorąc pod uwagę jego wiek, nie skusi się na ratowanie sondaży decyzją o powrocie do treningów, jednak teoretycznie taka możliwość jeszcze jest. Poza tym, wszelkie partie oparte na modelu „znanego nazwiska” mają ten sam problem: są bardzo niespójne ideologiczne, a w warunkach ukraińskich nie trudno o rozłamy. Biorąc pod uwagę ogólnikowość postulatów, jest przecież szansa na głosowanie i po stronie „opozycji” i po stronie PR, przy zachowaniu wszelkich pozorów i cech bycia przeciwnikiem obozu władzy, zwłaszcza medialnie i deklaratywnie.
Wasyl Rasewycz, redaktor naczelny Portalu zaxid.net, komentując wynik wyborów, pisze tak: „elektorat ze wschodniej Ukrainy, rozczarowany w PR, poddał się z kolei komunistycznej retoryce. Niepotrzebnie ich lider, Petro Symonenko, ogłosił od razu, że będzie wszechstronnie wspierał w swych działaniach PR. Po tym niech ktoś powie o mądrości ukraińskiego narodu? Nie mniej odpowiedzialna za całość jest też i Zjednoczona Opozycja „Batkiwszczyna” (Ojczyzna), która zrobiła wszystko, aby te wybory przegrać. Nie zaproponowała ani programu działań w przyszłości, ani nie przedstawiła mechanizmów wyjścia z aktualnej sytuacji. Takie zlekceważenie sprawy przez liderów tego ugrupowania można objaśnić chyba tylko ich wewnętrznym przekonaniem o braku alternatywy”. To z kolei rzutuje na poparcie dla partii nowych, czyli UDAR-u i Swobody.
Kandydaci tej ostatniej są przez niego ocenieni, jako „bezkompromisowi, niewykwalifikowani i niekompetentni”. Stwierdza on też, że ich radykalna retoryka jest czymś na kształt rosyjskiego „spełnienia marzeń”, gdyż wyborcy zupełnie nie zwrócili uwagi na to, że nacjonalizm nie pokrywa się do końca z wektorem pro-europejskim, za to daje gwarancję na destabilizację pracy w Radzie Najwyższej: „taka ilość prawych i lewych radykałów w parlamencie i ich podział terytorialno-geograficzny może po prostu rozerwać Ukrainę”. Może to się również stać przyczynkiem do poważnych perturbacji w procesie integracji z UE – każdy z tych scenariuszy będzie więc korzystny dla Moskwy. W każdym razie, zdaniem Rasewycza, „pociechą tych wyborów parlamentarnych jest fiasko wszelkich projektów technologii politycznych, takich jak «Ukraino naprzód», a kolejną fakt, że „cała masa «swobodowców» przeniesie się do Kijowa i tam będzie walczyć za ukraińską Ukrainę, a na ich miejsce we władzach miasta i obwodu nareszcie przyjdą ludzie bardziej pragmatyczni i kompetentni”. Jak dodaje, „mieszkańców Galicji zawsze manił Kijów i nie powinniśmy przeszkadzać dzielić się z nim swymi synami i córkami. Galicyjski cyrk polityczny przenosi się do Kijowa. Szczęśliwej drogi!”.
Koalicja przeciwko partii rządzącej?
Największą wyborczą niespodzianką jest aż tak wysokie poparcie dla Swobody. Przekroczenie 10% nie jest może wybitnym osiągnięciem, ale tyle w zupełności wystarczy, aby zmienić oblicze ukraińskiego parlamentu. Taki mandat społeczny dla nacjonalistycznego ugrupowania stawia je w bardzo korzystnej pozycji: ZO i UDAR są po prostu na nią skazane. Czas pokaże, jak bardzo „zjednoczona” jest Zjednoczona Opozycja oraz czy sukces w sporcie ma jakiekolwiek przełożenie na politykę, jednak jest to jedyna praktyczna możliwość sojuszu, który mógłby wpływać na system. Tylko, że jest ona jednocześnie czymś, co już raz się na Ukrainie nie udało po pomarańczowej rewolucji, tj. innym wariantem połączenia, którego odpowiednikiem w polskich realiach był sojusz: PiS, Samoobrony i LPR. To po prostu nie może się udać przy tak oddalonych od siebie biegunach ideologicznych.
Konstantyn Zatulin, rosyjski polityk i dyrektor Instytutu Państw WNP, komentując sytuację na Ukrainie mówi, że taki sukces nacjonalistów „będzie stanowił powód do mobilizacji, w tym także i rosyjskojęzycznego elektoratu”. Prognozuje również, że w najbliższym czasie może pojawić się sojusz, który skierowany będzie przeciwko Swobodzie. Uważa też, że ich sukces jest winą partii rządzącej, która „nie zdołała osiągnąć ucywilizowania zwyczajów na Ukrainie Zachodniej (…), dlatego odpowiedzialność za sukces wyborczy [Swobody - A.L.] spada przede wszystkim na barki władzy”. Jego zdaniem idee Swobody mogą zaprowadzić Ukrainę w „ślepą uliczkę”, a co więcej, zwiększenie legitymizacji tej partii poprzez funkcjonowanie na poziomie ogólnopaństwowym, sprawi, że podjęte zostaną przez nią kroki, zmieniające jej wizerunek z tak radykalnego, aby mogła stać się ona częścią demokratycznego systemu. Przynajmniej na razie, gdyż jak dodaje, „podobnie zrobili hitlerowcy w latach 20. XX wieku”.
Perspektywy i prognozy w polityce zagranicznej
Szczególną uwagę można zwrócić na artykuł Piotra A. Maciążka pt. „Powinniśmy kibicować niebieskim”. Autor pisze w nim, że od początku swoich rządów, Janukowycz podejmował różne wysiłki dla poszukiwania nowych wektorów w polityce zagranicznej. Jednym z nich były Chiny, „jednak podobnie jak na Białorusi, czy w innych byłych republikach sowieckich aktywność Pekinu jest jeszcze na zbyt wczesnym etapie, by neutralizować Moskwę. I nie chodzi tu nawet o wielkość nakładów, które dalekowschodnie mocarstwo byłoby w stanie wpompować w Ukrainę, ale o kwestie energetyczne”.
Te ostatnie mogą stać się punktem wspólnym, łączącym nie tylko Ukrainę z Polską, ale i z innymi państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Przykłady przywołane przez Maciążka, to: „Kontynuacja obecnej linii politycznej „niebieskich” to bowiem zapowiadane w tym miesiącu zainteresowanie Ukrainy ewentualnym połączeniem z Gazociągiem Transanatolijskim (TANAP) stanowiącym pierwszy etap południowego korytarza gazowego UE. To również chęć uczestnictwa w AGRI (azersko- gruzińsko-rumuński interkonektor, który pozwoli transportować skroplony gaz z Morza Kaspijskiego do Europy). Z pewnością położony niedaleko Odessy gazoport pełniłby w tym kontekście ważną rolę. Słowem Ukraina Janukowycza w kluczowej dla stabilności kraju energetycznej sferze uniezależnia się od Rosji i szuka porozumienia z Azerbejdżanem”.
Biorąc pod uwagę fakt, że Janukowycz, wbrew powszechnej narracji nie jest „ulubieńcem” Putina, a cele jego i ukraińskich oligarchów są w całkowitej sprzeczności z interesami Kremla i tamtejszego „dworu”, prawdopodobieństwo zacieśniania współpracy regionalnej z sąsiadami i UE jest dosyć duże. Nie tylko zresztą w sferze energetycznej, która mogłaby się stać tłem i tworzyć szerszy kontekst dla proeuropejskich aspiracji Kijowa. Przywołane przez Maciążka projekty Sarmatii (czyli tranzyt ropy z Morza Kaspijskiego nad Wisłę), pociągnęłyby za sobą nowe i wzmocniłyby już te istniejące inicjatywy i programy transgraniczne, pozwoliłyby na zachowanie daleko idącej współpracy w takich dziedzinach, jak nauka, oświata, gospodarka, ale także pozwoliłyby na kontynuację rosnącego poziomu ruchu turystycznego, wymiany studenckiej czy ogólnie, kontaktów międzyludzkich. Stabilizacja na ukraińskiej scenie politycznej, nawet taka pozostawiająca jeszcze przestrzeń na „życzenia”, ale bynajmniej nie prorosyjska, a proeuropejska, jest zdecydowanie potrzebna.
Bardzo ciekawą opinię zaprezentował w swoim komentarzu powyborczym cytowany już wyżej Wasyl Rasewycz: „W parlamencie zetkną się dwie skrajne siły – nacjonalistyczna „Swoboda” i komuniści, co obiecuje przekształcenie Rady Najwyższej w bezpłatny cyrk pod kopułą parlamentu”, dodając, że „Ukraińcy dostaną nowe, bardzo kosztowne show, za kulisami którego Partia Regionów nadal będzie bezkarnie grabić Ukrainę”. Mówi on też o tym, że wynik wyborów odzwierciedla fakt, że społeczeństwo ukraińskie nie wierzy w zmiany, za to łatwo nim manipulować. Trudno się z tym nie zgodzić. Podobnie jak i z faktem, że zbyt dużą rolę przy urnach istotnie odegrał czynnik emocjonalny, nie zdroworozsądkowy.
Jednak analizowanie wyniku wyborczego, bez kontekstu społeczno-etnicznego, kulturowego czy gospodarczego jest bardzo dużym uproszczeniem. Ukraina jest państwem europejskim, to nie może podlegać żadnej dyskusji ideologicznej czy być używane jako koniunkturalnie wygodny argument. Kolejne wybory pokazały jednak, że społeczeństwo ukraińskie podzielone jest pod względem językowym (co przekłada się na sferę kultury i polityki) bardzo wyraźnie, a jego skutkiem jest nieformalny podział geograficzny na Wschód, gdzie zwyciężyła PR, ale przede wszystkim komuniści, jako jeden biegun spolaryzowanego układu oraz Zachód, gdzie zwyciężyła Zjednoczona Opozycja, a zwłaszcza Swoboda, jako drugi biegun.
Można z pełną odpowiedzialnością podpisać się pod słowami prof. Bohdana Huda, który podczas konferencji pt. „Nowy rozdział stosunków UE – Ukraina w świetle Umowy Stowarzyszeniowej” powiedział, że ze strony UE „za dużo jest kija, a za mało marchewki”. Przecież politycy z Brukseli mogli w bardzo prosty sposób zmienić oblicze obecnej sytuacji na ukraińskiej scenie politycznej, ale i na poziomie społecznym: wystarczyło powiedzieć, że Ukraina będzie członkiem Unii Europejskiej. Powiedzieć to tak, żeby zdawało sobie z tego sprawę ukraińskie społeczeństwo, które przestało już wierzyć w realność obietnic, za to bardzo łatwo może skupić się na „trzymaniu się” minimum w polityce wewnętrznej, zagranicznej i bezpieczeństwa – tj. relacji z Federacją Rosyjską.
Polscy politycy, ci pracujący w kraju, ale i w UE, popełniają wciąż ten sam błąd: wyrażają poparcie dla jednego obozu, wiążąc z nim ogromne nadzieje, ignorując wszystkie inne uwarunkowania, a zwłaszcza te społeczno-kulturowe. Ukraina zrobiła ogromne postępy, nawet pomimo faktu, że kryzys i problemy finansowo-gospodarcze obecne są na poziomie wewnętrznym, jak i w skali globalnej. Umowa stowarzyszeniowa z UE jest tego świetnym przykładem. Myślenie życzeniowe wśród zachodnich polityków nie jest jednak receptą, ani odpowiedzią. Wracając jeszcze raz do prof. Huda – Polacy, jako jedni z niewielu narodów, są w stanie zrozumieć ukraińską rzeczywistość, a zachowanie negocjatorów, ekspertów, polityków i działaczy społecznych bardzo często może świadczyć o fakcie utracenia zdolności „czucia Ukrainy”. Wybory nie zmienią systemu przez sam fakt dojścia do władzy takiej, czy innej partii.
Dystansując się od przywołanej wcześniej „perspektywy rosyjskiej”, można jednak stwierdzić, że ukraińska scena polityczna pozostaje rozbita, a jak na razie nie ma nadziei na „realne zmiany” wewnątrz kraju. Jeśli chodzi o jej wizję polityki zagranicznej, to pozostaje ona zgodna z interesami narodowymi Polski, ale i Unii Europejskiej jako całości. Z kolei PR nie odpowiada przecież za strukturę społeczną Ukrainy, spadek po okresie ZSRR i znaczenie oligarchów w systemie politycznym, których wpływy byłyby realizowane tak czy inaczej poprzez inną, obojętnie jaką partię polityczną.
Stąd też tak ważny jest element kompromisu, połączonego z praktyczną realizacją dyplomacji u polityków europejskich, aby nie zaprzepaścić dobrych stosunków z partią rządzącą. Nie chodzi tu jedynie o wymiar czysto formalny, ale i o wyrażanie daleko idącej krytyki. Nie chodzi też o sprzyjanie każdemu jej posunięciu „za wszelką cenę” czy w imię „wyższych celów”. Partia Regionów nie jest w europejskim rozumieniu w pełni demokratyczną siłą polityczną, jest jednak na chwilę obecną jedynym, wystarczająco zorganizowanym i stabilnym gwarantem ciągłości idei proeuropejskiej integracji. Jest też w obecnych warunkach siłą, której antyrosyjskość nie musi być odwrotnie proporcjonalna do idei proeuropejskiej. Politycy z Brukseli muszą jednak zacząć dostrzegać szerszy kontekst dla Ukrainy i nie skupiać się na medialnym wizerunku „twardych negocjatorów”.
Kijów nie prowadzi wielowektorowej polityki, gdyż jest to dla niego wygodne, ale dlatego, że w obecnych realiach nie ma innego wyjścia. Obecnie, nawet globalny kryzys gospodarczy jest na rękę Moskwie, a tak strategiczne decyzje, jak zbliżenie Ukrainy do Europy, nie powinny być kalkulowane krótkoterminowo, ani nawet w perspektywie 10 czy 15 lat, ale dłużej. Dalej jest szansa na prawdziwą nową jakość na Ukrainie. To nie te wybory parlamentarne o tym decydowały, ale najważniejsze, że jej nie przekreśliły. Janukowycz i jego zaplecze nie są może wymarzonymi przez europejskie salony „sojusznikami” czy partnerami, jednak w kontekście rosnącej aktywności rosyjskiej w regionie i na świecie – po prostu są. I to musi wystarczyć. Dzisiaj, wskutek błędów po obu stronach, nie można sobie pozwolić nie tylko na brak kompromisu czy „przebieranie” wśród potencjalnych współpracowników. Najważniejsze będzie na razie nie tracenie sojuszników.
Na podstawie: kuriergalicyjski.com, politykawschodnia.pl, osw.waw.pl, unn.com.ua, zaxit.net