Aleksander Kobyłka: Chiny - niepodległy Tajwan 2:0 (komentarz)
Wyniki wyborów na Tajwanie z pewnością zostały przyjęte w Pekinie z dużym zadowoleniem. Wygrana kandydata Kuomintangu i porażka referendów uchroniła Chiny przed przywołaniem kolejnego obok Tybetu niewygodnego tematu, ale również odłożyła w czasie kwestię niepodległości wyspy. Radość w Pekinie być może nie była tak wielka jak w sztabie Ma Ying-jeou, zwycięskiego kandydata Partii Narodowej, jednak chińscy prominenci niewątpliwie odetchnęli z ulgą. W obliczu trwających protestów w Tybecie i okolicznych prowincjach oraz krwawych represji, które przyciągnęły uwagę i wywołały potępienie społeczności międzynarodowej, zaostrzenie sporu w Cieśninie Tajwańskim mogłoby stać się przysłowiowym gwoździem do trumny radosnych przygotowań do sierpniowych igrzysk.
Ulga jest tym większa, że o mały włos to właśnie Chiny przyczyniłyby się do wygranej drugiego kandydata - byłego działacza na rzecz praw człowieka, Franka Hsieha. Wydarzenia w Tybecie stały się bowiem głównym tematem ostatnich dni kampanii wyborczej na wyspie i przysporzyły dodatkowych zwolenników przewodniczącemu Demokratycznej Partii Postępu. Wprawdzie opowiadał się on za zbliżeniem z Chinami, ale jedynie w ograniczonym zakresie i nie omieszkał wykorzystać trwających dramatycznych wydarzeń przedstawiając złowieszcze wizje Tajwanu, który już niedługo może podzielić los Tybetu.
Kolejnym powodem do chińskiej radości jest przepadnięcie obydwu referendów dotyczących kontynuowania prób wejścia wyspy do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wzięło w nich udział jedynie około 36 proc. uprawnionych do głosowania, zbyt mało, by ich wyniki można było uznać za wiążące. Chiny już dużo wcześniej zapowiedziały, że traktują referenda jako swoisty test poparcia dla idei niepodległości wyspy i zagroziły poważnymi konsekwencjami, gdyby ich rezultat miałby być dla Pekinu niekorzystny.
Łatwo sobie zatem wyobrazić, jakie efekty przyniósłby właśnie taki rezultat głosowania. Pekin chcąc zachowywać się konsekwentnie musiałby ostro zaprotestować przeciwko sytuacji na wyspie, realizując przynajmniej werbalną stronę swoich wcześniejszych gróźb. Mógłby wprawdzie liczyć na poparcie Stanów Zjednoczonych, które również skrytykowały pomysł referendum, jednak w obliczu protestów Tybetańczyków, światowa opinia publiczna z łatwością połączyłaby te dwie kwestie, co spowodowałoby eskalację potępienia Chin.
Do realizacji tego scenariusza nie doszło, a obserwując doniesienia w chińskich mediach, łatwo zauważyć przychylne nastawienie do prezydenta-elekta. Dość oszczędnie informowały one o wynikach głosowań (używając oczywiście terminu „przywódca”, a nie „prezydent” oraz dodając duży cudzysłów do wyrażenia „referendum”), jednak obecnie szeroko przedstawiają plany Ma dotyczące zbliżenia gospodarczego pomiędzy Tajwanem a kontynentem, wznowienia bezpośrednich połączeń lotniczych, zniesienia ograniczeń dla chińskich inwestorów i wzrostu liczby chińskich turystów. Nie wykluczają one również nowego otwarcia w rozmowach natury politycznej.
Odejście od proniepodległościowej polityki kończącego drugą kadencję prezydenta Chen Shui-biana gwarantuje, że nie ziści się zły sen chińskich prominentów, w którym Tajwan formalnie ogłasza swą suwerenność w trakcie igrzysk olimpijskich. Zwycięstwo Ma oznacza również powstanie szansy na skuteczną realizację polityki Pekinu, który cierpliwie przeczekał okres rządów DPP pozwalając, aby to gospodarka coraz wyraźniej zacieśniała związki pomiędzy kontynentem a Tajwanem. Chińczycy antycypując zmianę politycznej warty na Tajwanie (w styczniu Kuomintang wygrał również wybory parlamentarne) już wcześniej zadbali o stworzenie przychylnych związków z nowymi władzami. Spotkanie przywódców Komunistycznej Partii Chin i Kuomintangu było wydarzeniem istotnym i przełomowym nie tylko z historycznego punktu widzenia – wszak te dwie partie zwalczały się w ramach wieloletniej wojny domowej na kontynencie, czego efektem była ucieczka narodowców na Tajwan. Był to wyraźny sygnał, że to te dwie partię będą rozmawiać i tworzyć pokojową przyszłość w rejonie Cieśniny Tajwańskiej.
Chińczycy wiedzą, że siłowe rozwiązanie kwestii tajwańskiej byłoby dla nich katastrofalnym rozwiązaniem. Dlatego preferują scenariusz powolnego zbliżania wyspy z kontynentem i umacniania związków gospodarczych. Już teraz co najmniej milion Tajwańczyków na stałe pracuje w Chinach, a wyspa jest dla Pekinu jednym z najważniejszych źródeł „zagranicznych” inwestycji bezpośrednich. Brakowało większej otwartości Tajwanu na chińskie inwestycje oraz ułatwień dla podróżowania turystów i członków podzielonych rodzin. Są to ważne elementy programu wyborczego Ma, dlatego o ile za rządów DPP strategia Chin mogła napotkać mniej lub bardziej niespodziewane trudności, Kuomintang jest idealnym partnerem do jej realizacji. Wprawdzie Ma wielokrotnie zastrzegał, że nie chce rezygnować z suwerenności wyspy, jednak dla Pekinu i tak to dużo bardziej bezpieczne zapowiedzi niż chęć uzyskania niepodległości.
Powstaje pytanie czy Tajwańczycy nie są świadomi planów Pekinu. Wydaje się, że bardzo dobrze o nich wiedzą, jednak to nie kwestia relacji chińsko-tajwańskich była najważniejszym tematem kampanii wyborczej. Ma wygrał wybory, ponieważ miał wyraźny i przekonywujący program mający uzdrowić znajdującą się w kłopotach tajwańską gospodarkę. Dla głosujących ważniejsze było przyspieszenie wzrostu PKB, zmniejszenie bezrobocia, zwiększenie inwestycji i zapewnienie dostatku wyspie niż to, że duża część propozycji Ma opiera się właśnie na zbliżeniu z Chinami. Nie bez znaczenia było również zniechęcenie Tajwańczyków do władzy DPP, do czego wydatnie przyczynił się Chen Shui-bian dostarczając swym rodakom niekończące się serie skandali korupcyjnych.
Wynik wyborów nie oznacza jednak, że mieszkańcy Tajwanu w większości zaczęli opowiadać się za pewną formą połączenia z Chinami. Referenda wyraźnie pokazały, że chcą oni utrzymania status quo. Spośród tych 36 proc. głosujących przytłaczająca większość opowiedziała się za wejściem Tajwanu do ONZ, a zatem zwiększeniem niezależności wyspy. Można przypuszczać, że oddaje to w jakimś stopniu liczbę zwolenników niepodległości. Pozostali nie byli jednak przeciw, a raczej wstrzymali się od głosu. Dlatego Tajwan nadal nie jest zdecydowany na jakiekolwiek zmiany – nie chce drażnić Chin większą niezależnością, ale również nie chce się z nimi łączyć.
Problem w tym, że wygrana Ma, nawet jeśli chodzi w niej tylko i wyłącznie o gospodarkę, stanowi krok na drodze realizacji chińskich planów odzyskania Tajwanu. Status quo w Cieśninie Tajwańskiej potrwa zapewne jeszcze długo, jednak po tych wyborach, czas jeszcze bardziej zaczął płynąć na korzyść Chin.