Bogdan Pliszka : Są granice, których przekroczyć nie wolno...
...rzekł ogłaszając wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, „generał” Jaruzelski. Jest to oczywista nieprawda. Przy okazji wyborów prezydenckich w Iranie, zaludniający media „dziennikarze”, wygenerowali taką ilość bzdur, że można pisać o swoistym rekordzie.
"Są granice, których przekroczyć nie wolno" rzekł ogłaszając wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, „generał” Jaruzelski. Jest to oczywista nieprawda, by nie powiedzieć bzdura! Każdą granicę można przekroczyć, ale pytanie, które przy tej okazji trzeba zadać, brzmi: czy warto? Przy okazji wyborów prezydenckich w Iranie, zaludniający media „dziennikarze”, wygenerowali taką ilość bzdur, idiotyzmów, bredni i bełkotu, że można pisać o swoistym rekordzie w tej „dyscyplinie”. Rekordzie, który chyba trudno będzie pobić?
W irańskich wyborach startowało czterech pretendentów do fotela prezydenta, z których liczyło się dwóch: urzędująca głowa państwa, Mahmud Ahmadineżad i Mir Hosejn Musawi. Gdyby wierzyć pracownikom mediów (w stosunku do, których nie sposób użyć słowa „dziennikarze”), a nawet goszczącym w studiach „ekspertom”, w Iranie można zaobserwować klasyczną dychotomię, podział na dobro i zło. I jest to podział, w nieomal w gnostyckim czy manichejskim wymiarze; na absolutne dobro i absolutne zło.
Rolę absolutnego zła przydzielono urzędującemu prezydentowi Mahmudowi Ahmadineżadowi: fanatyk religijny, islamski fundamentalista, populista, antysemita, negacjonista holokaustu, dyktator czy wreszcie podżegacz wojenny grożący starciem Izraela z mapy świata. Określenia te, to tylko część epitetów używanych pod adresem Ahmadineżada. Bez wątpienia można użyć pod adresem urzędującego prezydenta Iranu części z nich. Na pewno jest on islamskim fundamentalistą, co oznacza, że zupełnie serio traktuje wyznawaną przez siebie religię. Zapewne dla „chrześcijan” z Europy, których „religijność” sprowadza się do chrztu i – nie zawsze – pogrzebu, jest to zjawisko niebywałe. Prawdą jest jednak, że dla każdego wyznawcy, każdej religii powinno być absolutną normą, postępowanie takie, jakie owa religia nakazuje. Nie należy przy tym zapominać, że ten sam Ahmadineżad, nader często odwołuje się do przedislamskiej, perskiej przeszłości Iranu. Co więcej pochodzi on z rodziny ormiańskiej, która przyjęła islam... Chociaż sam urodził się już jako muzułmanin.
Oskarżenia o antysemityzm czy negowanie holokaustu, trudno nazwać inaczej niż „intelektualnym obuchem”, w sytuacji kiedy każde przypomnienie Izraelowi o jego zbrodniach, kwitowane jest jako antysemityzm, a każda próba policzenia ofiar holokaustu jest traktowana jako jego negowanie. W każdym razie dzieje się tak, gdy liczba policzonych ofiar jest mniejsza niż sześć milionów. Dyktatorem jest Ahmadineżad nie większym niż np. Aleksander Kwaśniewski, równie nerwowo reagujący na każdą krytykę swojej osoby. Irańska opozycja atakuje, zresztą Ahmadineżada przy każdej nadarzającej się okazji. Ostatnio był on celem ataków po tym, gdy nakazał rozdać najbiedniejszym 400000 ton kartofli. Opozycyjni politycy i media nie omieszkali zaproponować mu z tej okazji, otwarcia warzywniaka.
Faktem jest przy tym, że gospodarka Iranu ma się dziś, źle. Inflacja sięga tam 24%, bezrobocie zaś 17%. Co więcej dotyka ono przede wszystkim ludzi młodych. A niskie ceny ropy i gazu, nie wróżą szybkiej poprawy sytuacji. To Ahmadineżad jest twarzą Iranu, która pokazywana jest w świecie jako jeden z elementów „osi zła”, a jego deklaracje wymazania Izraela z map, tylko potęgują to wrażenie. To wreszcie Ahmadineżad jest promotorem irańskiego programu atomowego. Programu, który budzi niepokój Izraela. Nikt przy tym jakoś nie wspomina, że Izrael ma broń jądrową, której może użyć zarówno przeciwko swoim arabskim sąsiadom, jak i przeciw Iranowi. Żeby było jeszcze ciekawiej, broń jądrową ma również sąsiad Iranu – Pakistan, w porównaniu, z którym, Iran może uchodzić za ostoję porządku, przewidywalności i stabilności.
Jego główny rywal, przegrany, Mir Hosejn Musawi, w odróżnieniu od prezydenta, jest kreowany na „anioła zmian”, który przywróci Iranowi właściwe miejsce we wspólnocie międzynarodowej. Mało kto zwraca przy tym uwagę, że Musawi nie jest „wiecznym opozycjonistą”. Był on bowiem premierem Iranu przez, niemal całe, lata 80-te! Musawi był więc premierem Iranu w czasie, kiedy islamsko – rewolucyjna retoryka władz w Teheranie była najbardziej radykalna. Co więcej to w tych właśnie latach ajatollah Chomeini wprowadzał najostrzejsze ograniczenia obyczajowe, przy których dzisiejsze działania policji religijnej są już tylko cichym echem ówczesnych wydarzeń. Śmiesznie brzmią w tej sytuacji oskarżenia wobec Ahmadineżada, o finansowanie Hamasu czy Hezbollahu, wszak ta ostatnia organizacja, powstała przy wydatnym udziale władz irańskich, w czasie kiedy Musawi był premierem... Swoisty jest również program Mira Hosejna Musawiego, czy raczej... jego brak! Trudno bowiem nazwać programem politycznym hasło „zmiana”. Nie prze przypadek, zapewne, „pożyczone” od Obamy? Oczywiście w tym tkwi potencjał Musawiego. Wydaje się bowiem, że każdy z jego wyborców wypełniał owo hasło treścią, która jemu – wyborcy – odpowiadała. Nie wiadomo czy to sam Musawi czy może spin doctorzy z jego sztabu wyborczego uznali, że kreowanie sympatycznego wizerunku kandydata jest ze wszech miar wskazane? Szczególne na użytek zewnętrzny. Zabieg ten zresztą dał nadspodziewane wyniki: Europa i Ameryka, niemal natychmiast, uwierzyły zarówno w reformatorskie zapędy, jak i w humanitarne oblicze Musawiego. Tymczasem nawet jednym zdaniem nie dał on do zrozumienia, że w wypadku wygranej w wyborach, wycofa się z programu atomowego czy sponsorowania Hezbollahu! Ponieważ Musawi unikał jak ognia, jakichkolwiek szczegółów dotyczących postulowanych zmian, trudno orzec co zrobiłby po dojściu do władzy.
Sposób relacjonowania wyborów irańskich jest tak oklepany, że bez włączania radia, telewizora czy komputera, można „w ciemno” cytować fragmenty „dziennikarskich” relacji. Właściwie po zmianie słowa „Iran” na „Białoruś, Serbia” czy nawet „Polska”, śmiało można cytować całe fragmenty „dziennikarskich” komentarzy. Jak zwykle Musawiego poparli „młodzi, wykształceni z wielkich miast”, jak zwykle swoistym fetyszem okazał się sms. Ten ostatni, akurat na krótko, bo w Teheranie wyłączono sieci komórkowe. W przeciwieństwie do jednego z państw europejskich sms-y nie nawoływały też do „chowania babcinego dowodu”, co akurat dobrze świadczy o Iranie. Wszak w każdym normalnym społeczeństwie traktuje się takie hasła jako objaw wyjątkowego chamstwa i skrajnego buractwa. Podobnie jak w wypadku „autorytarnego reżimu” Łukaszenki czy „faszystowskiego reżimu” Kaczyńskiego, relacje telewizyjne pokazywały młode, uśmiechnięte twarze zgrabnych Iranek, głosujących na Musawiego i tępe oblicza „ciemnogrodu” głosującego na Ahmadineżada. Tak przynajmniej wynikało z komentarzy czytanych ze studia, gdyż nie dało się zauważyć, by gwiazdy polskiego dziennikarstwa telewizyjnego zadały sobie trud porozmawiania z Irańczykami. Dziwnym również trafem, zdjęcia pokazujące zamieszki powyborcze pochodziły, bez wyjątku, z obcych stacji telewizyjnych. I to pomimo faktu, że pojechały tam ekipy z, bodaj wszystkich, polskich mediów?
Analogie historyczne najczęściej bywają „kulawe”. Szczególnie zaś w sytuacji, gdy mowa o różnych kręgach cywilizacyjnych i różnych kontekstach kulturowych. Gdyby jednak pokusić się o porównanie wydarzeń irańskich do jakiegoś innego wydarzenia politycznego, to chyba najlepszym wzorcem, byłyby polskie wydarzenia marca '68? Musawi bowiem nie jest wyrastającym na lidera opozycjonistą. Jest raczej człowiekiem władzy, który odsunięty na „boczny tor” próbuje wrócić do głównego nurtu życia politycznego, a jego rozgrywka z Ahmadineżadem przypomina – po uwzględnieniu wszystkich różnic historycznych czy cywilizacyjnych – rozgrywkę „nawróconych” na reformizm, stalinowców z narodowymi bolszewikami pokroju Moczara i Gomułki. Oczywiście wiedza o korzeniach rodzinnych protestującej w Teheranie młodzieży mogłaby dać jeszcze jaśniejszy obraz wydarzeń.
Ahmadineżad nie jest ani prezydentem dobrym, ani sprawnym. Nie jest też bezwarunkowo popierany przez irański „ciemnogród”; ubiegłoroczne podwyżki cen paliwa spowodowały demonstracje o zdecydowanie większym zasięgu niż obecne. Wydaje się jednak, że dla przeciętnego Irańczyka, „mała stabilizacja”, uosabiana przez urzędującego prezydenta jest więcej warta niż entuzjastyczne oceny euro – amerykańskich mediów i samozwańczych „autorytetów moralnych”? Trudno zresztą przypuszczać, by – zarówno media jak i „autorytety” - popierały Musawiego bezinteresownie. Jakiś czas temu te same media ogłosiły przecież „liberałem”, ówczesnego prezydenta Iranu – Chatamiego. Chyba nawet sam Chatami był tym faktem zdziwiony? Z drugiej strony, jeśli wziąć pod uwagę wielomiliardowe zyski z kontraktów, na które liczyły zachodnioeuropejskie rządy i koncerny, drobne sumy wyasygnowane dla „niezależnych” dziennikarzy czy ekspertów, głoszących chwałę „uśmiechniętego mułły”, mogły się okazać inwestycją nad wyraz korzystną... „Uśmiechnięty mułła” wybrał jednak propozycje inwestorów dalekowschodnich i na powrót stoczył się do poziomu „fundamentalisty”. Aż do dziś... do chwili, kiedy poparł „reformatora i zwolennika zmian” - Musawiego.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.