Grzegorz Mazurczak: Granice zdrady, granice zdrowego rozsądku
Libijski przywódca Muammar Kadafi oznajmił niedawno, że czuje się zdradzony przez niedawnych sojuszników europejskich, którzy wykorzystując jego trudną sytuację, natychmiast zwrócili się przeciwko niemu. Szczególny żal ma do Silvio Berlusconiego, który jeszcze niedawno przyjmował go u siebie z wszelkimi honorami. W związku z tak szczególnym pojmowaniem lojalności przez niektórych liderów europejskich, Kadafi zapowiedział zawieszenie wszelkich kontaktów gospodarczych z Europą.
Trochę polityki
We wtorkowym wydaniu włoskiego dziennika Il Giornale, Kadafi oświadczył, że będzie walczył i zwycięży. Oddalił zasadność artykułowanych przez Europę i USA żądań ustanowienia strefy zakazu lotów nad Libią oraz sensowność przeprowadzania nalotów na jego siły. Dodał też, że dywagacje tego rodzaju mogą jedynie przyczynić się do zjednoczenia Libijczyków.
Libijski (póki co) przywódca, wspominając niedawną decyzję francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozego, oficjalnie uznającą rebeliantów z Libijskiej Rady Narodowej, za jedyną reprezentację kraju i narodu, określił go mianem „psychicznie chorego". Bo tylko taki człowiek może w tej sytuacji podjąć tak kuriozalną decyzję, na dodatek wzywając siły międzynarodowe do rozpoczęcia nalotów.
We wspomnianym wywiadzie, Kadafi skrytykował rządy europejskie, wyrażając duże zaskoczenie tak nagłą zmianą postawy domniemanych przyjaciół, którzy pierwsi, pochopnie i bez zastanowienia, zdecydowali o zerwaniu wszelkich więzi gospodarczych z Libią. Zapytany o stosunki z Berlusconim, który wcześniej był jego najbliższym przyjacielem w Europie, powiedział że jest tak zszokowany jego zdradą, że nawet nie wie, co ma w tej sytuacji powiedzieć.
Kadafi powtórzył też, że do tej pory Libia i jego rządy stanowiły bastion przeciwko islamskim ekstremistom. Teraz, osłabiony kraj może okazać się mało skuteczną zaporą, przyczyniając się do jeszcze większego rozniecenia niepokojów w regionie.
Kadafi stwierdził, że jeśli w Libii zabraknie stabilnego, gwarantującego bezpieczeństwo rządu, potrafiącego dać odpór siłom związanym z Bin Ladenem, to kontrolę nad regionem przejmą Afrykańczycy, których już nikt nie powstrzyma przed marszem w kierunku Europy i Morza Śródziemnego, które stanie się morzem chaosu.
Jednocześnie zagroził, że jeśli zostanie przyparty do muru i zachodnie siły zaatakują Libię, nie będzie miał wyboru i będzie zmuszony połączyć się z radykalnymi islamistami. Wtedy, chcąc nie chcąc, stanie się sojusznikiem Al-Kaidy i weźmie udział w świętej wojnie.
Trochę gospodarki
Do wybuchu niepokojów społecznych w Libii, współpraca gospodarcza wielu państw z tym krajem kwitła. Szczególnie Włochy rozwinęły bliskie kontakty z Libią, nawiązując do kolonialnych związków z tym krajem. Włochy miały też zawarte z Libią niezmiernie ważne dla całej Europy umowy, mające pomóc w blokowaniu przepływu nielegalnych imigrantów z Afryki. Jednak w zaistniałej sytuacji, umowy te, przynajmniej chwilowo, nie mogą być realizowane.
ENI, jeden z największych włoskich dostawców ropy naftowej i gazu ziemnego, prowadził do tej pory szeroko zakrojone działania na terenie Libii, realizując wiele długoterminowych kontraktów. Nie oglądając się jednak ani na sytuację polityczną ani na akt zdrady własnego premiera, nadal planuje zainwestować w tym kraju około 25 miliardów dolarów.
Inne włoskie firmy, jak na przykład grupa Finmeccanica, działająca w przemyśle obronnym i lotniczym czy jeden z największych włoskich banków UniCredit, również miały do tej pory silne powiązania z Libią. I one, nie chcą tracić zysków z powodu politycznych zawirowań i pochopnych decyzji własnego rządu.
Trochę zdrowego rozsądku
Po chwilowym wyrównaniu sił, wydaje się, że skala zwycięstwa powoli przechyla się na stronę Kadafiego. Ciężkie walki przenoszą się już na wschodnią stronę kraju, zbliżając się do twierdzy rebeliantów, Benghazi. Wojska Kadafiego wchłaniają kolejne zbuntowane miasta.
Tymczasem świat debatuje co robić żeby nic nie zrobić. Liga Arabska wprawdzie opowiedziała się za zamknięciem libijskiego nieba, czym naraziła się na gniew Kadafiego, jednak sama nie jest w stanie zdziałać nic więcej. Zresztą niedługo może się okazać, że zamknięcie przestrzeni powietrznej nie będzie już celowe, bo nie ma kogo ochraniać.
Sytuacja w Libii pokazała słabość a może tylko niedojrzałość niektórych europejskich rządów, przede wszystkim Włoch i Francji, jak i niedomaganie całej unii, niebędącej w stanie wypracować sensownego, szybkiego i racjonalnego stanowiska wobec tak ważnych wydarzeń a co najważniejsze, wobec możliwych konsekwencji tych wydarzeń.
Dlatego, nawet nienawidząc tyranii Kadafiego i jego 40 letnich rządów, trzeba mu przyznać nieco racji. Zachowanie „Europy” jest mało spójne a tym samym mało skuteczne. Jeśli szybko nie umiemy wypracować jednego stanowiska wobec nie tak znowu dalekiego konfliktu, to co by było gdyby zagrożenie dotyczyło samej wspólnoty?
Możemy denerwować się na dyktatorów i łamanie przez nich praw obywatelskich. Możemy nawet ustanawiać embarga i zakazy a nawet się obrażać, ale zawsze powinniśmy mieć na względzie europejską jedność i dobro wspólnoty. Ani francuskie wystąpienie przed szereg w sprawie uznania rebeliantów, ani włoskie rozchwianie emocjonalne nie rokują dobrze na przyszłość.
Każdy kryzys na świecie, również ten libijski, odbija się od wspólnoty jak od lustra, ukazując jej słabość, rozbicie i małą skuteczność polityczną. Zbyt rozrośnięty organizm staje się ciężarem dla samego siebie. Bowiem nie rzecz w tym żeby się jednoczyć, ale w tym by być skutecznym, mając na względzie przede wszystkim własne dobro.