Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Andrzej Lubowski: Izraelskie lobby w Waszyngtonie


16 kwiecień 2009
A A A

 Sample Image

Lobby izraelskie w Waszyngtonie jest silne, sprawne i aktywne. Działa zgodnie z prawem, ale używa swych mięśni dla wspierania polityki, która często rozmija się z preferencjami większości Żydów amerykańskich, i mocno wątpliwe, czy jest równoznaczna z długofalowymi interesami Izraela. 

Charles W. Freeman od dawna był krytykiem polityki Izraela. Znany z ocen rzadko słyszanych wśród amerykańskich dyplomatów, Freeman, ambasador USA w Arabii Saudyjskiej za czasów prezydenta Busha Seniora, kilka lat temu powiedział, że władze Izraela, pozostawione same sobie, podejmą decyzje, które szkodzą Izraelowi, są groźne dla jego sojuszników i rozjuszają jego wrogów.  

Toteż Waszyngton był zaskoczony, gdy Denis C. Blair, czterogwiazdkowy admirał, były szef Floty Pacyfiku, absolwent Oxfordu, zatwierdzony w końcu stycznia przez Kongres jako główny doradca prezydenta do spraw wywiadu (Director of National Intelligence), oznajmił swą intencję mianowania Freemana na wysokie stanowisko w nowej administracji. Do nominacji jednak nie doszło. We wtorek, 11 marca, Freeman wycofał swą kandydaturę. Powiedział, że uczynił to bez jakichkolwiek nacisków ze strony Białego Domu, ale dodał, że stał się ofiarą kampanii „izraelskiego lobby”. Następnego dnia, 12 marca, New York Times napisał, że ponieważ Barack Obama sam był przyjmowany z pewnym sceptycyzmem przez niektóre grupy pro-izraelskie w czasie kampanii prezydenckiej, jest w tej materii bardzo wrażliwy i w którymś momencie zdystansował się od Zbigniewa Brzezińskiego, który także czasem był krytyczny wobec polityki Izraela.

Trzy lata temu głośnym echem odbił się w Ameryce obszerny esej na temat siły żydowskiego lobby w Ameryce i jego wpływu na politykę zagraniczną USA. Stephen M. Walt z Harvardu, i John J. Mearsheimer, z Uniwersytetu w Chicago, powiedzieli z grubsza, że polityczne i materialne poparcie, jakiego Ameryka udziela Izraelowi, nie leży w strategicznym interesie USA. Za poparciem tym, ich zdaniem, nie przemawiają też racje moralne, bo choć Izrael to demokracja, ale jednak mocno skażona dyskryminacją własnych obywateli Arabów i okupacją. Skoro zatem nie tłumaczą tego poparcia ani racje strategiczne ani moralne, to skąd się ono bierze, zapytali. Odpowiedź, ich zdaniem, jest prosta: stoi za tym siła izraelskiego lobby. To lobby, w ich ocenie, ma ogromny wpływ na amerykańską politykę zagraniczną.  Jego rdzeń to American Israel Public Affair Committee (AIPAC).

AIPAC nie jest komitetem akcji politycznej (political action committee, PAC), więc nie może wspierać kandydatów do Kongresu, ale podpowiada takim komitetom, kto jest, a kto nie jest przyjazny Izraelowi, kto zasługuje na wsparcie finansowe, a kto nie. Cele AIPAC są przejrzyste: silny Izrael, z bezwarunkowym poparciem Stanów Zjednoczonych.  AIPAC nie wierzy w pokojowe intencje Palestyńczyków, więc tradycyjnie ma sceptyczny stosunek do negocjacji. Jego stosunki z rządem izraelskim są czasem bardzo bliskie, a czasem nie. Bliskie były w latach 1980, kiedy Izrael umacniał swą obecność na Zachodnim Brzegu Jordanu. Gwałtownie się pogorszyły, gdy władzę w Izraelu w 1992 roku przejęła Partia Pracy i Icchak Rabin.

Podczas gdy AIPAC koncentruje swe wysiłki na członkach Kongresu, na administrację próbuje wpływać inna organizacja, mniej znana, ale nie mniej silna - Konferencja Prezydentów Głównych Amerykańskich Organizacji Żydowskich. Teoretycznie ma ona reprezentować zbiorową opinię społeczności żydowskiej w Ameryce, która w swej większości preferuje pokojowe rozwiązanie kryzysu bliskowschodniego, i była bardziej przeciwna inwazji na Irak niż reszta Amerykanów.  W praktyce jednakże kierownictwo Konferencji ma bardziej niż jego członkowie jastrzębie nastawienie i próbuje popychać w tym właśnie kierunku.

Gdy w Białym Domu pojawił się George W. Bush, AIPAC znalazł się w dużo łatwiejszej sytuacji niż w przeszłości.  G.W. Bush podzielał poglądy AIPAC, ugruntowane podczas wizyty w Izraelu, kiedy był jeszcze gubernatorem Teksasu.  Ponoć lot helikopterem nad terytorium Izraela z Arielem Szaronem zrodził u przyszłego prezydenta poczucie duchowego pokrewieństwa z państwem żydowskim. Po 11 września 2001 zdecydowana większość Amerykanów przyjęła za pewnik, że Stany Zjednoczone i Izrael łączy nie tylko wspólnota wartości, ale i wspólnota wrogów.

***

W 1948 roku sekretarz obrony USA i sekretarz stanu żywili opinię, że wojna na Bliskim Wschodzie, która mogłaby wymagać interwencji militarnej ze strony Ameryki i grozić utratą przyjaźni Arabów, to zbyt wysoka cena za powstanie Izraela. Mimo to prezydent Harry Truman poparł rezolucję ONZ w tej sprawie.  Kiedy Izrael walczył o swe przetrwanie w końcu lat 40-tych, Ameryka, nie chcąc antagonizować bogatych w ropę Arabów, nie kwapiła się, aby pomóc.

W 1956 roku, gdy Anglicy i Francuzi w odpowiedzi na decyzję Nassera o nacjonalizacji Kanału Sueskiego, dokonali wspólnie z Izraelem inwazji Egiptu, Ameryce było to nie po myśli. W tym samym niemal czasie sowieckie czołgi weszły do Budapesztu. Eisenhowerowi było niezręcznie krytykować agresję Sowietów i akceptować agresję anglo-francusko-izraelską.. Ponadto nie chciał ryzykować ingerencji Moskwy w konflikt o Suez. Wymusił więc na Izraelu, Anglii i Francji przerwanie działań wojennych i posłużył się w tym celu presją finansową - zagroził brytyjskiemu premierowi Anthony’emu Edenowi, że Ameryka sprzeda swoje rezerwy słabego funta szterlinga, co doprowadziłoby do kryzysu brytyjskiej waluty.   Inwazja skończyła się w mgnieniu oka, zaś Eden podał się do dymisji.

Wbrew mitom o tradycyjnym sojuszu Ameryki i Izraela w kształcie zbliżonym do dzisiejszego, sojusz ten sięga nie dalej niż połowy lat 60-tych i jego głównym architektem byli Sowieci, a ściślej mówiąc, ich wsparcie dla Egiptu i Syrii. Pierwsze dostawy amerykańskiego ofensywnego sprzętu wojskowego dla Izraela, myśliwce Skyhawk, nadeszły w 1965 roku. Ameryka i Europa zamieniły się miejscami w kwestii poparcia dla Izraela dopiero w wyniku wojny 1967 roku, kiedy to państwo izraelskie pokonało przeważające siły Egiptu, Syrii i Jordanii.

Przez długie lata najbardziej lojalnego wsparcia udzielała Izraelowi Francja. De Gaulle, który wycofał się z kolonialnych przyczółków w Północnej Afryce i postanowił zabiegać o względy Arabów, ostrzegał izraelskiego ministra spraw zagranicznych Abę Ebana przed wojną z Arabami, używając proroczych słów: “cały świat, łącznie ze mną, uzna was za agresora. Doprowadzicie do tego, że Sowieci wzmocnią penetrację Bliskiego Wschodu, i wy za to zapłacicie.  Stworzycie palestyński nacjonalizm, i nigdy się go nie pozbędziecie”.

Do czasu wojny sześciodniowej niemal cała zachodnioeuropejska lewica stała murem za Izraelem. Fascynacja kibucami, spełnionym marzeniem socjalistów, przyciągała młodzież z Europy Zachodniej do Izraela. Niemałą rolę w poparciu dla państwa Żydów odegrało zbiorowe poczucie winy za milczenie i odwracanie głowy w drugą stronę, gdy wywozili sąsiada, a czasem winy za kolaborację. Mijały jednak lata i z czasem filosemityzm stawał się psychicznym ciężarem. Izraelski psychoanalityk, Zvi Rex, powiedział kiedyś: “Niemcy nigdy nie wybaczą Żydom Oświęcimia” .

Europę zżerał także kompleks winy za kolonialną przeszłość. Kiedy stało się jasne, że Izrael nie zamierza oddać części podbitych terenów, role się odwróciły. Teraz, z niemałą ulgą, europejska lewica zaczęła wytykać Izraelowi agresywne ciągoty. Teraz to Palestyńczycy stali się ofiarą, a Izrael prześladowcą. Stając za Palestyńczykami, Północnym Wietnamem, Vietcongiem, i w jednym szeregu z dawnymi koloniami stało się formą pokuty, zmazania śladów dawnych grzechów. A ponieważ zachodni imperializm od końca lat 60-tych kojarzył się głównie ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem, to anty-syjonizm i anty-amerykanizm zaczęto wymawiać jednym tchem.

W międzyczasie USA zaczęły dostarczać swemu nowemu sojusznikowi na Bliskim Wschodzie nowoczesną broń. Stało się tak ze względów geostrategicznych. Za to akurat Izrael może podziękować Moskwie, a nie swym emisariuszom w Waszyngtonie.

Główni doradcy prezydenta Lyndona Johnsona, łącznie z jastrzębiami ery Wietnamu, byli przeciwko poparciu Izraela w wojnie 1967 roku. Ale prezydentowi podobała się twarda postawa Izraela. W rok po wojnie sześciodniowej, w 1968 roku, Stany Zjednoczone sprzedały Izraelowi myśliwce Phantom. Była to pierwsza sprzedaż tego sprzętu krajowi spoza NATO. Prezydent Richard Nixon nie był znany z proizraelskich sympatii i większość Żydów na niego nie głosowała, ale widział w Izraelu instrument w rozgrywce z Sowietami, zbrojącymi na potęgę Egipt. Waszyngton zaczął postrzegać mały Izrael jako ważnego sojusznika w regionie świata, na który ostrzyli sobie apetyt Sowieci, a gdzie znajdowały się ogromne pokłady ropy.

Z chwilą, gdy Carter przy wsparciu swego doradcy do spraw bezpeiczeństwa narodowego, Zbigniewa Brzezińskiego, doprowadził w 1979 roku do pokoju między Izraelem i Egiptem, i Egipt stał się sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, argument rywalizacji z Sowietami stracił rację bytu. Ale w tym samym roku pojawiło się nowe wyzwanie: rewolucja w Iranie, obalenie szacha i rządy teokratów. Islam ajtollaha Chomeiniego stał się inspiracją dla innych przeciwników USA na Bliskim Wschodzie. Wśród Palestyńczyków, którzy tradycyjnie byli społecznościa laicką, islamski ekstremizm z czasem zmieszał się z nacjonalizmem. Gdy terror stał się zjawiskiem globalnym, a zwłaszcza po 11 września 2001, alians amerykańsko-izraelski, zrodzony w oparciu o logikę zimnej wojny nabrał nowego wymiaru. Oba kraje znalazły się razem w centrum walki z terroryzmem.

Argumenty przeciwko polityce Stanów i przeciwko polityce Izraela zaczęły funcjonować niemal zamiennie. Izrael zaczął być postrzegany przez jednych jako instrument agresywnej polityki zagranicznej Ameryki, zaś dla zwolenników teorii spiskowych, zależność ta wygląda odwrotnie: to wielka Ameryka chodzi na pasku wszechpotężnego lobby żydowskiego.  Podczas gdy w Europie na wierzch wychodzą od czasu do czasu stare fobie i uprzedzenia, w Ameryce chrześcijańscy syjoniści, ich wizja nadchodzącego Armagedonu, i przeświadczenie o konieczności bezwarunkowego poparcie dla Izraela, utrudniają rzeczową krytykę polityki Tel Awivu.

Lobby izraelskie w Waszyngtonie jest silne, sprawne i aktywne. Działa zgodnie z prawem, ale używa swych mięśni dla wspierania polityki, która często rozmija się z preferencjami większości Żydów amerykańskich, i mocno wątpliwe, czy jest równoznaczna z długofalowymi interesami Izraela.  

Artykuł ukazał się pierwotnie w studioopinii . Przedruk za zgodą Redakcji.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.